Koalicja Szpiegów Misja Hexi Pen. Agnieszka Stelmaszyk
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Koalicja Szpiegów Misja Hexi Pen - Agnieszka Stelmaszyk страница 4
Ramona nie widziała powodów, dla których miałaby nie ufać tym słowom. Na lotnisku czekali na nią stęsknieni rodzice, wcześniej przez Luminariusza uprzedzeni o zdarzeniach, których ich córka stała się uczestniczką. Może dzięki temu nie byli aż tak wściekli na Ramonę, jak się tego spodziewała. Zamiast wybuchu złości powitał dziewczynę szloch mamy. Camilla Siegmeier wyściskała córkę i podziękowała agentowi, który odprowadził ją aż do hali przylotów. Tobias, ojciec Ramony, nerwowo rozglądał się na boki, jakby w każdej chwili spodziewał się ataku nieznanego przeciwnika.
W domu dziewczyna długo opowiadała o swoich przygodach.
– Córeczko, najrozsądniej będzie, jeśli posłuchasz Luminariusza i nie będziesz kontaktowała się z Robertem – mówiła z troską Camilla Siegmeier. – Dla niego również tak będzie najlepiej. Wasze rozmowy mogłyby być podsłuchiwane. Twój przyjaciel może w nich zdradzić, gdzie jest i co zamierza, a to dla całej operacji, w której bierze udział, okazałoby się zgubne.
– Nie tylko dla niego – wtrącił ojciec. – Luminariusz mówił nam, że mogłoby to być bardzo niebezpieczne dla całego Departamentu Bezpieczeństwa Światowego – pan Tobias przejmował się losem Departamentu, który stał na straży bezpieczeństwa obywateli.
– Macie rację. – Ramona wolno potaknęła głową.
– Na szczęście, stale będzie nas ochraniał jeden z agentów Departamentu. – Pani Camilla westchnęła z ulgą.
– Co? – Dziewczynie nie spodobało się to. – Ktoś ma wciąż za nami chodzić?
– Głównie za tobą. – Tata uśmiechnął się. – Nawet go nie zauważysz, a my będziemy spokojni o twoje bezpieczeństwo.
Ramona naburmuszyła się. Nie miała ochoty poruszać się po mieście z eskortą, jak jakaś celebrytka. Co na to powiedzą jej koledzy, z którymi uwielbiała się spotykać? Jak wytłumaczy im tę asystę, skoro
o wszystkich wydarzeniach musiała milczeć jak grób?
– Dobrze, niech za mną chodzi – zgodziła się
w końcu, aby zrobić przyjemność rodzicom, choć ten pomysł niespecjalnie się jej podobał.
Wszystko to wydarzyło się wkrótce po przyjeździe do Berlina. Od tamtej pory rzeczywiście niemal na każdym kroku towarzyszył jej agent Mario Ortega. Choć rodzice byli dzięki temu spokojniejsi, Ramona z każdym dniem czuła się coraz bardziej rozdrażniona. A ostatnie wydarzenia w Barcelonie, o których usłyszała w telewizji, napawały ją przerażeniem. Domyślała się, że w jakiś sposób wiążą się one z osobą Roberta. Czy nic mu się nie stało?
A Harriet i David, czy oni też są cali i zdrowi?
Ramonę kusiło, aby wreszcie skontaktować się z Robertem. Dobrze wiedziała, że wiele razy próbował
z nią porozmawiać. Ale wszelkie e-maile znikały, zanim zdążyła je przeczytać.
– Hm, dziwne… – Ramona zmarszczyła czoło, gdy po raz kolejny, nim odczytała elektroniczny list, on jak zwykle zniknął. Wszelki ślad po nim zaginął, nawet na serwerze, z którego korzystała. – Coś mi się tu nie podoba… – Dziewczyna kręciła głową, wpatrując się w ekran laptopa.
