Chłopak, który o mnie walczył. Kirsty Moseley
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Chłopak, który o mnie walczył - Kirsty Moseley страница 15
Ogólnie rzecz biorąc, dzisiaj nie miałem co ze sobą począć.
Nagle z dołu dobiegł głos Raya. Krzyknął moje imię, jakby wyczuł, że wsysa mnie czarna otchłań nudy. Przez podłogę przedarł się przenikliwy zgrzyt metalu o metal. Zamrugałem, otrząsając się z negatywnych myśli, i zamachnąwszy się ręką, posłałem nóż na drugi koniec pokoju, patrząc, jak trafia w podwójną szóstkę na tarczy, tuż obok pozostałych dwóch, które rzuciłem przed chwilą, zanim oczami wyobraźni powędrowałem ku rudym zakątkom. Typ, którego poznałem w więzieniu, miał słabość do noży; powiedział mi kiedyś, że aby okiełznać nóż, najpierw trzeba go zrozumieć, nauczyć się go szanować. Nie wiem, czy stałem się mistrzem w rzucie nożem, ale na pewno miałem w tym wprawę.
Podniosłem się z czarnego, skórzanego fotela i wyszedłem z gabinetu, który kiedyś należał do Bretta. Na dole mieścił się warsztat. Przesiedziałem tu w dzieciństwie wiele godzin, uciekając przed nieuchronnym laniem, które czekało mnie po powrocie do domu, i zarabiając na plany, których nigdy nie zrealizowałem. Gdy dotarłem do ostatniego schodka, uderzył mnie zapach stęchłego potu i smaru. Uśmiechnąłem się półgębkiem. Ten warsztat był moim miejscem na ziemi.
Ray siedział z boku na stołku i dłubał przy układzie elektronicznym; cały stół zawalony był jego narzędziami. Podśpiewywał jakiś tandetny kawałek Kanye Westa, który dudnił w radiu za jego plecami.
Ray był ze mną od samego początku. Ledwo wyszedłem na wolność, odszukał mnie, zabrał do swojego domu, w którym mieszkał z żoną i córką, i próbował namówić, żebym wyszedł na prostą i trzymał się z dala od kłopotów, co sam uskuteczniał przez półtora roku, kiedy ja kiblowałem w więzieniu. Gdy tak jak wszyscy zrozumiał, że nie dam się przekonać, rzucił pracę mechanika i pomógł mi odzyskać dawne terytorium i biznes, który Brett zbudował przed śmiercią. Ed i Enzo również się przyłączyli, a ja dodatkowo zwerbowałem Dodgera. Zawęziliśmy naszą dawną działalność, rezygnując z rzeczy, za którymi nigdy nie przepadaliśmy za kadencji Bretta – z napadów, wymuszania haraczy w zamian za ochronę i lichwy. Pozostaliśmy przy bardziej dochodowych przedsięwzięciach: narkotykach, broni i, rzecz jasna, samochodach. Z pewnością nie byliśmy tak wielkimi graczami jak Brett, który we wszystkim maczał palce, ale w naszych trzech dziedzinach nie mieliśmy sobie równych.
Jak już coś robić, to z rozmachem.
My poszliśmy na całość.
Inne lokalne gangi i siatki przestępcze nienawidziły nas za to, ponieważ sprzątaliśmy wszystkim sprzed nosa najlepsze fuchy, zostawiając im do podziału ochłapy. Sprawiało mi to nieukrywaną przyjemność. To jedyna rzecz, z jakiej mogłem być dumny.
– Co tam, stary?! – krzyknąłem do Raya, który siedział tyłem.
– Cześć, Młody. – Odwrócił się do mnie i ciepło uśmiechnął, wycierając ręce w szmatę. – Tak myślałem, że to twój samochód stoi na zewnątrz. Mam coś dla ciebie.
– Co takiego?
Wskazał palcem małe białe pudełko na stole, więc wziąłem je do ręki i uniosłem wieczko. W środku znajdował się niewielki metalowy przedmiot, na widok którego moje serce podskoczyło z radości.
– Czy to jest to, co myślę? – zaczerpnąłem gwałtownie powietrza, mierząc Raya wzrokiem pełnym nadziei.
