Zimowa opowieść. Stephanie Laurens

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zimowa opowieść - Stephanie Laurens страница 5

Zimowa opowieść - Stephanie  Laurens

Скачать книгу

była wdową, nie musiała zachowywać się niczym trzpiotka, która dopiero co opuściła ławę szkolną.

      Melinda tymczasem, odpowiadając na jej pytanie, potwierdziła, że plany się nie zmieniły, i skierowała słowa także do trzech guwernerów, którzy z kolei przedstawili pomysły dotyczące zająć dla chłopców.

      – Tradycje związane z bożonarodzeniowym polanem różnią się nieco w zależności od regionu – zauważył Raven. – Tutaj łączy się co najmniej dwa zwyczaje. W Wigilię ścina się i przywozi pnie drzew, a potem pali się je w głównych kominkach od zachodu słońca aż po Nowy Rok. Ponieważ polana są świeże i czymś nasączone, palą się wolno, ale nadal potrzebujemy ich wiele. Na każdym z nich rzeźbi się wizerunek starej wiedźmy… Cailleach, ducha zimy. – Spojrzał na Morrisa. – Pójdą z nami dwaj służący, którzy zetną drzewa i pomogą nam obrąbać pnie, a stolarz przyśle dwóch terminatorów, aby pokazali chłopcom, jak wyciąć podobiznę.

      Morris przybrał zrezygnowaną minę.

      – Wezmę bandaże. Z pewnością bez nich się nie obejdzie.

      Raven parsknął śmiechem, a potem pochylił się i spojrzał wzdłuż stołu na starszych chłopców.

      – Aidan! – Zaczekał, aż najstarszy z nich odwróci ku niemu głowę. – Wybierasz się na rekonesans, a jeśli tak, to kto jedzie z tobą?

      Aidan spojrzał na grupę, która siedziała obok niego.

      – Wszyscy jedziemy… ja, Evan, Gregory, Justin i Nicholas.

      Morris spojrzał stanowczym wzrokiem na Gregory’ego, swego ucznia.

      – Tylko pamiętajcie… trzymajcie się starszych. Bo inaczej zostaniecie w domu.

      Pozostali chłopcy uśmiechnęli się szeroko, Gregory zaś kiwnął głową. Kiedy Morris spojrzał na resztę grupy i oni przytaknęli. Generalnie byli odpowiedzialni; wszyscy dobrze jeździli konno, a ponieważ mieli być pod opieką starszych braci i kuzynów, żaden z guwernerów nie żywił poważniejszych obaw.

      Daniel zwrócił się do Melindy:

      – Dobrze. Mamy z głowy tych nicponiów. A jeśli chodzi o nasze panienki…

      Melinda spojrzała na Claire i obie zwróciły wzrok w stronę grupy dziewcząt: Louisy, Annabelle i Juliet po tej samej stronie oraz siedzącej naprzeciwko nich Therese.

      – Dziewczęta – odezwała się do nich Melinda – potrzebujemy czegoś do dekoracji sali. Macie chęć się tym zająć?

      Louisa zerknęła na Therese, a potem popatrzyła na Melindę.

      – Co miałybyśmy zrobić?

      – Zebrać wiecznie zielone rośliny – wyjaśniła Melinda. – To tutaj tradycja. Pytałam ogrodników i pana McArdle’a. Chodzi o gałęzie ostrokrzewu i jodły… potrzebne będę i te, i te. Ogrodnicy powiedzieli, że zostawią wam przy bocznym wyjściu sanie, razem z odpowiednimi piłami i nożycami. Zalecają zbieranie gałęzi o średnicy pół cala albo mniejszej, takich dłuższych i gęstszych. Co do ostrokrzewu, oczywiście szukajcie gałązek z owocami.

      – Gdzie je wszystkie znajdziemy? – zapytała Louisa.

      – Ja wiem! – odezwała się Annabelle, najmłodsza córka gospodarzy, jedna z czternastolatek. – To niedaleko… trzeba przejść przez most nad potokiem i zagłębić się w las.

      – Będziemy musiały chodzić po lesie? – Therese się uśmiechnęła. Zerknęła na Louisę. – Mogłybyśmy włożyć nowe buty.

      Louisa patrzyła na nią przez chwilę, a potem uśmiechnęła się i pokiwała głową.

      – Uhm. – Unosząc wzrok, spojrzała na przeważnie gołe ściany sali jadalnej. – Rzeczywiście, dobrze by było odświętnie przystroić to miejsce.

      – Doskonale! – wykrzyknęła Melinda. – A więc powierzamy wam to zadanie.

      Claire uśmiechnęła się do dziewcząt.

      – Postarajcie się, aby jutro ta sala pięknie się prezentowała.

      Gdy się odwróciła, Melinda pochwyciła jej spojrzenie i powiedziała przyciszonym głosem:

      – To niedaleko i nie ma ryzyka, że złapie was burza śnieżna. Szybko wrócicie.

      Claire uniosła brwi.

      – To dobrze. Muszę przyznać, że jako osoba z południa nie biorę pod uwagę śnieżyc.

      Melinda zachichotała.

      – Pomieszkaj tu przez rok, a wtedy zaczniesz się liczyć z matką naturą. – Odwróciła głowę i popatrzyła na trzy najmłodsze dziewczęta, które siedziały najbliżej niej i Claire. Rzekła głośniej: – A zatem zostaje jeszcze wasza trójka. Rozmawiałam z kucharką i dowiedziałam się, że ma dziś piec słoneczka i babeczki bakaliowe.

      – Co to są słoneczka? – zapytała szybko Margaret.

      – To współczesna wersja dawnych, tradycyjnych ciastek świątecznych – wyjaśniła Melinda. – Tamte oryginalne były w kształcie pierścieni z dziurką pośrodku. I miały szlaczki symbolizujące promienie. Jadło się je o tej porze roku, aby ściągnąć z powrotem słońce.

      – A teraz piecze się słoneczka – wytłumaczyła Annabelle. – Są okrągłe jak talerzyki, z kółkiem pośrodku, od którego odchodzą promienie.

      – Właśnie. – Melinda spojrzała na młodsze dziewczynki. – Chciałybyście wziąć udział w ich pieczeniu? Kucharka mówiła też, że mogłybyście jej pomóc przy babeczkach.

      – Tak! – dobyło się z trzech młodych gardeł.

      Daniel uśmiechnął się mimo woli.

      – Świetnie – orzekł Raven. Klasnął w dłonie. – Wobec tego ja poprowadzę wyprawę po bierwiona.

      – Idę z tobą – powiedział Morris – wyposażony w bandaże.

      – Ja popilnuję dziewczynki w kuchni. – Melinda spojrzała na Claire. – Kucharka już ledwie trzyma się na nogach, a czekają ją jeszcze przygotowania do następnych dni.

      Claire lekko wzruszyła ramionami.

      – Dziewczęta i ja na pewno trafimy do lasu i z powrotem, zwłaszcza że Annabelle zna drogę.

      Raven, Morris i Melinda zwrócili spojrzenia na Daniela.

      Ten już otwierał usta, aby zaoferować swoje usługi, lecz zanim zdążył coś powiedzieć, Louisa utkwiła duże przejrzyste oczy w Claire.

      – Czy jeden z panów nie powinien pójść z nami? – zapytała. – Niektóre gałęzie mogą rosnąć zbyt wysoko albo być zbyt ciężkie, a ktoś będzie musiał pociągnąć sanie, gdy załadujemy

Скачать книгу