Ostatni Krzyżowiec. Louis de Wohl
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Ostatni Krzyżowiec - Louis de Wohl страница 7
2 (Hiszp.) czysta krew.
Rozdział trzeci
– Będzie tu lada moment – wyszeptała bez tchu doña Magdalena. – A ja nie wiem, co robić. Szkoda, że nie możesz mi pomóc, panie bracie. Wiem, że nie możesz. Nikt nie może. I nie powinnam była prosić cię o przybycie, to nie w porządku wobec ciebie...
– Jedyną rzeczą nie w porządku jest to, że przyprawiasz mnie o zawrót głowy – rzekł młody człowiek w skromnym czarno-białym habicie zakonu dominikanów. Uśmiechnął się: – Proszę cię, przestań chodzić tak tam i z powrotem. Ta salka na wieży jest za mała na takie doświadczenia. Dlaczego musimy tu być?
– Ponieważ jest to jedyne miejsce, z którego będę mogła widzieć, jak przybywają.
– Gómez na pewno zadmie w róg. Nie musisz być swym własnym stróżem. – Młody mnich potrząsnął głową i uśmiechnął się jeszcze szerzej. – Nie zmieniłaś się wiele, Magdaleno, prawda? Będąc jeszcze małą dziewczynką zawsze chciałaś wszystko robić sama.
– Jako małej dziewczynce nie pozwalano mi niczego robić samej, wiesz o tym. Nie mogła jednak powstrzymać uśmiechu i ich wzajemne podobieństwo ujawniło się w całej okazałości: zmrużone oczy, kiedy oboje podnieśli głowy, wystawiając wzajemnie ku sobie podbródki – ów rezolutny, okrągły podbródek rodu Ulloa... Lecz uśmiech młodej kobiety zblaknął i zniknął, zanim jeszcze zdążyła podejść ponownie do okna.
„Mogła być wspaniałą zakonnicą – pomyślał ojciec Domingo. – Gdyby wiedziała, że nie będzie miała nigdy własnego dziecka, pewnie nie poślubiłaby Quixady. A może by poślubiła? Nie był to właściwy moment, żeby zadawać jej takie pytanie. Quixada był znamienitym rycerzem i małżeństwo – jak do tej pory – było wzorowe, o ile wzorowym można nazwać małżeństwo, w którym mąż musiał spędzać tyle czasu z dala od żony, w polu, na dworze, na oficjalnych misjach...”
Magdalena zdawała się wiedzieć, o czym myślał.
– Pięć lat – rzekła – pięć lat małżeństwa i ani jeden rok, który mogliśmy spędzić razem od początku do końca, ani jeden, w którym nie byłby wezwany po paru miesiącach.
– Cesarz jest rywalem wielu żon – odpowiedział ojciec Domingo. – Gdybyś poślubiła zwykłego ziemskiego dziedzica zamiast prawą rękę Jego Cesarskiej Mości...
Jeśli miała przemówić, to teraz.
I przemówiła:
– Bóg i Jego święci zakazują mi odmawiać cesarzowi, co należy do cesarza, nawet jeżeli jest to coś najcenniejszego w moim życiu: obecność i dobro mego męża.
Skinął głową:
– Dama jest przede wszystkim istotą szlachetną, dopiero później kobietą.
– Rzeczywiście – z rezygnacją wzruszyła lekko ramionami. – Łatwo jest spełniać wymagania, panie bracie, gdy się wie, że nie ma wyboru. Nie skarżyłam się ze względu na cesarza. Lecz gdy mężczyzna jest tak często i tak długo z dala od żony, mogą pojawić się... rywalki. A wobec nich jest się przede wszystkim kobietą, i tylko kobietą.
„Miałem rację”, pomyślał. Miał trzydzieści dwa lata, był o trzy lata starszy od siostry. I był księdzem prawie tak długo, jak ona mężatką. Nasłuchał się tysięcy spowiedzi, a gdy wysłuchało się pierwszych tysiąc, wysłuchało się już wszystkie. Była to zawsze ta sama ponura opowieść, te same myśli, słowa, czyny i zaniechania, te same motywy, następujące po sobie fale słonawej wody – i te same reakcje. Wiedział oczywiście, że wszystko to leżało też w jego naturze. Ale pogardzał sobą za to i dlatego na początku było mu trudno nie pogardzać innymi – co było samo w sobie wielkim grzechem – zamiast być narzędziem odrodzenia – narzędziem, którego myśli miały o tyle wartość, o ile pomagały grzesznikowi rozjaśnić umysł.
– Pozostawieni sami sobie – powiedział delikatnie – bylibyśmy pożałowania godni. Ale nie musimy być zdani na siebie, przecież wiesz.
Obróciła się w jego stronę.
– Więc wiesz, o czym mówię?
– Moja droga, to jest tak oczywiste, jak tylko może być. Twój mąż przysłał ci z Brukseli list.
– Tam, tam jest powóz! – Palec, którym wskazywała, drżał. – Oj, co ja zrobię? Co mogę zrobić? Muszę...
– Zaczekaj – wtrącił się – przecież oni nawet nie dotarli jeszcze do wsi. Do głównej bramy nie dotrą wcześniej niż za kwadrans. Wiem, że poprosiłaś, żebym tu dzisiaj przyszedł, tylko dlatego, że nie chciałaś być sama. Nie spodziewałaś się, żebym był w stanie ci pomóc – tak naprawdę. Ale teraz, gdy już tu jestem, postaram się zrobić, co w mojej mocy. Pokaż mi jeszcze raz ten list.
Nic nie odpowiedziała. Ponownie zaczęła wpatrywać się w małą niczym zabawka karetę, poruszającą się po piaszczystej drodze ku pierwszym domostwom Villagarcíi.
– Daj mi go, chiquita3...
Wcisnęła mu go w dłoń. Powóz zniknął za domem wdowy Fuentes, który pilnie potrzebował nowego dachu. Musi porozmawiać o tym z Valverdem.
Padre Domingo czytał na głos:
– Charles Prévost, człowiek wielce godny zaufania, przybędzie do Villagarcíi z około ośmioletnim chłopcem. W imię mojej miłości do Ciebie i Twojej do mnie błagam, żebyś zaopiekowała się chłopcem i dała mu swoją macierzyńską ochronę.
Doña Magdalena zesztywniała cała na ciele i przygryzła wargę.
– Chłopiec jest synem jednego z mych najlepszych przyjaciół – kontynuował brat – którego imienia nie wolno mi wyjawić, którego wszak wysokie urodzenie i reputacja jest poza dyskusją. Chłopiec ten, o imieniu Hieronim, musi otrzymać wychowanie należne synowi rycerza, lecz życzeniem jego ojca jest, żeby nie stał się nadmiernie ambitny oraz żeby ubierał się skromnie. – Ponownie ostrożnie zwinął list. – Chłopiec około ośmioletni – powtórzył. – To znaczy, że urodził się trzy lata wcześniej, zanim poznałaś don Luiza.
– Tak.
Uśmiechnął się ze współczuciem.
– Jedną z największych zalet bycia księdzem jest to, że wierzy się swemu Mistrzowi w sposób bezwarunkowy. Lecz do tej chwili uważałem, że twemu mężowi nie można nic zarzucić. Oczywiście łatwo żywić wiarę, póki nie podlega ona próbie.
– Zadam pytanie kapłanowi, zakonnikowi – głos jej się łamał i ciągle patrzyła na oddaloną wioskę, gdzie nie widać było teraz żadnego ruchu. – Dlaczego miałoby być wolą Boga, żebym nie mogła dać syna don Luizowi?
Wziął