– A jakże! – przytaknął z zadowoleniem, zakładając ręce na piersi. – Podzwoniłem trochę i sprowadziłem go w nocy z Chin.
Wzniosłem pięść w powietrze; w żołądku poczułem skurcz z podniecenia. Miałem teraz zajęcie na kilka godzin.
– Jesteś wielki! Dzięki, stary. – Uśmiechnąwszy się szeroko, podszedłem i poklepałem go po plecach.
– Przestaniesz się cieszyć, kiedy się dowiesz, ile to kosztowało – stwierdził, unosząc brwi.
Machnąłem lekceważąco ręką. Pieniądze nie stanowiły dla mnie problemu.
– Mam u ciebie wielki dług. Napijemy się później? – zasugerowałem. W odpowiedzi skinął głową. Podszedłem do zaparkowanego w rogu auta, które było moją dumą i radością, i z szerokim uśmiechem na twarzy zerwałem zakrywającą je niebieską płachtę, odsłaniając subaru imprezę WRX z 2004 roku w limitowanej wersji Petter Solberg Edition. Westchnąłem rozmarzony. Cudo – gdy było sprawne, rzecz jasna. Ze wszystkich samochodów, które posiadałem lub dotychczas prowadziłem, ten należał do moich faworytów.
Dla mnie było to prawdziwe dzieło sztuki – bladoniebieski lakier, 316 koni mechanicznych, od zera do setki w 4,5 sekundy, no i limitowana edycja, ponieważ wyprodukowano tylko pięćset takich cacek. Sprowadziłem je na początku roku z Japonii, kiedy przez przypadek odkryłem w sobie nową pasję – wyścigi uliczne.
Niestety, od dwóch tygodni subaru stało nieużywane; podczas ostatniego wyścigu zerwała się linka sprzęgła.
– Załatwiłem ci też nowe świece. Wspominałeś, że chodzi trochę niemrawo – rzekł Ray, podchodząc do mnie od tyłu z kolejnym pudełkiem.
Uśmiechnąłem się do niego przez ramię.
– Dzięki, stary – rzuciłem, szukając w kieszeni kluczyków, i otworzyłem samochód.
– Może ci pomóc?
– Dzięki, nie trzeba – odparłem, kręcąc energicznie głową, i uradowany podniosłem maskę. Gwizdnąłem, patrząc z zachwytem na silnik subaru. Teraz, gdy moje myśli pochłonęło coś innego niż pogrążona w żałobie Ellie, poczułem, że trochę schodzi ze mnie napięcie.
Może mógłbym się dziś pościgać? To na pewno poprawiłoby mi humor. Wygrzebałem z kieszeni telefon i wysłałem wiadomość do Rodrigueza – jednego z organizatorów wyścigów, w których brałem udział – z zapytaniem, czy coś się dziś szykowało. Nie doszły mnie żadne słuchy, więc raczej nie było takich planów. Szkoda.
Jednak na wszelki wypadek postanowiłem zadbać, by auto było sprawne i chodziło bez zarzutu.
* * *
Na naprawie wozu zeszło mi prawie całe popołudnie, ale teraz mruczał słodko jak kociak. Był gotowy i rwał się do jazdy. Po prostu coś pięknego! Skończywszy pracę, wgramoliłem się na ławkę i napiłem się z Rayem piwa, by to uczcić. Opróżniłem już połowę butelki, gdy nagle do środka wszedł Ed; miał pochmurną minę i zaciśnięte usta.
– Młody, dlaczego nie odbierasz, jak do ciebie wydzwaniam? – zapytał, łypiąc gniewnie na piwo w mojej dłoni, jakby to ono było winne temu, że się nie odzywałem.
Wzruszyłem ramionami, spoglądając na komórkę leżącą obok na ławce, i faktycznie na wyświetlaczu widniały trzy nieodebrane połączenia od Eda.
– Przepraszam, musiałem przez przypadek wyłączyć dźwięk, gdy wyjmowałem telefon z kieszeni.
Wziąwszy go w ręce, zobaczyłem także odpowiedź od Rodrigueza, który potwierdził, że tego wieczoru nie odbywa się żaden wyścig, jednocześnie uprzedzając, żebym spodziewał się od niego