Ostatni Krzyżowiec. Louis de Wohl
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Ostatni Krzyżowiec - Louis de Wohl страница 6
– To był tylko stary proboszcz. Nie znajduję w nim nic szczególnego. Oczywiście, nie znam się na tym za bardzo...
– Chłopiec jest niezwykle pobożny – stwierdził przeor zamyślony. – Obserwowałem go wczoraj podczas nieszporów. Również w czasie kolacji. Powiedziałem mu, że nie musi uczestniczyć w komplecie, a mimo to przyszedł. Obserwowałem go też dzisiaj rano na Mszy: pozostał na dziękczynienie. Niewielu świeckich to czyni, a już na pewno nie chłopcy w jego wieku. Przed chwilą też widziałem go, jak wślizgiwał się z powrotem do kościoła.
– Znowu?
– Tak. Nie wiem, jak dobrze zna go don Luiz...
Prévost uniósł brwi:
– Don Luiz widział go ostatni raz sześć lat temu, a wów-czas, rzecz jasna, chłopiec był jeszcze właściwie niemowlęciem.
– Tym dziwniejsze, jeśli uważa, że chłopiec może mieć powołanie. Wie pan co? On może mieć rację. Nie mogę ocenić z całą pewnością. Przecież chłopiec nie przebywa tu jeszcze nawet cały jeden dzień, a ja nigdy nie podejmuję tak ważkiej decyzji, zanim gruntownie... – tu urwał.
– Na pewno ojca nie słyszy – rzekł Prévost.
Ale przeor nie patrzył na wychodzącego właśnie z kościoła chłopca, lecz na trzymającego go za rękę wysokiego siwobrodego mnicha.
– Ojciec prowincjał...
Nierówna para zbliżyła się.
– Ojcze prowincjale, ojcze prowincjale... – przeor był podniecony. – Gdybyśmy tylko wiedzieli... nie mieliśmy pojęcia, że ojciec wrócił.
Starzec uśmiechnął się, nie wyrzekł ani słowa.
Prévost już nie mógł się pohamować:
– Przewielebny ojcze, pozwól, że się przedstawię. Nazywam się Charles Prévost, sługa Jego Cesarskiej Mości, i jestem tutaj z polecenia don Luiza Quixady, który będzie bardzo rad, jak się dowie, że udało mi się ojca spotkać. Don Luiz prosi ojca o wielką przysługę. Chciałby wiedzieć, czy... Hieronimie, jestem pewien, że masz pozwolenie urwać jeszcze kilka pomarańczy w ogrodzie...
Lecz starzec nie puszczał ręki chłopca.
– On będzie żył w świecie – powiedział uśmiechając się promiennie. – Powinien poradzić sobie w świecie, jak przyjdzie na to czas. Skinął chłopcu, delikatnie wysunął swe długie, cienkie palce i poczłapał zmęczonymi krokami, które wcześniej zawiodły go do dalekiego Rzymu, a później z powrotem.
„Postarzał się – pomyślał przeor. – Bardzo się postarzał. Być może jego osąd nie jest już taki, jak kiedyś. Przecież zaledwie spojrzał na chłopca”.
Lecz Prévost wyjąkał:
– Żyć w świecie... żyć w świecie? Skąd on wiedział, że zamierzałem go zapytać? Jakim cudem mógł tak szybko ocenić? Ojciec powiedział...
– Ojciec prowincjał chadza swymi własnymi drogami. – Czy w głosie przeora można było dostrzec odrobinę goryczy? – No cóż, w każdym razie ma pan swoją odpowiedź. I to znacznie prędzej, niż mógłby pan oczekiwać tego ode mnie.
Od podwórza dał się słyszeć nagły głos trąb.
Chłopiec podniósł głowę. W paru skokach był przy murze. Wspiął się nań ze zwinnością małpy.
– Co też ty wyprawiasz? – krzyczał Prévost.
