Tajemnica Miksteków. Karol May

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Tajemnica Miksteków - Karol May страница 4

Tajemnica Miksteków - Karol May

Скачать книгу

– odparł Unger. – Musimy mieć za sobą rzekę, wtedy dopiero będziemy bezpieczni.

      Zobaczył teraz dokładnie swe towarzyszki i obserwował je badawczo. Jedna była Hiszpanką, druga Indjanką. Obydwie odznaczały się niezwykłą urodą.

      – Czy ma pani jeszcze siły do tej jazdy szalonej? – zapytał Hiszpankę.

      – Ależ nie czuję wcale zmęczenia.

      – Jak mam panią nazywać?

      – Imię moje: Emma. Nazwisko: Arbellez. A pańskie?

      – Unger. – Czy ma pani do mnie zaufanie?

      – Tak.

      – Musimy przeprawić się przez rzekę. Nie mamy dostatecznej broni, a nad Rio Grande została reszta tej, którą wczoraj odebraliśmy Komanczom.

      – Walczyliście już wczoraj?

      – Tak. Położyliśmy trupem wszystkich, którzy ścigali pastucha. Vaquero właśnie powiedział nam, że panie są w niewoli.

      – Co za odwaga!

      Przy tych słowach obrzuciła Ungera ciepłem spojrzeniem swych ciemnych oczu.

      Gdy dotarli do Rio Grande, nie widać już było ścigających Komanczów. Unger rozdzielił między wszystkich broń, która tu leżała od dnia poprzedniego. Z pośród jeńców trzech było vaquerami, jeden majordomem.

      – Co robić? – zapytał jeden z nich. – Czy czekać na Indjan? Mamy osiem strzelb, możnaby im dać nauczkę.

      – Czy nie szkoda niepotrzebnie krwi przelewać?

      – Niepotrzebnie? Jeśli nie rozprawimy się z nimi, będą nas ścigać ustawicznie.

      – Ale za tych zabitych mściliby się inni. Lepiej jechać dalej – odparł Unger. – Panie pojadą łódką, my konno.

      Usłuchano go oczywiście. Majordomo przewiózł panie łódką, reszta przeprawiła się wbród na swych koniach. Potem zatopiono czółno. Galopowali jeszcze przez kilka godzin niziną, aż w końcu cała kawalkada zwolniła szalone tempo. Jechali stępa.

      – Podróżujemy godziny całe obok siebie, a właściwie prawie się nie znamy – rzekł Unger do swej towarzyszki.

      – Ja, przeciwnie, poznałam pana doskonale – odparła z uśmiechem. – Wiem, że pan szafuje swem życiem dla innych i że jest dzielnym, odważnym myśliwym.

      – No tak, ale to niewiele. Jeśli pani pozwoli, powiem jej, że nazywam się Antoni Unger. Gdy ojciec mnie odumarł, wyemigrowałem w młodym wieku do Ameryki, gdzie, po wielu przygodach, żyję, jak sennorita widzi, w prerji.

      – Ale w jaki sposób dostał się pan tutaj, nad Rio Grande?

      – To sprawa, której nie chciałbym poruszać.

      – Więc tajemnica?

      – Może tajemnica, może zwykłe dzieciństwo…

      – Jestem bardzo ciekawa.

      – Nie chcę pani dręczyć – odpowiedział Unger z uśmiechem. – Chodzi tu ni mniej ni więcej tylko o niezwykły skarb.

      – Co to za skarb?

      – Skarb prawdziwy, z drogocennych kamieni i szlachetnych metali, pochodzący z dawnych, pradawnych czasów.

      – Gdzież jest?

      – Tego jeszcze nie wiem.

      – A kto panu mówił o nim?

      – Tam, daleko na północy okazałem jakiemuś staremu choremu Indjaninowi przysługę. Przed śmiercią wyznał mi tajemnicę skarbu.

      – Ale nie powiedział najważniejszej rzeczy – gdzie się skarb mieści?

      – Podał tylko, że znajduje się w Meksyku w prowincji Coahuila i dał mi mapę, według której mam się zorjentować.

      – Do jakiej okolicy odnosi się ta mapa?

      – Tego nie wiem. Mapa zawiera wzgórza, doliny, rzeki, ale ani jednej nazwy.

      – To ciekawe. Czy towarzysz pański, Shosh-in-liett, wie o skarbie?

      – Nie.

      – Ten człowiek jest wszak pańskim przyjacielem, prawda?

      – Tak, serdecznym przyjacielem.

      – I dlaczegóż to mnie, osobie nieznanej, zwierzył sennor tajemnicę skarbu, a nie jemu?

      Unger obrzucił piękną Meksykankę jasnem spojrzeniem swych niebieskich oczu i odparł:

      – Są ludzie, przed którymi niewiadomo nawet dlaczego człowiek spowiada się z najstaranniej ukrywanych tajemnic…

      – Do tych ludzi zalicza pan mnie?

      – Tak.

      Zarumieniła się i, podając mu rękę, rzekła:.

      – Nie pomylił się pan. Będę z panem szczera. Wyjawię sennorowi coś, co ma związek z tajemnicą. Czy mam mówić?

      – Ależ proszę bardzo – odpowiedział zaskoczony i zdziwiony.

      – Znam mianowicie kogoś, kto również myśli o tym skarbie…

      – Oho! Któż to taki?

      – Nasz młody hrabia Alfonso de Rodriganda y Sevilla, bratanek i spadkobierca bezdzietnego hrabiego Fernanda. W poszukiwaniu skarbu bawi obecnie u mojego ojca.

      – Cóż on wie o skarbie?

      – Wszyscy wiemy o tem doskonale, że poprzedni władcy tego kraju ukryli swe skarby w chwili, gdy Hiszpanie zdobywali Meksyk. Poza tem są miejsca, gdzie zakopane złoto i srebro leży masami. Indjanie znają te kryjówki, woleliby jednak umrzeć, aniżeli powierzyć białym swą tajemnicę.

      – Kto jednak mówił o skarbie z hrabią Alfonsem?

      – Nikt. Przecież mieszkamy w hacjendzie del Erina, a tam chodzą słuchy, że gdzieś w pobliskiej grocie władcy Miksteków ukryli swe skarby. Szukało groty wielu, między innymi hrabia Alfonso, ale napróżno.

      – Gdzie leży ta hacjenda del Erina?

      – Mniej więcej o dzień drogi stąd, u stoku góry Coahuila. Mam nadzieję, że pan ją pozna, odprowadzając nas do domu.

      – Nie opuszczę pani, póki nie będę pewien, że żadne niebezpieczeństwo jej nie grozi.

      – A gdy niebezpieczeństwo minie, czy nie zechce pan wtedy być naszym gościem?

      – Bezpieczeństwo pani wymaga właśnie, bym ją natychmiast opuścił. Zamordowaliśmy wielu Komanczów;

Скачать книгу