Zimowa opowieść. Stephanie Laurens
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Zimowa opowieść - Stephanie Laurens страница 2
– Słyszałem – odezwał się Morris – że w tych okolicach panuje jakaś tradycja związana z paleniem polan. – Szukając potwierdzenia, spojrzał na Ravena.
Raven, o stosownie do imienia ciemnych włosach1, skinął głową.
– O tak, to doskonały pomysł. Nie tylko należy znaleźć odpowiedniej wielkości bierwiona, lecz także je potem powykrawać. To powinno zająć chłopców na wiele godzin. Porozmawiam ze służbą, by pomogła nam w przygotowaniach.
Daniel znowu skinął głową i ponownie mimowolnie spojrzał na Claire; przysłuchiwała się rozmowie ze spokojem świadczącym o tym, że aprobuje przedstawione pomysły. Z gładkimi brązowymi włosami, które lśniły w blasku świec, delikatnymi rysami twarzy i mlecznobiałą cerą, bladoróżowymi pełnymi ustami i wielkimi orzechowymi oczami, osadzonymi pod kształtnymi, wygiętymi w łuk brwiami, stanowiła według niego uosobienie kobiecości.
To, że owdowiała w młodym wieku, nie miało dla niego znaczenia, jednakże owo doświadczenie najwyraźniej nadało jej pewien rys powagi, sprawiający, że była powściągliwsza, ostrożniejsza i stateczniejsza, niż można by się spodziewać po dobrze wychowanej damie, która liczyła dwadzieścia siedem wiosen.
Jej pozycja – Claire pochodziła ze szlacheckiego rodu, ale zubożałego w trudnych czasach – była mniej więcej taka jak jego, a może nawet odrobinę wyższa; tego nie wiedział. I tak naprawdę o to nie dbał. Teraz byli sobie równi, a co miało być później… to już zależało od nich samych.
Przyjechał do Szkocji, do Vale, postanawiając spróbować szczęścia – skorzystać z okazji, porozmawiać z Claire i wyznać jej swoje uczucia, by się dowiedzieć, czy ona je odwzajemnia i czy spełni jego marzenia.
Tymczasem wybuch śmiechu i głosy skierowały jego uwagę na główny stół.
Na biegnącym wzdłuż ściany podeście, honorowym miejscu, prawdopodobnie zbudowanym jeszcze za czasów średniowiecza, siedziało sześć par Cynsterów. Oprócz tej dwunastki – ludzi być może w średnim wieku, jednakże wciąż urodziwych, energicznych i pełnych życia – na końcu ławy zajmowali miejsce także trzej przedstawiciele starszego pokolenia. U szczytu stołu, najbliżej kominka, siedziała Helena, wdowa po poprzednim księciu St. Ives, matka Devila i Richarda, najstarsza z klanu, która wybrała sobie do towarzystwa Algarię, starą mentorkę Catriony, i McArdle’a, dawnego kamerdynera, obecnie już emerytowanego. Ta trójka była już bardzo wiekowa i sądząc po spojrzeniach i gestach, właśnie wymieniała obserwacje dotyczące innych zebranych w sali. Poznawszy wdowę, która przy kilku okazjach przyjrzała mu się bystro, Daniel wolał nie myśleć, ile ta dama widzi – nie mówiąc już o czarnookiej Algarii.
Słysząc wygłoszoną donośnym głosem uwagę, której towarzyszyły śmiechy, ponownie spojrzał na dwunastkę Cynsterów z pokolenia obecnie sprawującego rządy. Może ich dzieci szybko dorastały, zdradzając oznaki silnych osobowości o dużym potencjale, ale to oni, siedzący przy głównym stole, wciąż dominowali w swoim świecie.