– Lepiej zejdź na dół, chłopcze – rzekł przeor.
Hieronim nie słyszał ich. Siedząc na murze, wpatrywał się jak urzeczony w coś, co zdawało się być długą kolumną wolno poruszających się wież – wież z lśniącej i skrzącej się stali, ogromnie potężnych, niezwyciężonych – gwardii, Królewskiej Gwardii Kastylii, ciężko zbrojnej, zasiadającej na największych na świecie koniach, również uzbrojonych, tak że jeździec i wierzchowiec wyglądali jak jedno. Przypomniał sobie, jak padre Vela opowiadał w szkole dzieje don Francisca Pizarra, który zdobył Peru dla Hiszpanii i wiary świętej. Jak w trakcie bitwy Indianie walczyli dzielnie z hiszpańskimi rycerzami, nieugięci mimo tego, że ich strzały i niekształtne włócznie nie były w stanie przebić hiszpańskich zbroi; jak ich zdecydowanie przeważająca liczba groziła przechyleniem szali zwycięstwa. Wówczas to jeden z rycerzy został pchnięciem włócznią powalony z konia. Upadł, ale szybko się podniósł. Tego Indianom było za wiele: oto ta straszna kreatura, łuskowata niczym pancernik, rozpłatana na pół, obu swymi połówkami powraca do życia! To jakaś magia, czary. Indianie wrzasnęli ze strachu i uciekli – i bitwa została wygrana. Zaskoczenie, pojawienie się czegoś nowego, niezrozumiałego mogło decydować o powodzeniu bitwy. Z tego samego powodu również Ramón i jego „Maurowie” zostali pobici, gdy zostali zaskoczeni pojawieniem się powozu...
I oto teraz byli tutaj synowie, bratankowie i młodsi bracia owych rycerzy, co podbili Peru – każdy będący małą fortecą, poruszającą się majestatycznie, nieustraszoną.
Srebrne trąby! Plac sczerniał od zgromadzonych ludzi, zatłoczony był każdy balkon, każde okno, każdy dach. Kobiety rzucały kwiaty, machały wachlarzami i chusteczkami, ich wysokie głosy mieszały się z krzykami mężczyzn. Dwudziestu czterech trębaczy w żółto-czerwonych płaszczach, halabardy straży niemieckiej, halabardy straży hiszpańskiej. Hieronim znał wszystkie te mundury. Ojciec Ramóna miał książkę z rycinami ich wszystkich. Wysocy oficerowie, bardzo wysocy rangą, wszyscy na koniach, błyskający złotem i srebrem.
A oto pojedynczy jeździec na cudownym białym rumaku z długą powiewającą grzywą i ogonem. Był ubrany w purpurę oraz złotą szatę, miał bladą twarz, jasne włosy i krótką brodę. Nikt nie ośmielił się dokuczać mu z tego powodu, jak dokuczano owemu chłopcu z Leganés o blond włosach. Przeciwnie, ludzie klaskali, wrzeszczeli i krzyczeli; przyprawiało to o zawrót głowy. Książę, to na pewno książę z rodziny królewskiej. Nie mógł to być cesarz, wszyscy wiedzieli bowiem, że jest stary. Książę...
Na dole na podwórcu przeor uśmiechnął się kwaśno:
– Ojciec prowincjał jak zwykle ma rację, señor Prévost. Niech chłopiec lepiej zostanie żołnierzem.
Harmider na zewnątrz sprawiał, że Prévost prawie go nie słyszał.
– Co się tam dzieje, wielebny przeorze? – krzyknął.
– Nie wie pan? Przejeżdża don Filip, książę Asturii.
Prévost pobladł śmiertelnie. Rzucił się w kierunku muru, zdołał w dzikim wyskoku schwycić chłopca za nogi i ściągnąć go w dół, jak chudy szarpiący się pakunek.
– Nie wolno – wysapał. – Nie wolno ci...
Jak tylko