Quo vadis. Генрик Сенкевич
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Quo vadis - Генрик Сенкевич страница 34
Tygellinus pożółkł z zazdrości. Petroniusz zaś mówił:
– Jedź do Ancjum! Tam ona przyszła na świat, tam spłynęła na cię radość, tam spłynie ukojenie. Niech morskie powietrze odświeży twe boskie gardło; niechaj pierś twoja odetchnie słoną wilgocią. My, wierni, pójdziemy wszędy za tobą i gdy twój ból będziemy koili przyjaźnią, ty ukoisz nas pieśnią.
– Tak! – odrzekł załośnie Nero – napiszę hymn na jej cześć i ułożę do niego muzykę.
– A potem poszukasz ciepłego słońca w Baiae.
– A potem zapomnienia w Grecji.
– W ojczyźnie poezji i pieśni!
I kamienny, ponury nastrój mijał stopniowo, jak mijają chmury pokrywające słońce, a natomiast poczęła się rozmowa niby pełna jeszcze smutku, lecz pełna i układów na przyszłość, tyczących podróży, artystycznych wystąpień, a nawet i przyjęć, jakich wymagało zapowiedziane przybycie Tyrydata, króla Armenii. Tygellinus próbował wprawdzie jeszcze wspomnieć o czarach, lecz Petroniusz, pewny już wygranej, podjął wprost wyzwanie.
– Tygellinie – rzekł – czy sądzisz, że czary mogą szkodzić bogom?
– Sam cezar o nich mówił – odpowiedział dworak.
– Boleść mówiła, nie cezar, lecz ty co o tym mniemasz?
– Bogowie są zbyt potężni, by mogli podlegać urokom.
– Miałżebyś zaś odmawiać boskości cezarowi i jego rodzinie?
– Peractum est! – mruknął stojący obok Epriusz Marcellus powtarzając okrzyk, jaki wydawał lud, gdy gladiator w arenie ugodzony został od razu tak, że nie potrzebował dobicia.
Tygellinus zgryzł w sobie gniew. Między nim i Petroniuszem z dawna istniało współzawodnictwo wobec Nerona i Tygellinus miał tę wyższość, że Nero mniej albo raczej wcale się wobec niego nie krępował, aż dotąd jednak Petroniusz, ilekroć się zetknęli, pokonywał go rozumem i dowcipem.
Tak się stało i teraz. Tygellinus umilkł i tylko zapisywał sobie w pamięci tych senatorów i rycerzy, którzy, w chwili gdy Petroniusz cofnął się w głąb sali, otoczyli go zaraz, mniemając, że po tym, co zaszło, on będzie stanowczo pierwszym ulubieńcem cezara.
Petroniusz zaś wyszedłszy z pałacu udał się do Winicjusza i opowiedziawszy mu zajście z cezarem i Tygellinem rzekł:
– Nie tylko odwróciłem niebezpieczeństwo od Aulusa Plaucjusza i Pomponii, a zarazem od nas obydwóch, ale nawet od Ligii, której nie będą poszukiwali choćby dlatego, że namówiłem tamtą miedzianobrodą małpę, by pojechała do Ancjum, a stamtąd do Neapolis lub Baiae. I pojedzie, w Rzymie bowiem nie śmiał dotąd wystąpić publicznie w teatrze, wiem zaś, że od dawna ma zamiar wystąpić w Neapolis. Potem marzy o Grecji, gdzie chce mu się śpiewać we wszystkich znaczniejszych miastach, a potem wraz ze wszystkimi wieńcami, które mu ofiarują Graeculi, odprawić tryumfalny wjazd do Rzymu. Przez ten czas będziemy mogli szukać Ligii swobodnie i ukryć ją bezpiecznie. A cóż? Czy nasz szlachetny filozof nie był dotąd?
– Twój szlachetny filozof jest oszust. Nie! Nie był, nie pokazał się i nie pokaże się więcej!
