Towarzysze Jehudy. Aleksander Dumas

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Towarzysze Jehudy - Aleksander Dumas страница 24

Towarzysze Jehudy - Aleksander Dumas

Скачать книгу

style="font-size:15px;">      Każdy towarzysz Jehudy mógł w ten sposób ratować swego przyjaciela, nie podając motywów takiego zastrzeżenia.

      Z tego przywileju skorzystał Morgan. Ratował brata Amelii.

      ZAMEK DES NOIRES-FONTAINES

      Zamek des Noires-Fontaines znajdował się w najładniejszym miejscu doliny, w której leżało miasto Bourg.

      Park zamku otaczał z trzech stron mur, w którym od strony zajazdu była piękna kuta krata, z czwartej zaś płynęła rzeka de la Reyssouse, biorąca początek w Jaurnaud i płynąca z południa na północ. Rzeka ta wpada do Saôny pod mostem Fleurville, naprzeciw Pont-de-Vaux, miasta rodzinnego Jouberta, który na miesiąc przed opisywanymi zdarzeniami zginął w bitwie pod Novi.

      Za rzeką i na jej brzegach rozsiadły się na prawo i na lewo od zamku wsie: Montagnat, Saint-Just i Ceyzeriat.

      Za ostatnim miasteczkiem zarysowują się sylwetki wzgórz Jury, nad którymi widnieje niebieskawy szczyt Bugey.

      Na ten cudowny obraz spojrzał sir John, gdy się obudził. I gdy stał zapatrzony na góry, rozległo się pukanie do drzwi: Roland, gospodarz, przyszedł dowiedzieć się, jak jego gość spędził tę noc.

      Znalazł go wesołego i rozpromienionego.

      – Winszuję, sir Johnie. Sądziłem, że zastanę pana smutnego, jak ci Kartuzi w białych szatach, których tak się bałem w dzieciństwie, chociaż w ogóle nie byłem bojaźliwy; a tymczasem widzę, żeś uśmiechnięty, jak poranek majowy, chociaż to połowa smutnego, jak zwykle u nas, października.

      – Drogi Rolandzie! – odparł sir John. – Jestem sierotą. Matka moja zmarła, gdy przyszedłem na świat; ojciec – gdy miałem dwanaście lat. W wieku szkolnym posiadałem już majątek, który przynosił mi około miliona dochodu. Lecz byłem sam, nie miałem nikogo, kogo mógłbym kochać i nikt mnie nie kochał. Nie znam zupełnie radości życia rodzinnego. Od dwunastego do osiemnastego roku życia studiowałem w Cambridge. W osiemnastym zacząłem podróżować. Błądziłem jak widmo pośród cieni, nie mając gdzie się zatrzymać, ramienia, na którym mógłbym się wesprzeć i nikogo, przed kim mógłbym otworzyć moje serce. Lecz wczoraj wieczorem, kochany Rolandzie, w okamgnieniu, moje życie się wypełniło. Żyłem dzięki wam. Widziałem radość, którą przeżywaliście. Patrząc na waszą matkę, powiedziałem sobie: "Taka być musiała moja matka". Patrząc na twą siostrę, westchnąłem w duchu: "Gdybym miał mieć siostrę, chciałbym mieć taką". Całując brata twego, pomyślałem, że przecież i ja mógłbym mieć dziecko w tym wieku i zostawić coś po sobie. Wiem jednak, że umrę, jak żyłem, smutny, ponury dla innych, nieznośny dla samego siebie. Tyś szczęśliwy, Rolandzie. Masz rodzinę, sławę, młodość i nawet – co nie zawadza i mężczyźnie – urodę. Nic ci nie brakuje do szczęścia.

      Powtarzam: jesteś szczęśliwy, bardzo szczęśliwy.

      – No, dobrze – odparł Roland – zapominasz jednak, milordzie, o mojej chorobie.

      Sir John popatrzył na młodzieńca z niedowierzaniem. Istotnie bowiem Roland wyglądał na zupełnie zdrowego.

      – Oddaj mi swój anewryzm za milion dochodu, Rolandzie – odrzekł z głębokim smutkiem lord Tanlay.

      – Ale daj mi wraz z nim tę matkę, która płakała z radości, żeś powrócił, tę siostrę, która zasłabła ze szczęścia na twój widok, to dziecko, które rzuca ci się na szyję, ten zamek, tę rzekę, ładne wioski. Daj mi swój anewryzm, Rolandzie, śmierć za trzy, dwa lata, za rok, za pół roku, ale daj mi sześć miesięcy swego życia tak bogatego i tak urozmaiconego, tak słodkiego i tak sławnego, a będę się miał wówczas za człowieka szczęśliwego. Roland wybuchnął właściwym sobie nerwowym śmiechem.

