Rewizja. Joanna Chyłka. Tom 3. Remigiusz Mróz
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Rewizja. Joanna Chyłka. Tom 3 - Remigiusz Mróz страница 4
Kiedy Chyłka przestała być jego patronką, Okręgowa Rada Adwokacka przydzieliła mu innego prawnika z kancelarii. Żelazny osobiście o to zabiegał i twierdził, że ma wprost idealnego kandydata, który „wyprostuje chłopaka po tym, co zrobiła Joanna”.
Tym kandydatem był Lew Buchelt, którego Chyłka określiła niegdyś jako „wyjątkowo ponurą kreaturę”. Po pierwszym spotkaniu z podstarzałym adwokatem Kordian musiał przyznać rację dawnej patronce. Lew patrzył na wszystkich z wyższością, wydawał z siebie jedynie pomruki, a w dodatku nosił garnitury, które kupował chyba w muzeum PRL-u. Okulary w dużych drucianych oprawach dopełniały obrazu człowieka, który raczej nie stanowił wizytówki kancelarii.
Buchelt rzadko spotykał się z klientami, ale nie miał sobie równych, gdy chodziło o wiedzę z zakresu prawa gospodarczego i gałęzi pokrewnych. Kilkanaście lat temu sprawił, że kilka dużych podmiotów zaczęło korzystać z usług Żelaznego & McVaya – i od tamtej pory Lew prowadził ich sprawy. Jednym z nich była firma ubezpieczeniowa Salus.
Kordian zabębnił palcami o blat biurka i spojrzał na drzwi. Gdyby Chyłka nadal pracowała w firmie i to ona miała Salusa, już wpadłaby do jego gabinetu jak wichura. Wizyta byłaby krótka – Joanna rzuciłaby kilka krótkich, żołnierskich komend, a potem…
Oryński potrząsnął głową. Nie miał zamiaru o niej myśleć. Ostatnim razem spotkali się w jej biurze, rozważając, co należy zrobić w sprawie Szlezyngierów. Potem zupełnie zignorowała jego zdanie i zrobiła to, co robiła najlepiej – wywołała trzęsienie ziemi.
Kordian zastanowił się, po czym zamknął macbooka. Chyłka nigdy nie dawała mu szansy, by się wykazał. Przy flegmatycznym Buchelcie przynajmniej ma czas, żeby przejąć inicjatywę.
Ruszył na korytarz i skierował się do pokoju, który był powszechnie znany jako Jaskinia McCarthyńska. Chudzielca zastał pochylonego nad książką, dokładnie tak jak się tego spodziewał.
– Ponurak u siebie? – zapytał Oryński.
– Sam powinieneś wiedzieć, gdzie jest twój patron.
– Nieczęsto się widujemy.
– Mhm – mruknął Kormak i włożył zakładkę do książki. – Tak czy inaczej, nie przychodzisz do mnie, żeby pytać, gdzie jest Lew.
– Ano nie.
– Więc?
Kordian zbliżył się do biurka i spojrzał z góry na szczypiora.
– Potrzebuję wszystkiego, co masz na temat tego Cygana.
– A więc proszę. – Kormak wyciągnął otwartą dłoń i obrócił ją spodem do góry. – Dokładnie tyle mam. Bierz, co chcesz.
– Nie rób sobie jaj.
– Nie robię – zaoponował, odkładając powieść z wysłużonym pickupem na okładce. – Nie dostałem zlecenia, żeby się nim zajmować.
– Więc właśnie dostajesz.
– Jak ostatnio sprawdzałem, to nie ty płaciłeś moje rachunki.
Oryński skrzywił się i wbił wyczekujący wzrok w rozmówcę. Na moment zapadła cisza, którą przerwało dopiero głośne westchnięcie chudzielca.
– W porządku – powiedział. – Poszukam czegoś.
– Tylko żeby było dobre.
– Jak dobre?
– Na tyle, żeby nie było mowy o wypłacaniu polisy przez Salusa.
Kormak pokiwał głową w zadumie. Aplikant dostrzegł w jego spojrzeniu cień zawodu, jakby przyjaciel spodziewał się, że Kordian będzie kierował się raczej nieskazitelnymi nakazami moralnymi, a nie interesem swoim czy klienta.
– Chcesz zapunktować u ponuraka, co? – zapytał szczypior.
– Zapunktować? Nie – odparł Oryński. – Chcę sprawić, że na tym minorowym obliczu pojawi się pełen satysfakcji, błogi i szeroki uśmiech, jakby Buchelt wypalił naprawdę dobrego skręta.
Chudzielec wzruszył ramionami.
– Plan dobry jak każdy inny – podsumował.
Kordian podszedł do drzwi, chwycił za klamkę i obrócił się przez ramię.
– Znajdź mi coś, co zniszczy tego faceta – dodał na odchodnym.
3
ul. Argentyńska, Saska Kępa
Chyłka obudziła się w swoim łóżku, co należało uznać za sukces. Ostatnimi czasy, ku jej niewypowiedzianemu zdziwieniu, zdarzało się to coraz rzadziej. Poprzedni tydzień zakończyła przelotną znajomością z… Wiktorem? Witoldem? Walterem? Walerym?
Równie dobrze mógł to być Wirginiusz albo Wrocisław. Nie rozpoznałaby go za żadne skarby.
Zwlekła się z łóżka i rozmasowała skronie. Najwyższa pora, by zrekapitulować wszystko, co działo się zeszłego dnia. Po kolacji w Streecie pojechała do domu, po drodze zahaczając o monopolowy. Potem usiadła na kanapie z butelką tequili i włączyła sobie…
Jakiś film.
Chyba „Drive” Nicolasa Windinga Refna. Dobry, powolny i dołujący obraz, w dodatku główną rolę grał Ryan Gosling. Minus był taki, że wizualnie nieco przypominał jej Kordiana.
Ilekroć pomyślała o Zordonie, zalewała wspomnienie choćby niewielkim łykiem tequili. Tak to działało. I sprawdzało się wcale nie najgorzej.
Chyłka przeciągnęła się i ruszyła do łazienki. Uniknęła odbicia w lustrze, spuszczając wzrok. Obmyła twarz, a potem poszła po środek przeciwbólowy do kuchni. Znajdował się na blacie i miał żółtą etykietę z napisem „Don Cruzado”.
Kiedyś piła tylko sierrę z meksykańską czapką na zakrętce, ale od pewnego czasu przerzuciła się na butelkę z podobizną dona. Zaważył fakt, że na siedmiuset litrach Joanna mogła w ten sposób zaoszczędzić dwadzieścia złotych. Biorąc pod uwagę rozmiary konsumpcji, była to mała fortuna.
Napiła się, a potem sięgnęła po telefon. Ostatnio rankiem odkrywała na nim coraz więcej niespodzianek. SMS-y, których napisania nie pamiętała, połączenia, których wykonania sobie nie przypominała, a nawet dziwne, właściwie niepokojące selfie.
Wzdrygnęła się, widząc, że zrobiła sobie zdjęcie około trzeciej w nocy. Skasowała je szybko, starając się zamazać w pamięci widok samej siebie w stanie mocno wskazującym.
Nagle telefon zawibrował jej w ręce, a z głośnika ryknął gitarowy riff. Chyłka poczuła, jak impuls bólu przemknął jej tuż za oczami. Spojrzała na wyświetlacz, westchnęła, a potem przesunęła palcem po ekranie.