Quo vadis. Генрик Сенкевич
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Quo vadis - Генрик Сенкевич страница 32
– Do jakiejże szkoły należysz, boski mędrcze?
– Jestem cynikiem, panie, bo mam dziurawy płaszcz; jestem stoikiem, bo biedę znoszę cierpliwie, a jestem perypatetykiem, bo nie posiadając lektyki chodzę piechotą od winiarza do winiarza i po drodze nauczam tych, którzy obiecują za dzban zapłacić.
– Przy dzbanku zaś stajesz się retorem?
– Heraklit powiedział: „Wszystko płynie”, a czy możesz zaprzeczyć, panie, że wino jest płynem?
– I głosi, że ogień jest bóstwem, bóstwo zaś to płonie na twym nosie.
– A boski Diogenes z Apolonii głosił, że istotą rzeczy jest powietrze, a im powietrze cieplejsze, tym doskonalsze tworzy istoty, a z najcieplejszego tworzą się dusze mędrców. Że zaś jesienią przychodzą chłody, ergo prawdziwy mędrzec powinien ogrzewać duszę winem… Bo również nie możesz zaprzeczyć, panie, by dzban, choćby cienkusza spod Kapui lub Telezji, nie roznosił ciepła po wszystkich kościach znikomego ludzkiego ciała.
– Chilonie Chilonidesie, gdzie jest twoja ojczyzna?
– Nad Pontem Euxynem. Pochodzę z Mezembrii.
– Chilonie, jesteś wielki!
– I zapoznany! – dodał melancholicznie mędrzec.
Jednakże Winicjusz zniecierpliwił się znowu. Wobec nadziei, jaka mu zabłysła, chciałby, by Chilo natychmiast wyruszył na wyprawę i cała rozmowa wydała mu się tylko marną stratą czasu, o którą zły był na Petroniusza.
– Kiedy rozpoczniesz poszukiwania? – rzekł zwracając się do Greka.
– Już je rozpocząłem – odpowiedział Chilon. – I gdy tu jestem, gdy odpowiadam na twe uprzejme pytania, szukam także. Miej tylko ufność, cny trybunie, i wiedz, że gdyby ci zginęła zawiązka od obuwia, potrafiłbym odszukać zawiązkę lub tego, który ją na ulicy podjął.
– Czy byłeś już używany do podobnych posług? – spytał Petroniusz.
Grek podniósł w górę oczy:
– Zbyt nisko dziś cenią cnotę i mądrość, by nawet filozof nie był zmuszony szukać innych do życia sposobów.
– Jakież są twoje?
– Widzieć wszystko i służyć nowinami tym, którzy ich pragną.
– I którzy za nie płacą?
– Ach, panie, potrzebuję kupić pisarza. Inaczej moja mądrość umrze wraz ze mną.
– Jeśliś nie zebrał dotąd nawet na cały płaszcz, zasługi twe nie muszą być znakomite.
– Skromność przeszkadza mi je wynosić. Lecz pomyśl, panie, że nie ma dziś takich dobroczyńców, jakich było pełno dawniej, i którym obsypać złotem zasługę było tak miło, jak połknąć ostrygę z Puteoli. Nie zasługi moje są małe, lecz wdzięczność ludzka jest mała. Czasem, gdy ucieknie cenny niewolnik, kto go wynajdzie, jeśli nie jedyny syn mego ojca? Gdy na murach zjawią się napisy na boską Poppeę, kto wskaże sprawców? Kto wyszpera u księgarzy wiersz na cezara? Kto doniesie, co mówią w domach senatorów i rycerzy? Kto nosi listy, których nie chcą powierzyć niewolnikom, kto nasłuchuje nowin przy drzwiach balwierzy, dla kogo nie mają tajemnic winiarze i piekarczycy, komu ufają niewolnicy, kto umie przejrzeć na wylot każdy dom od atrium do ogrodu? Kto zna wszystkie ulice, zaułki, kryjówki, kto wie, co mówią w termach, w cyrku, na targach, w szkołach lanistów, w szopach u handlarzy niewolników i nawet w arenariach?…
– Na bogi, dosyć, szlachetny mędrcze! – zawołał Petroniusz – bo utoniemy w twych zasługach, cnocie, mądrości i wymowie. Dosyć! Chcieliśmy wiedzieć, kim jesteś, i wiemy.