Daniel przyglądał im się – zwłaszcza tym sześciu parom – od dziesięciu lat. Wszyscy mężczyźni przyszli na świat w bogatych rodzinach, lecz to, co zrobili z majątkiem – i jakie wiedli życie – nie było wyłącznie zasługą dziedzictwa. Każdy z nich miał pewną szczególną siłę – subtelne połączenie władzy, zdolności i przenikliwości – którą Daniel doceniał, podziwiał i do której aspirował. Dopiero po jakimś czasie zrozumiał, skąd się ta siła bierze – dawały im ją kobiety. Odpowiednie małżeństwa. Więzi – głębokie, silne niczym kotwice – łączące tych sześciu mężczyzn z żonami.
Dostrzegłszy i pojąwszy to, Daniel zapragnął tego samego dla siebie.
Jego wzrok znowu powędrował do Claire. Od kiedy ją poznał, wiedział, z kim chciałby być w taki sposób związany.
I oto był bliski realizacji tego pragnienia – zamierzał zaryzykować i miał nadzieję, że uda mu się ją przekonać, aby została jego małżonką.
Gotów zrobić wszystko, aby oddała mu rękę.
Teraz, gdy los w osobie Alasdaira Cynstera usunął mu z drogi przeszkody, Daniel uznał, że przyszła pora zebrać się na odwagę i działać.
Targały nim nadzieja, niecierpliwość i niepokój.
Jednak, skoro już znaleźli się tu oboje, był zdeterminowany podjąć odpowiednie kroki. Znał swoje uczucia do niej i miał podstawy sądzić, że są wzajemne. Najpierw tylko musiał się upewnić, czy nie jest w błędzie – i czy może liczyć na coś więcej.
Claire wyraźnie – by nie powiedzieć dotkliwie – czuła na sobie wzrok Daniela Crosbiego. Była świadoma jego zainteresowania. Uwagi, z jaką na nią patrzył.
Wolałaby, aby tego nie robił – a przynajmniej tak mówił jej rozum. Serce – głupie i płochliwe – podpowiadało bowiem, że powinno jej to pochlebiać… no, ale zachowywało się niemądrze i swawolnie. Niefrasobliwie.
Owszem, Daniel był przystojny, ujmujący, uczciwy i honorowy; miała dość rozsądku, by się nie obawiać, że spotka się z jego strony z jakąś nieprzyzwoitą czy niegodziwą propozycją.
Ale właśnie w tym rzecz. Ze swoimi ciemnymi włosami, grubymi i prostymi, pociągłą twarzą, szczupłą, wysoką i wysportowaną sylwetką, łagodnymi, inteligentnymi, brązowoorzechowymi oczami, był zbyt miły, zbyt szarmancki, zbyt dobry – nie chciała go zranić, nadmiernie stanowczo gasząc nadzieje, które mógł żywić. Które, jak się obawiała, zamierzał wyartykułować.
Za bardzo go lubiła i ceniła sobie ich przyjaźń, aby to wszystko zrujnować, co by się niewątpliwie stało, gdyby była zmuszona mu odmówić. Gdyby musiała odrzucić propozycję, z którą – jak podpowiadało jej przeczucie – zamierzał wkrótce wystąpić.
Nie miałaby z nim przyszłości – czy raczej on z nią. Żadne z nich nie miałoby z drugim przyszłości. Ale jak przekonać o tym takiego dżentelmena…
Cierpiała już na samą myśl o tym.
W tej sytuacji mogła tylko go unikać, ale w najbliższych dniach było to niemożliwe; musiała więc wykorzystać całą swoją pomysłowość i refleks, aby przez tak długi czas utrzymać go na dystans.
Miała niewielkie szanse na powodzenie, ale co innego mogła zrobić?
Nie wybiegaj myślą poza bieżący dzień. To była jej dewiza w okresie po śmierci męża; i teraz inna zasada postępowania nie przychodziła jej do głowy.
Zwróciła się do Melindy:
– Alathea prosiła mnie, abym szczególnie zwracała uwagę na córki pani Phyllidy… Lydię i Amaranthę… bo są tu najmłodsze. Jeśli mam zabrać starsze dziewczęta na zbieranie choiny, to co zrobimy z młodszymi? Połączymy obie grupy?
Melinda pokręciła głową.
1