Królowa Margot. Aleksander Dumas
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Królowa Margot - Aleksander Dumas страница 14
Jednak z jego brwi nachmurzonych łatwo można było poznać, że gotów jest pośpieszyć na pomoc, skoro nadejdzie pora działania.
— Czegóż pan hrabia żądasz? — zapytał gospodarz zupełnie spokojnym głosem;
— Ot, tak to lepiej, nieprawdaż?— powiedział Coconnas zwracając się do La Mole'a, który skinął głową na znak potwierdzenia. — Ja i pan hrabia, zwabiani twoim szyldem, żądamy od ciebie kolacji i pokoju do przenocowania.
— Panowie — odpowiedział gospodarz — jestem w rozpaczy; mam tylko jeden pokój, który nie wiem, czy się panom spodoba.
— Tym lepiej — rzekł La Mole — pójdziemy gdzie indziej.
— Nie, nie — powiedział Coconnas. — Ja pozostaję; koń mój bardzo zmordowany. Biorę więc pokój, kiedy pan nie chcesz.
— A, to co innego — odpowiedział gospodarz flegmatycznie. — Jeśli pan zostaniesz sam, nigdzie nie będę go mógł pomieścić.
— Do kroćset diabłów! — zawołał Coconnas — a to, na honor, zabawna kreatura. Dopiero co dwóch mu było za dużo, a teraz jednego znowu mu za mało! No, jakże, hultaju, nie przyjmiesz nas?
— Skoro panowie w ten sposób zaczynacie postępować, odpowiem szczerze.
— No!... odpowiadaj, tylko prędko.
— A więc wolałbym nie mieć honoru zatrzymania u siebie panów.
— Dlaczego? — zapytał Coconnas zbladłszy z gniewu.
— Dlatego, że panowie nie macie lokajów i jeśli oddam wam pokój gościnny, zostaną mi próżne dwie stancyjki przeznaczone dla służących, i nie wiem, kto będzie chciał je w takim razie zająć.
— Wiesz pan co — rzekł Coconnas obracając się do La Móle'a — mam wielką ochotę dać dobrą nauczkę temu zuchwalcowi. Co pan na to?
— Dlaczegóż nie? — odpowiedział La Mole, również jak Coconnas gotując się do wygrzmocenia oberżysty.
Pomimo tych pogróżek, które-wcale na żarty nie zakrawały, nie widać było przestrachu na twarzy gospodarza. Cofnąwszy się o krok, ażeby być na własnym gruncie, odezwał się z przekąsem:
— Zaraz widać, że panowie przybywają z prowincji. W Paryżu minęła już moda bicia oberżystów, jeśli nie chcą wynająć swoich stancji. Teraz biją tylko znakomitych panów, a nie mieszczan, i jeżeli panowie będziecie za głośno krzyczeli, zawołam sąsiadów, a wtenczas wy sami zostaniecie pobici. Spodziewam się, że nie bardzo będzie to pochlebne dla was, panowie szlachta.
— Ależ on sobie drwinki z nas stroi! — zawołał Coconnas rozjątrzony.
— Grzegorzu, daj mi moją rusznicę — rzekł oberżysta do swego służącego tonem, jakim by powiedział: „podaj krzesła panom".
— Niech żyje papież! — wrzasnął Coconnas obnażając swą szpadę — rozgrzej się, panie de La Mole.
— Nie, bądź pan łaskaw uwolnić mnie od tego. Kolacja nam ostygnie, gdy się będziemy rozgrzewali.
— Jak więc pan sądzisz? — zawołał Coconnas.
— Ja sądzę, że oberżysta ma słuszność, tylko nie umie przyjmować podróżnych, a nade wszystko szlachty. Zamiast nam po grubiańsku gadać: .Nie przyjmę panów", należało powiedzieć grzecznie: „Raczcie panowie wejść", a na rachunku umieścić: „Za pokój dla panów tyle, za pokój dla lokajów tyle", gdyż powinien był spodziewać się, że jeśli nie mamy lokajów, możemy ich sobie wynająć.
To powiedziawszy, La Mole lekko odepchnął gospodarza wyciągającego rękę po rusznicę i wpuścił swego towarzysza do oberży, sam zaś wszedł za nim.
— Ja jednak — rzekł Coconnas — nie mam chęci włożyć szpady do Pochwy, nie spróbowawszy, czy lepiej kole niż rożen tego hultaja.
— Cierpliwości, kochany towarzyszu — powiedział La Mole — cierpliwości! Wszystkie oberże napełnione są szlachtą przybywającą do Paryża na wesele lub też z powodu bliskiej wojny z Flandrią; nie znajdziemy więc innego mieszkania. Wreszcie może to już taki zwyczaj w Paryżu, że w ten sposób przyjmuje się podróżnych.
— A! jakżeś cierpliwy, panie de La Mole — odrzekł Coconnas, podkręcając ze złości rude wąsy i piorunując gospodarza wzrokiem. — Jednakże słuchaj, łajdaku: strzeż się, bo jeśli jedzenie będzie złe, pościel twarda, wino mniej niż trzy lata mające, a usługa niezręczna...
— Dobrze, dobrze, mój panie — przerwał gospodarz ostrząc nóż na rzemieniu — bądź pan spokojny; przecież pan jest w Paryżu.
Potem, pochyliwszy głowę, mruknął:
— Musi to być hugonot, gdyż zdrajcy ci stali się bardzo zuchwałymi od czasu małżeństwa ich Bearneńczyka z panną Margot.
Po chwili, z uśmiechem, na którego widok zadrżeliby jego goście, dodał:
— E! e! ucieszne by to było, gdyby mi tu wpadli teraz w ręce hugonoci... i gdyby...
— Jakżeż! będzie tam kolacja? — kwaśno zapytał Coconnas, przerywając monolog swego gospodarza.
— Jak pan rozkażesz — odpowiedział tenże, uradowany bez. wątpienia swą ostatnią myślą.
— Niech więc wszystko będzie jak najprędzej — rozkazał Coconnas. Następnie, zwracając się do La Mole'a, rzekł:
— Dopóki nam nie przygotują pokoju, powiedz mi, panie hrabio, jak uważasz, czy Paryż to wesołe miasto?
— Na honor, nie — odpowiedział La Mole — zdaje mi się, że dotąd widziałem tu tylko twarze przestraszone i odrażające. Lecz może paryżanie boją się burzy. Patrz pan, jak niebo jest czarne, a przy tym, jak powietrze ciężkie.
— Czy to prawda, hrabio, że szukasz Luwru?
— I pan także, panie de Coconnas.
— A zatem, jeżeli pan chcesz, pójdziemy szukać go razem.
— Hm! czy to czasem nie będzie już za późno? — zapytał La Mole.
— Późno czy nie, muszę wyjść. Rozkazano mi przyjechać jak najprędzej do Paryża i bezzwłocznie po przybyciu przedstawić się księciu Gwizjuszowi.
Gospodarz, usłyszawszy nazwisko księcia Gwizjusza, zbliżył się i zaczął bacznie uważać.
— A!... patrz pan, ten łajdak nas podsłuchuje — rzekł Coconnas, który jako Piemontczyk, był bardzo zawzięty i nie mógł przebaczyć właścicielowi oberży jego niegrzecznego obejścia.
— Tak, przysłuchuję się — powiedział tenże, przykładając