Lecz Winicjusz rad był, pomyślał bowiem, że człowiek ten, podobnie jak pies gończy, raz puszczony na trop, nie ustanie, póki nie odnajdzie kryjówki.
– Dobrze – rzekł. – Czy potrzebujesz wskazówek?
– Potrzebuję broni.
– Jakiej? – spytał ze zdziwieniem Winicjusz.
Grek nadstawił jedną dłoń, drugą zaś uczynił gest liczenia pieniędzy.
– Takie dziś czasy, panie – rzekł z westchnieniem.
– Będziesz więc osłem – rzekł Petroniusz – który zdobywa fortecę za pomocą worków złota.
– Jestem tylko biednym filozofem, panie – odrzekł z pokorą Chilon – złoto macie wy.
Winicjusz cisnął mu kieskę, którą Grek chwycił w powietrzu, jakkolwiek istotnie nie miał dwóch palców u prawej ręki.
Po czym podniósł głowę i rzekł:
– Panie, wiem już więcej, niż się spodziewasz. Nie przyszedłem tu z próżnymi rękoma. Wiem, że dziewicy nie porwali Aulusowie, gdyż mówiłem już z ich sługami. Wiem, że jej nie ma na Palatynie, gdzie wszyscy zajęci są chorą małą Augustą, i może nawet domyślam się, dlaczego wolicie szukać dziewicy z moją pomocą niż z pomocą wigilów i żołnierzy cezara. Wiem, że ułatwił jej ucieczkę sługa pochodzący z tegoż samego co i ona kraju. Nie mógł on znaleźć pomocy u niewolników, bo niewolnicy, którzy się wszyscy razem trzymają, nie pomogliby mu przeciw twoim. Mogli mu pomóc tylko współwyznawcy…
– Słuchaj, Winicjuszu – przerwał Petroniusz – czym ci tego samego słowo w słowo nie mówił?
– Honor to dla mnie – rzekł Chilo. – Dziewica, panie – mówił zwracając się znów do Winicjusza – niechybnie czci jednakie bóstwo z tą najcnotliwszą z Rzymianek, z tą prawdziwą matroną stolatą, Pomponią. Słyszałem i to, że Pomponia była sądzona w domu za wyznawanie jakichś obcych bóstw, nie mogłem się jednak od jej sług dowiedzieć, jakie jest owo bóstwo i jak się zowią jego wyznawcy. Gdybym mógł o tym wiedzieć, udałbym się do nich, stałbym się najpobożniejszym między nimi i zyskał ich ufność. Lecz ty, panie, który, jak wiem, także spędziłeś kilkanaście dni w domu szlachetnego Aulusa, czy możesz dać mi jaką o tym wiadomość?
– Nie mogę – rzekł Winicjusz.
– Pytaliście mnie długo o różne rzeczy, szlachetni panowie, i ja odpowiadałem na pytania, pozwólcie, bym je teraz zadawał. Czy nie widziałeś, cny trybunie, żadnych posążków, żadnych ofiar, żadnych oznak, żadnych amuletów na Pomponii lub na twej boskiej Ligii? Czy nie widziałeś, aby kreśliły między sobą jakieś znaki zrozumiałe dla nich tylko?
– Znaki?… Czekaj!… Tak! Widziałem raz, jak Ligia nakreśliła na piasku rybę.
– Rybę? Aa! Ooo! Czy uczyniła to raz, czy kilkakrotnie?
– Raz jeden.
– I jesteś, panie, pewien, że nakreśliła… rybę? Oo!…
– Tak