Królowa Margot. Aleksander Dumas

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Królowa Margot - Aleksander Dumas страница 13

Królowa Margot - Aleksander Dumas

Скачать книгу

Przed tymi oknami przechodzi wielu. Niech Wasza Królewska Mość raczy mi wskazać Cokolwiek, po czym bym mógł go poznać.

      — O!... to bardzo łatwo. Jutro na przykład będzie niósł pod pachą tekę z czerwonego safianu.

      — Wskazówka ta jest dla mnie dostateczna, Najjaśniejszy Panie.

      — Czy masz ciągle tego szybkiego konia, którego ci darował de Mouy?

      — Mam nawet prawdziwego arabskiego, Najjaśniejszy Panie.

      O!..., mnie nie zależy na twojej głowie, ale może ci nie zaszkodzi wiedząc, że w klasztorze od tyłu znajduje się brama.

      — Dziękuję, Wasza Królewska Mość. Racz teraz, panie, modlić się za mnie do Boga.

      — Co?... do kroćset diabłów! Raczej do szatana, bo jego tylko pomoc może cię uratować od stryczka.

      — Do widzenia, Najjaśniejszy Panie.

      — Bądź zdrów. Ale!... ale... zaczekaj, panie Maurevel. Gdyby z jakichkolwiek powodów zaczęto o tobie mówić w dniu jutrzejszym przed godziną dziesiątą lub wspomniano później, pamiętaj, że w Luwrze są rozmaite kryjówki...

      I Karol IX zaczął pogwizdywać ulubioną piosenkę spokojniej i donośniej niż zwykle.

      Rozdział IV Wieczór 24 sierpnia 1572 roku

      Rozdział IV

      Wieczór 24 sierpnia 1572 roku

      Bez wątpienia czytelnik przypomina sobie szlachcica de La Mole'a, o którym mowa była w poprzedzającym rozdziale i którego z niecierpliwością oczekiwał król Nawarry.

      Młodzieniec ten, jak to zapowiedział admirał, przybył do Paryża bramą Saint-Marcel pod wieczór dnia 24 sierpnia 1572 roku.

      Z pogardą rzucając okiem na liczne domy zajezdne, które wskazywały znaki rozmaitych kształtów i kolorów, po prawej i po lewej stronie wiszące, dojechał na zmordowanym koniu do środka miasta, minął plac Maubert, Petit-Pont, most Notre-Dame, bulwary i zatrzymał się dopiero na ulicy de Bresec, nazwanej potem ulicą de l'Arbre-Sec.

      Jego uwagę zwróciła wspaniała blacha żelazna, której skrzypieniu towarzyszył brzęk dzwonków. .

      Spojrzał więc na lewo, zatrzymał się i przeczytał napis „Pod Piękną Gwiazdą", umieszczony pod malunkiem nad wyraz nęcącym dla zgłodniałego przechodnia: na ciemnym tle blachy piekł się ptak, poniżej zaś stał człowiek w czerwonym płaszczu, wyciągając do tego nowego rodzaju gwiazdy ręce i pieniądze.

      — To musi być dobra oberża — pomyślał sobie szlachcic — a gospodarz bez wątpienia jest miłym człowiekiem. Słyszałem, że ulica de PArbre-Sec znajduje się w dzielnicy Luwru, jeżeli więc zakład nie jest gorszy od szyldu, spodziewam się, że będzie mi tu bardzo dobrze.

      Podczas kiedy przybysz Rozważał, co ma uczynić, nowa osoba, która wjechała w ulicę de PArbre-Sec od strony przeciwnej, to jest przez ulicę Saint-Honore, zatrzymała się, z zadziwieniem przyglądając się szyldowi oberży „Pod Piękną Gwiazdą. Ten, którego już znamy przynajmniej z nazwiska, siedział na białym koniu hiszpańskim, w czarnym kaftanie ozdobionym agatami. Miał na sobie płaszcz z aksamitu ciemnofioletowego, buty czarne, szpadę z cyzelową stalową rękojeścią i takiż sztylet.