– A ja lepsze mam pojęcie, jeśli nie o jego uczciwości, to o rozumie. Upuścił już raz krwi twemu workowi i przyjedzie choćby po to, żeby jej upuścić po raz drugi.
– Niech się strzeże, bym ja mu krwi nie upuścił!
– Nie czyń tego; miej z nim cierpliwość, póki się dowodnie o oszustwie nie przekonasz. Nie dawaj mu więcej pieniędzy, a natomiast obiecuj hojną nagrodę, jeśli ci przyniesie wiadomość pewną. Czy przedsiębierzesz coś także na własną rękę?
– Dwaj moi wyzwoleńcy, Nimfidiusz i Demas, szukają jej na czele sześćdziesięciu ludzi. Ten z niewolników, który ją odnajdzie, ma obiecaną wolność. Wysłałem prócz tego umyślnych na wszystkie drogi wiodące z Rzymu, by w gospodach wypytywali o Liga i dziewicę. Sam przebiegam miasto dniem i nocą, licząc na traf szczęśliwy.
– Cokolwiek będziesz wiedział, daj mi znać, bo ja muszę jechać do Ancjum.
– Dobrze.
– A jeśli któregokolwiek rana obudziwszy się powiesz sobie, że dla jednej dziewczyny nie warto się dręczyć i czynić dla niej tylu zabiegów, to przyjeżdżaj do Ancjum. Tam nie zbraknie ni kobiet, ni uciech.
Winicjusz począł chodzić szybkimi krokami, Petroniusz zaś spoglądał czas jakiś za nim, wreszcie rzekł:
– Powiedz mi szczerze – nie jak zapaleniec, który coś w siebie wmawia i sam się podnieca, ale jak człowiek rozsądny, który odpowiada przyjacielowi: czy tobie zawsze jednakowo chodzi o tę Ligię?
Winicjusz zatrzymał się na chwilę i spojrzał tak na Petroniusza, jak gdyby go przedtem nie widział, po czym znów począł chodzić. Widocznym było, że hamuje w sobie wybuch. Wreszcie w oczach, z poczucia własnej bezsilności, z żalu, gniewu i niepokonanej tęsknoty, zebrały mu się dwie łzy, które przemówiły silniej do Petroniusza niż najwymowniejsze słowa.
Więc zamyśliwszy się przez chwilę rzekł:
– Świat dźwiga na barkach nie Atlas, ale kobieta, i czasem igra nim jak piłką.
– Tak! – rzekł Winicjusz.
I poczęli się żegnać. Lecz w tej chwili niewolnik dał znać, że Chilon Chilonides czeka w przedsionku i prosi, aby mógł być dopuszczony przed oblicze pana.
Winicjusz kazał wpuścić go natychmiast, Petroniusz zaś rzekł:
– Ha! Nie mówiłem ci! Na Herkulesa! Zachowaj tylko spokój; inaczej on tobą owładnie, nie ty nim.
– Pozdrowienie i cześć szlachetnemu wojskowemu trybunowi i tobie, panie! – mówił wchodząc Chilon. – Niech szczęście wasze równe będzie waszej sławie, a sława niech obiegnie świat cały, od słupów Herkulesa aż po granice Arsacydów.
– Witaj, prawodawco cnoty i mądrości! – odpowiedział Petroniusz.
Lecz Winicjusz spytał z udanym spokojem:
– Co przynosisz?
– Za pierwszym razem przyniosłem ci, panie, nadzieję, obecnie przynoszę pewność, że dziewica zostanie odnaleziona.
– To znaczy, żeś jej nie odnalazł dotąd?
– Tak, panie, alem odnalazł, co znaczy znak, który ci uczyniła; wiem, kto są ludzie, którzy ją odbili, i wiem, między jakiego bóstwa wyznawcami szukać jej należy.
Winicjusz chciał się zerwać z krzesła, na którym siedział, lecz Petroniusz położył mu dłoń