Zimowa opowieść. Stephanie Laurens
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Zimowa opowieść - Stephanie Laurens страница 6
Daniel zwrócił się ku Claire z zachęcającym uśmiechem.
– Pani prowadzi… ja zabezpieczam tyły.
Spojrzała mu w oczy i zaczęła się zastanawiać, gdzie się podziały jej wspaniałe plany, aby go unikać. Tłumiąc westchnienie i nie zdradzając niepokoju, który ją ogarnął, skłoniła głowę, wstała i popatrzyła na dziewczęta.
– Chodźcie, panienki. Włóżcie buty i płaszcze… nie zapomnijcie także o kapeluszach i rękawiczkach… i ruszamy w drogę. Musimy nie tylko zebrać gałęzie, lecz także zawiesić je na ścianach przed kolacją.
Dała znak podopiecznym, by się podniosły, i popędziła je wzdłuż ławy – dzięki temu mogła pójść za nimi, nie korzystając z pomocy Daniela.
Jeśli miała jakoś przetrwać następne dziesięć dni, musiała robić wszystko, by ograniczyć z nim fizyczny kontakt.
Richard polecił ustawić na podwyższeniu przed kominkiem w kącie sali trzy wygodne fotele. Usadowieni na nich w cieple strzelających płomieni Helena, Algaria i McArdle obserwowali cztery grupy młodzieży, które właśnie wychodziły: trzy z nich pod czujnym okiem guwernerów albo guwernantki oraz jednej, złożonej z czternastoletnich dziewcząt, którą prowadzili opiekunowie obojga płci.
– To niewątpliwie mądre posunięcie – skomentowała Algaria, wskazując ruchem głowy tych ostatnich.
Pod wpływem uwagi wnuczki Helena patrzyła, jak Daniel Crosbie eskortuje grupę wybierającą się po gałązki – i dostrzegła, jakim wzrokiem spoglądał na damę, która prowadziła pochód. Uniosła kąciki ust.
– Louisa jest bardzo bystra, nieprawdaż?
Algaria prychnęła.
– Rzekłabym raczej, że jak na swój wiek za dużo widzi, lecz przypuszczam, że ma to po tobie.
Uśmiech Heleny zdradzał teraz dumę.
– Rzeczywiście, po mnie, poprzez mojego syna. Przejęła to razem z oczami. – Ona, Devil, Sebastian i Louisa mieli takie same wielkie oczy barwy oliwinu. – Ale, niech mnie, mała ma rację… kwitnie nam tu romans. Tym lepiej, to rozjaśni nam jesień życia.
McArdle, który nie bardzo nadążał za ich wymianą zdań, ściągnął brwi.
– Romans? – Spojrzał na ostatnich wychodzących z sali chłopców. – Jakiż znowu romans?
Helena i Algaria wymieniły spojrzenia, a potem wdowa machnęła ręką.
– Nieważne. Będziemy tu sobie siedzieć wygodnie i śledzić rozwój wydarzeń… zobaczymy, co będzie do zobaczenia, a cokolwiek z tego wyjdzie, to się okaże.
McArdle przez chwilę próbował zrozumieć pokrętne oświadczenie, a potem sarknął i rzucił Helenie karcące spojrzenie.
Ona tylko się zaśmiała.
Claire dopilnowała, by cztery jej podopieczne ruszyły po schodach do pokoju Annabelle w wieżyczce, a potem szybko skręciła w korytarz prowadzący do bocznych drzwi.
Daniel rzecz jasna poszedł za nią.
Kiedy szarpnęła ciężkie drewniane drzwi, wyciągnął rękę, ujął górną zasuwę, którą już odblokowała, i otworzył jej przejście.
Puszczając klamkę i rozpaczliwie walcząc ze śmiesznym zdenerwowaniem, skłoniła głowę.
– Dziękuję panu. – Gdy stanęła na progu, poczuła się w obowiązku dodać: – Chciałam sprawdzić, jaka jest pogoda.
Daniel spojrzał jej w twarz, ale zaraz potem też odwrócił wzrok.
– Warto tu o tym pamiętać. Obawiam się, że my z południa nie liczymy się specjalnie z pogodą.
Odpowiedziawszy na tę uwagę skinieniem głowy – była niewątpliwie słuszna – Claire popatrzyła na rozciągającą się przed nią biel i siłą woli skupiła się na tym widoku zamiast na swoich zmysłach.
Otwartą przestrzeń obsypał śnieg, a pod wpływem spadającej nocą temperatury wszystko pokrył szron. Pomiędzy drzewami i większymi krzewami prześwitywała jednak goła ziemia, a służba zdążyła już odśnieżyć ścieżki łopatami i miotłami.
– W lesie nie powinno być śniegu – zauważył Daniel.
Claire kiwnęła głową.
– Wygląda na to, że zwykłe buty wystarczą… nie ma potrzeby wkładać ochraniaczy, bo jest raczej sucho.
Powietrze było tak świeże, tak czyste, że aż krystaliczne – ostre, bardzo orzeźwiające.
Claire odetchnęła głęboko.
– Jednakże szaliki i rękawiczki są obowiązkowe, nie ma dwóch zdań.
Zobaczyła już wystarczająco – a nie zamierzała ulec pokusie, by stać tak w bliskości Daniela, którego ciepło czuła z tyłu, i napawać się dziwnym dzikim pięknem scenerii wokół dworu, co było jeszcze bardziej ciekawe przez to, że on robił to samo. Odwróciwszy się, musiała zaczekać, by Daniel się cofnął, i skierowała się do schodów.
Oczywiście dziewczęta jeszcze nie zeszły.
– Na pewno gawędzą w swoim pokoju – rzuciła do Daniela i ruszyła po schodach.
Dotarłszy na piętro, przystanęła i zerknęła na niego. Zatrzymał się na ostatnim stopniu. Spojrzała mu w oczy – orzechowe z głębokim odcieniem toffi… W końcu przypomniała sobie, co miała powiedzieć.
– To tutaj. – Wskazała drzwi w korytarzu. – Pójdę na górę po płaszcz. Spotkamy się w tym miejscu… będą paplać tak długo, jak im się na to pozwoli.
Daniel kiwnął głową. Kiedy Claire udała się do schodów prowadzących na następne piętro, pokonał ostatni stopień i skierował się w przeciwną stronę. Na tym poziomie dwór stanowił labirynt korytarzy oraz schodów wiodących do wież i wieżyczek. Tu także znajdowały się główne sypialnie i apartamenty.
– Ja też wezmę płaszcz. – Odprowadził ją wzrokiem. – Niech pani nie zapomni szalika i rękawiczek.
Rzuciła mu spojrzenie – które pochwycił. Uśmiechnął się szeroko i usłyszał ciche prychnięcie, gdy odwróciła się i weszła po schodach.
Wciąż z uśmiechem na ustach i w oczach udał się do pokoju Ravena w następnej wieżyczce.
Raven i Morris już wyszli. Wkładając ciężki brązowy płaszcz i okręcając robiony na drutach szalik wokół szyi, Daniel zastanawiał