      – Oho! Oto turysta, Żyd wieczny tułacz, wiecznie błądzący, który nigdzie się nie zatrzymuje, nic nie ocenia i nie pogłębia, sądzi rzeczy na zasadzie wrażeń, nie otwierając drzwi tych klatek, gdzie są zamknięci wariaci, zwani ludźmi, i powiada: Za tym murem są szczęśliwi! Otóż mój drogi, ta rzeka, te łąki, te piękne wioski, ten Eden!… Zaludniają je ludzie, którzy mordują się wzajemnie. W dżunglach Kalkuty, w puszczach Bengalu nie ma dzikszych i bardziej krwiożerczych tygrysów i panter, niż w tych pięknych wioskach i na tych błoniach, które widzisz na brzegach tej rzeczki.

      I podniesionym głosem począł Roland wyliczać okrucieństwa, popełnione przez rewolucję.

      Sir John milczał, ze zdziwieniem przysłuchując się wybuchom mizantropii Rolanda. Potem młodzieniec skierował rozmowę na zdarzenie w hotelu z Morganem, a w końcu zawołał: "Przede wszystkim chciałbym się z bliska przekonać, kim są towarzysze Jehudy".

      – Ach, teraz rozumiem. Nie zabił cię Barjols, chcesz więc, aby cię zabił Morgan.

      – Albo kto inny – odpowiedział spokojnie Roland. – Oświadczam, że nie mam żadnej specjalnej pretensji do pana Morgana. Przeciwnie; chociaż pierwszą moją myślą, gdy wszedł do sali i wypowiedział "speech" – wszak tak to nazywasz?

      Sir John potwierdził ruchem głowy.

      – Chociaż pierwszą moją myślą – ciągnął dalej Roland – było skoczyć mu do gardła i zerwać maskę.

      – Rozumiem cię, kochany Rolandzie. Ale znając cię, dziwię się, dlaczego nie urzeczywistniłeś tego zamiaru?

      – Nie moja wina! Chciałem, ale powstrzymał mnie mój towarzysz.

      – Ach, więc są ludzie, którzy mogą cię powstrzymać?

      – Niewielu, ale ten…

      – Jednym słowem, żałujesz?

      – Prawdę mówiąc, nie. Ten grabieżca dyliżansów grał z odwagą, którą lubię.

      Instynktownie lubię ludzi odważnych. Gdybym nie zabił pana de Barjolsa, mógłbym być jego przyjacielem. Niestety, nie walcząc z nim, nie mogłem przekonać się o jego odwadze. Lecz mówimy o czym innym. Po cóż przyszedłem? Po to, aby dowiedzieć się, co zamierzasz tu porabiać. Będę czynił wszystko, aby cię zabawić, ale dwie okoliczności utrudnią mi zadanie: okolica nie jest wesoła i ciebie, jako Anglika, zabawić trudno.

      – Już ci mówłem – odparł lord Tanlay, wyciągając rękę do młodzieńca – że zamek Noires-Fontaines jest dla mnie rajem.

      – Zgoda. Lecz boję się, że wkrótce ten raj znudzi cię, postaram się więc rozerwać cię, jak będę umiał. Może lubisz archeologię? Mamy cudny kościół w Brou; są o nim piękne legendy. Zobaczysz tam groby Małgorzaty Burbon, Filipa Pięknego, Małgorzaty austriackiej. Rozwiążesz nam jej dewizę: "Fortune, infortune, fortune", którą ja tłumaczę tak z łacińska:

      "Fortuna, infortuna, fortiuna".

      Jeśli lubisz łapać ryby, masz rzeczkę Reyssouse i całą kolekcję wędek Edwardka oraz kolekcję sieci Michała. Jeśli lubisz polowanie, masz las Seillon o sto kroków; ale polować można tylko ze strzelbą. Mówią, że dawne lasy Kartuzów roją się od dzików, kozłów, zajęcy i lisów. Nikt tam nie poluje, gdyż są to lasy rządowe, a rządu tymczasem nie ma żadnego. Uzupełnię tę lukę w charakterze adiutanta generała Bonaparte. Zobaczymy, czy kto mi weźmie za

Скачать книгу