Tajemnica Miksteków. Karol May
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Tajemnica Miksteków - Karol May страница 2
– Zanim ruszyliśmy w drogę powrotną, ucięliśmy sobie małą wycieczkę myśliwską do Rio Pecos. Tam nas napadnięto.
– Cóż to za damy?
– Sennorita Arbellez i Indjanka Karja.
– Kim jest sennorita Arbellez?
– Córką naszego dzierżawcy, Pedra Arbellez.
– A Karja?
– To siostra Tecalty, wodza Miksteków.
Shosh-in-liett słuchał uważnie.
– Siostra Tecalty? – zapytał. – Tecalto jest moim przyjacielem. Wypaliliśmy razem fajkę pokoju. Siostra jego nie może pozostawać w niewoli. Czy mój biały przyjaciel pojedzie ze mną, by ją uwolnić?
– Przecież nie macie koni – wtrącił vaquero.
Indjanin obrzucił go lekceważącem spojrzeniem.
– Niedźwiedzie Serce ma konia, gdy go potrzebuje. W przeciągu godziny ukradnę konia tym psom Komanczom.
– A to byłaby awantura!
– Kiedy was napadnięto? – zapytał Unger.
– Wczoraj wieczorem.
– Jak długo spałeś tutaj?
– Nie dłużej niż kwadrans.
– W takim razie Komanczowie przybędą wkrótce.
– Do stu djabłów!
– Jesteś vaquero, a nie znasz obyczajów wojowników indjańskich? Jakie mają według twego zdania zamiary wobec kobiet? Czy porwali je, by zażądać później okupu?
– Nie, na pewno nie! Porwali, by pojąć je za żony; są bardzo piękne.
– Słyszałem, że kobiety Miksteków słyną z urody. Komanczowie będą dokładać wszelkich starań, by zatrzeć za sobą ślady. Czy wszyscy mieli konie?
– Tak jest.
– W takim razie nie przybędą tu piechotą.
– Do djabła, nie pomyślałem o tem!
– Tak, zdaje się, że nie grzeszysz rozumem. Czy nie pomyślałeś o tem, że będą cię ścigać na koniach? Dlaczego położyłeś się spać?
– Byłem zbyt zmęczony.
– Dlaczego nie uciekłeś przynajmniej na drugi brzeg rzeki?
– Woda głęboka. Końby utonął…
– Dziękuj Bogu, że nie jesteśmy Komanczami. Zbudziłbyś się w raju, ale bez skalpu. Czyś głodny?
– Jak pies!
– No to chodź do łodzi. Ale odprowadź najpierw konia głębiej w krzaki, by go nikt nie widział.
Rozmowę prowadzili Unger i vaquero. Niedźwiedzie Serce wrócił do łodzi i odpoczywał na skórze bawolej. – Vaquero dostał porcję mięsa, wody napił się z rzeki.
Gdy sobie podjadł do syta, Unger podjął przerwaną rozmowę. Dowiedział się, że vaquero pracował w jednej z posiadłości hrabiego Fernando de Rodriganda, położonej między Kordyljerami Cohahuila a Rio Grande del Norte, rzeką, która odgranicza Meksyk od Texasu.
Po jakimś czasie Unger opuścił łódź i wdrapał się na nieco górzysty brzeg, aby zlustrować okolicę. Zaledwie tam się dostał, wydał okrzyk zdziwienia:
– Oho, już są tutaj! Omal nie było za późno!
Indjanin stał już u jego boku.
– Sześciu jeźdźców – powiedział.
– To znaczy, że na każdego z nas po trzech – odparł Unger, nie sądząc ani przez chwilę, by vaquero mógł również stanąć do walki.
– Kto bierze konia? – zapytał Niedźwiedzie Serce.
– Ja! – odpowiedział Unger.
Indjanin rzekł jeszcze:
– Nikt z nich nie powinien ujść żywcem!
Unger zwrócił się do pastucha:
– Więc masz przy sobie tylko nóż? W takim razie nie będziesz nam pomocny. Zostań w łodzi, ja zaś wezmę twojego konia.
– A jeżeli go zabiją? – wyjąkał pastuch przerażony.
– Głupstwo, zdobędziemy sześć innych na jego miejsce!
Vaquero został więc w łodzi; Indjanin z białym udali się na miejsce, gdzie znaleźli pastucha śpiącego. Tu stanęli obok ukrytego w zaroślach konia i czekali.
Jeźdźcy, których Unger zdaleka dojrzał, zbliżali się szybko. Widać już było ich ubiór i broń.
– Tak, to psy Komancze! – powiedział Niedźwiedzie Serce. – Noszą barwy wojenne, więc nie możemy mieć dla nich litości!
Komanczowie znajdowali się w odległości pół kilometra i jechali pełnym galopem. Minuta, dwie – dzieliły ich od zarośli.
– Te psy nie mają mózgu, nie umieją myśleć.
– Nie przypuszczają nawet, że vaquero się schował. Są pewni, że przepłynął rzekę.
– Uff!
Indjanin podniósł strzelbę. To samo uczynił Unger. Po chwili rozległy się dwa strzały, po nich jeszcze dwa i czterech Komanczów leżało na ziemi. Teraz Unger wskoczył na konia pastuszego i popędził przez zarośla. Pozostali dwaj Komanczowie nie zdążyli pomyśleć o ucieczce, gdy traper już był przy nich. Podnieśli tomahawki do śmiertelnego ciosu, lecz Unger dwoma strzałami z rewolweru położył ich trupem.
Cała walka trwała kilka zaledwie minut. – Konie zabitych udało się schwytać bez trudu.
Po chwili przybył na brzeg vaquero, który z łodzi obserwował przebieg walki.
– Do djabła, ależ to zwycięstwo! – powiedział.
– Drobiazg, cóż to znaczy sześciu Komanczów? – odparł Unger. – Właściwie należałoby oszczędzać krwi ludzkiej, gdyż najcenniejszy to płyn na świecie, ale cóż począć? – te zbóje nie zasługują na lepszy los!
Zebrano broń zabitych, a Indjanin oskalpował swoje dwie ofiary. Wszystkie trupy wrzucono do rzeki.
– Co teraz? – zapytał Unger.
– Trzeba ratować siostrę mojego przyjaciela.
– Czy weźmiemy