Rodzice oglądali telewizję, a ona zamknięta
w swoim pokoju, próbowała ustalić, co dzieje się
z Robertem. Odeszła od biurka i dyskretnie wyjrzała przez okno. Po drugiej stronie ulicy parkował wciąż ten sam samochód. To jej anioł stróż, nawet w nocy pilnował domu. Powinna czuć się bezpieczna, ale coś niedobrego zaczynało się dziać w całej tej historii. Złe przeczucia niczym trujący bluszcz owijały się wokół serca Ramony.
Następnego dnia Ramona postanowiła wybrać się na koncert przed Bramą Brandenburską. Długo musiała namawiać rodziców, aby jej na to pozwolili. Występowała Nena, jedna z najsłynniejszych niemieckich wokalistek, a Ramona już dawno nie była na żadnym koncercie. Poza tym liczyła, że w tłumie zgubi wreszcie agenta Ortegę.
Cała ulica 17. Juni aż do ronda, na którym stała Kolumna Zwycięstwa, została zamknięta, a ogród Tiergarten ogrodzono stalowymi barierkami. Ze względów bezpieczeństwa wyznaczono tylko kilkanaście wejść, przy
których ochrona skrupulatnie kontrolowała przepływ
licznie zgromadzonych fanów. Kiedy koncert się zaczął
i uwaga wszystkich skierowała się w stronę sceny, Ramona zaczęła kluczyć pomiędzy ludźmi, cały czas obserwując agenta. Robiła uniki, wpychała się w największy tłum, aż wreszcie udało jej się zgubić Maria Ortegę.
Zacisnęła kciuki z radości. Wiedziała, że niedługo zostanie zlokalizowana, musiała się zatem spieszyć. Wyciągnęła telefon i spróbowała połączyć się z Robertem.
– Halo?! – wołała do słuchawki w chwili, kiedy
artystka na scenie zrobiła krótką przerwę między kolejnymi piosenkami. – Robert? – zapytała, gdy
w słuchawce rozległ się trzask.
Nagle zobaczyła biegnących w jej kierunku mężczyzn. Ubrani byli zwyczajnie, niczym nie wyróżniali się spośród otaczającego ją tłumu, lecz Ramona domyśliła się, że to agenci. Czyżby Dywersanci, przed którymi przestrzegał ją Luminariusz? Rzuciła się do ucieczki. Przez dłuższą chwilę kluczyła między ludźmi a stoiskami z kiełbaskami i naleśnikami, potem wskoczyła na karuzelę, która zapełniona do połowy właśnie zaczęła się obracać. Ścigający ją mężczyzna potknął się o kopyto różowego konia i wylądował na siodełku osła. Jadące obok dzieci zapiszczały z radości, sądząc widocznie, że to jakaś zabawa dorosłych. Ramona obiegłszy karuzelę dookoła, zbiegła z niej po drugiej stronie, a gdy inny agent niemal ją chwycił, zrobiła unik i gwałtownie skręciła w zupełnie inną stronę. Gdy już wydawało się jej, że zgubiła pościg, wpadła wprost w otwarte ramiona barczystego agenta.
– Bądź cicho, a nic ci się nie stanie! – uprzedził, groźnie marszcząc brwi.
– Puśćcie mnie, czego ode mnie chcecie?! – Ramona zawołała z rozpaczą.
– Luminariusz cię wzywa – odparł Joel Piven.
„A więc to nie Dywersanci” – pomyślała Ramona, rozpoznając ludzi Luminariusza.
Naraz wyrośli przy dziewczynie pozostali agenci łącznie z Ortegą i nieszczęsnym jeźdźcem, który dosiadając karuzelowego osła, obił sobie nos. Mężczyźni poprowadzili Ramonę do strzeżonego wyjścia.
– Jesteście od Luminariusza? – Wciąż nieufna, próbowała się wyrwać.
– Tak, wsiadaj, jedziesz z nami. – Joel wskazał jej miejsce w samochodzie.