      Był to człowiek około dwudziestu pięciu lat mieć mogący, o twarzy ściągłej, oczach niebieskich, pięknych wąsach, białych, połyskujących zębach, które jakby oświecały jego twarz, skoro uśmiechał się uśmiechem łagodnym i smutnym.

      Drugi podróżny stanowił zupełne przeciwieństwo pierwszego.

      Spod zamkniętych skrzydeł kapelusza dawały się widzieć gęste, kędzierzawe, rudawe włosy. Jego szare oczy przy najmniejszym wzruszeniu błyskały takim ogniem, że wydawały się wtedy czarnymi.

      Cerę miał różową, usta zdobił wąs płowy i dziwnej piękności zęby. Jednym słowem, był to przystojny, wysoki i barczysty młodzieniec.

      Od godziny zaglądając do wszystkich okien, pod pozorem szukania sobie znajomego szyldu, zwracał na siebie uwagę kobiet.

      Co się tyczy mężczyzn, ci gotowi byli śmiać się z jego wąskiego płaszcza i butów jakiegoś staromodnego kształtu, lecz śmiech ten kończył się wkrótce łagodnym „Niech was Bóg strzeże!", skoro spostrzegali jego twarz, przybierającą w jednej chwili kilka odmiennych wyrazów, z wyjątkiem zakłopotania, które zwykle cechuje oblicze znajdującego się w stolicy prowincjusza.

      On pierwszy zwrócił się do drugiego szlachcica, patrzącego podobnie jak i on na oberżę „Pod Piękną Gwiazdą".

      — Czy daleko stąd do Luwru? — zapytał z akcentem góralskim, który dał w nim poznać Piemontczyka. — W każdym razie, zdaje mi się, że pan masz ze mną gust jednakowy, co mi bardzo pochlebia.

      — Tak jest, panie — odpowiedział drugi akcentem prowansalskim, nie mniej uderzającym niż akcent piemoncki jego towarzysza — ta oberża jest w istocie blisko Luwru. Zresztą nie wiem, czy będę miał szczęście być jednego z panem zdania. Co do mnie, jeszcze się waham.

      — Jak to? więc się pan jeszcze nie namyśliłeś? Jednakże dom ten ma dosyć ponętną postać. Musisz pan przynajmniej przyznać, że szyld jest wcale niezły.

      — Bez wątpienia, lecz to właśnie każe mi powątpiewać o wnętrzu. Paryż, jak słyszałem, pełen jest filutów i szyld tak może oszukiwać, jak i co innego.

      — O!... — odpowiedział Piemontczyk — oszukaństwa wcale się nie obawiam, bo jeżeli gospodarz poda mi kapłona gorzej upieczonego niż na szyldzie, sam wetknę go na rożen i dopiekę. Wejdźmy, panie.

      — Zmuszasz pan i mnie, abym się zdecydował — rzekł śmiejąc się Prewansalczyk — bądź pan łaskaw wejść pierwszy.

      — O!... na honor, nie uczynię tego, jestem tylko pański najuniżeńszy sługa, hrabia Annibal de Coconnas.

      — Ja zaś jestem hrabia Józef Bonifacy de Lerac de La Mole, do usług pańskich.

      — W takim razie weźmy się pod ręce i wejdźmy razem.

      Skutkiem tej ceremonii było to, że młodzi ludzie zsiedli z koni, podali cugle masztalerzowi, wsjęli się pod ręce i udali do oberży, na której progu stał gospodarz.

      Lecz wbrew zwyczajowi tego rodzaju ludzi szanowny właściciel nie zwrócił na nich żadnej uwagi i nie przestawał rozmawiać z wysokim, chudym człowiekiem, owiniętym w szary płaszcz jak sowa w pióra.

      Obydwaj podróżni zbliżyli się do rozmawiających; hrabiemu de Coconnasowi nie podobało się, że gospodarz tak małą zwraca uwagę na niego i jego towarzysza, szarpnął go więc za rękaw.

      Oberżysta podskoczył i pożegnał tego, z którym rozmawiał, słowami:

      — Do widzenia. Za godzinę

Скачать книгу