Tajemnica Miksteków. Karol May
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Tajemnica Miksteków - Karol May страница 5
– Przynajmniej nikt z białych.
– A z Indjan?
– Przypuszczam, że jest ktoś. Jeden z pośród nich, może dwóch, wie dokładnie, gdzie został ukryty skarb królewski. Tecalto, jedyny potomek dawnych władców Miksteków, dziedziczy tajemnicę. Karja, która jedzie obok Niedźwiedziego Serca, jest jego siostrą. Może Tecalto jej powierzył sekrety przodków?
Unger zaczął przypatrywać się Indjance z większą niż dotychczas uwagą.
– Czy jest bardzo skryta?
– O, tak! – odparła Meksykanka. A potem dodała z uśmiechem:
– Chociaż powiadają, że kobieta bywa nieużyta tylko do pewnej granicy…
– A tą granicą?
– Miłość.
– Czy sądzi pani, że Karja zbliżyła się do tej granicy?
– Uważam to za bardzo prawdopodobne.
– Któż jest tym szczęśliwcem?
– Niech pan zgadnie, to nie tak trudno.
Unger zamyślił się; fałdy zorały mu czoło.
– Przypuszczam, że to hrabia Alfonso, który na tej drodze chce zdobyć tajemnicę.
– Zgadł pan.
– Sądzi pani, że jego wysiłki mogą rokować powodzenie?
– Kocha go.
– Cóż na to jej brat?
– Może nie wie o niczem. Jest to najsławniejszy cibolero, poskramiacz bawołów; rzadko bywa w domu.
– Najsławniejszy cibolero? Powinieniem znać jego imię. Nie przypominam sobie jednak, bym się spotkał z imieniem Tecalto.
– Myśliwi nazywają go Mokaszi-tayiss.
– Mokaszi-tayiss, Czoło Bawole? – zapytał Unger zdumiony. – Znam go doskonale ze słyszenia. Chętniebym nawiązał z nim stosunki. Więc Karja jest siostrą tego sławnego człowieka? W takim razie trzeba spojrzeć na nią innemi oczyma.
– Czy chcesz pan i jej pokazać, jak umiesz być szarmanckim?
Uśmiechnął się melancholijnie:
– Czy człowiek Dalekiego Zachodu potrafi być szarmanckim? Jakżeż mógłbym współzawodniczyć z hrabią Rodrigranda? A zresztą, gdybym umiał być szarmanckim, wolałbym okazać się nim wobec kogoś innego.
– Któż to taki?
– Pani, sennorito!
Oczy jej zabłysły radością:
– Ależ ode mnie nie dowie się pan niczego o skarbie!
– Oh, łaskawa pani, są skarby stokroć cenniejsze od złota i srebra. Taki skarb znaleźć – tożby szczęście było!
– Proszę poszukać. Może pan znajdzie!
Podała mu rękę, którą Unger uścisnął serdecznie.
W dalszej drodze dowiedział się myśliwiec, że obydwie kobiety pojechały do Rio Grande del Norte, aby odwiedzić ciotkę Karji, która ciężko zaniemogła. Opieka jednak nie potrafiła odwrócić przesądzonego losu; biedna kobiecina umarła. Po jej śmierci Arbellez wysłał majordoma z vaquerami po obydwie panie. W drodze powrotnej napadli ich Komanczowie.
Oprócz rozmowy panny Arbellez z Ungerem toczyła się jeszcze inna. Niedźwiedzie Serce jechał na swym koniu obok Indjanki. Oczy jego raz po raz padały na sąsiadkę, która tak pewnie siedziała na półdzikim rumaku, jakgdyby przez całe życie używała tylko indjańskiego męskiego siodła. Milczący Apacz nie był przyzwyczajony do miękkich słów, ale gdy je uronił, każde kryło w sobie treść istotną. Karja znała doskonale zwyczaje Indjan, nie dziwiło jej milczenie sąsiada. A przeciwnie, odczuła lęk, gdy Niedźwiedzie Serce zwrócił się do niej w te słowa:
– Do jakiego plemienia należy moja młoda siostra?
– Do plemienia Miksteków – odparła.
– Było to kiedyś plemię wielkie i jeszcze dziś słynie z piękności swych kobiet. Czy moja siostra jest za mężem, czy też nie porzuciła jeszcze stanu panieńskiego?
– Nie mam męża.
– Czy serce mojej siostry jest jeszcze jej wyłączną własnością?
Po tem pytaniu, na które nie zdobyłby się chyba żaden biały, rumieniec zalał ciemne oblicze Indjanki.
Mimo to odpowiedziała pewnym głosem:
– Nie.
Twarz Indjanina nie drgnęła nawet. Zapytał tylko:
– Czy to aby człowiek z plemienia mojej siostry?
– Nie, to biały.
– Niedźwiedzie Serce zaklina swoją siostrę, by zwróciła się do niego w razie, gdyby biały człowiek ją oszukiwał.
– Nie będzie mnie nigdy oszukiwać! – odpowiedziała z dumą.
Uśmiechnął się nieznacznie i odparł:
– Kolor biały jest fałszywy i brudzi się prędko. Niechaj siostra moja będzie ostrożna.
Jechali ciągle w kierunku południowym. Zanim nastąpił zmierzch, urządzono postój, bo zarówno ludzie jak konie padali ze znużenia. Po półgodzinnnej przerwie ruszono w dalszą drogę.
Unger dziwił się, że jego towarzyszka z takim hartem wytrzymuje trudy podróży; Emma odparła z uśmiechem:
– Żyję w tym kraju od dzieciństwa, przywykłam do tego pustkowia.
– Czy nigdy nie tęskno pani za cywilizacją, za kulturalnem środowiskiem?
– Wcale nie. Mam w domu wszystko, czego mi potrzeba, nawet może więcej. – A obcowanie z dziećmi natury daje mi więcej od tych mdłych, pustych rozmów salonowych. Czy nie mam racji?
– Jestem zupełnie pani zdania. I ja znalazłem wśród tak zwanych dzikich daleko więcej przywiązania i serca aniżeli wśród ludzi cywilizowanych. Niech pani tylko spojrzy na mego czerwonoskórego przyjaciela. Nie oddałbym go za setkę białych; mają wprawdzie jasną skórę, ale serce ciemne!
– Chwali pan przyjaciela, a o sobie zapomina. Przecież i panu można ufać bezwzględnie.
– Naprawdę?
– Ależ tak! Nie jest pan zwykłym człowiekiem. Ręczę, że i pan ma jakiś