Królowa Margot. Aleksander Dumas
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Królowa Margot - Aleksander Dumas страница 8
Bearneńczyk usiadł obok niej.
— Niech sobie ludzie mówią, co chcą — powiedział Henryk — ja jednak nasze małżeństwo uważam za dobre. Ja należę do pani, a pani do mnie.
— Lecz... — przerwała przestraszona Małgorzata.
— Dlatego też — mówił dalej król, jakby nie zważając na zmieszanie Małgorzaty — powinniśmy postępować względem siebie jak dobrzy sprzymierzeńcy, związek nasz bowiem zaprzysięgliśmy dzisiaj przed Bogiem. Czyż nieprawda?
— Bez wątpienia.
— Znam, pani, twoją przenikliwość; znam przepaści otaczające dwór i chociaż jestem młody i nic złego nikomu nie uczyniłem, mam jednak licznych nieprzyjaciół. Powiedz mi pani, za kogo mam uważać tę, która nosi moje nazwisko i przysięgła mi wierność na stopniach ołtarza?
— Panie, czyż możesz myśleć...
— Ja nic nie myślę; spodziewam się tylko i chcę się przekonać, czy moja nadzieja jest nieomylną. Wiadomo już, że nasze małżeństwo jest albo pozorem, albo też pułapką.
Małgorzata zadrżała; zapewne ta myśl i jej się nasunęła.
— Cóż więc z dwojga? — mówił dalej Henryk Nawarski. — Król, książę d'Alencon, książę Andegaweński nienawidzą mnie. Katarzyna de Medici również.
— O, panie, co mówisz?
— Mówię prawdę — odparł król — i chciałbym żeby mnie mógł ktoś słyszeć; mniemają bowiem, że się nie domyślam zabójstwa pana de Mouy j otrucia mojej matki.
— O! panie — spokojnie i z uśmiechem odpowiedziała Małgorzata — wiesz przecie, że jesteśmy sami.
— Dlatego też właśnie jestem tak otwarty; ośmielę się nawet powiedzieć pani, że nie oszukują mnie pochlebstwa ani francuskiego, ani lotaryńskiego dworu.
— Najjaśniejszy Panie! — zawołała Małgorzata.
— Cóż takiego, moja przyjaciółko? — zapytał Henryk z uśmiechem.
— Chcę powiedzieć, że podobne rozmowy są bardzo niebezpieczne.
— Lecz nie wtenczas, kiedy jesteśmy sami — rzekł król — mówiłem wiec, że...
Małgorzata siedziała jak na szpilkach; chciałaby zatrzymać im ustach króla każdy przez niego wymówiony wyraz, lecz Henryk mówił dalej z pozorną dobrodusznością:
— Jak więc nadmieniłem, grożą mi: król, książę d'Alencon, książę Andegaweński, książę Gwizjusz, książę de Mayenne, kardynał Lotaryński, słowem, grożą ze wszystkich stron; pani wiesz, że to się przeczuwa instynktem. Wszystkie te groźby zmienią się zapewne w prawdziwy napad, przed którym mogę się bronić jedynie przy twojej pomocy, pani, gdyż wszyscy, co mnie nienawidzą, ciebie kochają.
— Mnie?... — zapytała Małgorzata.
— Tak, ciebie — odparł Henryk z wybornie udaną szczerością — tak, kocha cię król Karol, kocha — wyraz ten wymówił z naciskiem — książę d'Alencon, kocha królowa Katarzyna, kocha cię wreszcie książę Gwizjusz.
— Najjaśniejszy Panie!... — wyjąkała Małgorzata.
— I cóż dziwnego, że cię wszyscy kochają? Ci, których wymieniłem, są twoimi braćmi lub też rodzicami, których kochać nakazuje nam sam Bóg.
— Lecz do czego to wszystko, zmierza? — zapytała zgnębiona Małgorzata.
— Do tego, co już powiedziałem, że jeżeli będziesz... nie mówię moim przyjacielem, ale sprzymierzeńcem, mogę triumfować; w przeciwnym razie zginę niechybnie.
— O! nieprzyjacielem nigdy! — zawołała Małgorzata.
— Lecz też i przyjacielem nigdy?
— Być może.
— A moim sprzymierzeńcem?
— Będę nim.
I Małgorzata, odwróciwszy się, podała rękę królowi. Henryk, wziąwszy podaną sobie rękę, grzecznie ją pocałował i nie wypuszczając jej, bardziej z chęci śledzenia żony aniżeli z czułości, powiedział:
— Dobrze więc, wierzę ci, pani, i przyjmuję za sprzymierzeńca.
Pożeniono nas, chociażeśmy się nie znali i nic nie czuli ku sobie, pożeniono nas nie pytając nawet, czy się oboje na to zgadzamy. Jako mąż i żona nie mamy więc sobie nic do wyrzucenia. Widzisz, pani, że uprzedzam twoje życzenia i potwierdzam dzisiaj to, co mówiłem wczoraj. Jednak polityczny związek zawarliśmy z dobrej woli i bez żadnego przymusu. Zawieramy go jak dwoje uczciwych serc, które nawzajem winny się wspomagać. Nieprawdaż?
— Tak jest — odpowiedziała Małgorzata; usiłując uwolnić swoją rękę.
— Dlatego też — mówił dalej Bearneńczyk, nie spuszczając oczu ź drzwi gabinetu — w dowód szczerości naszego związku i zupełnego zaufania zdradzę pani szczegółowy plan, przeze mnie ułożony, za pomocą którego spodziewam się zwalczyć wszystkich swych nieprzyjaciół.
— Panie — wyszeptała Małgorzata, zwracając również oczy na drzwi, gabinetu.
Bearneńczyk, spostrzegłszy, że wybieg udał mu się, mimo woli się uśmiechnął.
— Oto co zamierzam uczynić — mówił, jakby nie zważając na pomieszanie młodej kobiety — chcę... — Panie!... — zawołała Małgorzata, wstając nagle i chwytając króla za rękę — dozwól mi odpocząć. Jestem wzruszona... gorąco mi... duszno... I Rzeczywiście, była blada i drżała, zdawało się, że upadnie na dywan. Henryk podszedł do okna wychodzącego na rzekę i otworzył je. Małgorzata udała się za nim.
— Cicho! cicho! Najjaśniejszy Panie, zlituj się!... — powiedziała słabym głosem.
— Dlaczegóż? — zapytał Bearneńczyk uśmiechnąwszy się — przecież mówiłaś mi, pani, że jesteśmy sami.
— Tak, lecz czy Wasza Królewska Mość nie wiesz, że za pomocą tuby przeprowadzonej przez sufit lub przez mur można wszystko słyszeć?
— Prawda, prawda — żywo i jak najciszej odpowiedział Bearneńczyk. — Nie kochasz mnie wprawdzie, lecz jesteś kobietą uczciwą.
— Co chcesz przez to powiedzieć, panie?
— To, że gdybyś chciała mnie zdradzić, nie byłabyś mi przerywała, gdyż sam zdradziłbym się. Wstrzymałaś mnie. Wiem teraz, że się tu ktoś ukrywa, że jesteś niewierną żoną, lecz wiernym sprzymierzeńcem. Zresztą mogę cię zapewnić — dodał uśmiechając się — że wierność polityczna potrzebniejsza