Rewizja. Joanna Chyłka. Tom 3. Remigiusz Mróz

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Rewizja. Joanna Chyłka. Tom 3 - Remigiusz Mróz страница 5

Rewizja. Joanna Chyłka. Tom 3 - Remigiusz Mróz Joanna Chyłka

Скачать книгу

respekt przed kimś, kto władał boksem porad prawnych, a nie wielką kancelarią.

      Co dopiero mówić o prawniczce, która w tym boksie siedzi.

      Chyłka szybko odsunęła od siebie tę myśl.

      – Co jest, szefie? – zapytała, siląc się na koncyliacyjny ton.

      – Co jest? – odpowiedział przełożony. – Ty mi lepiej powiedz. Odbiło ci kompletnie?

      – W jakim sensie?

      – W każdym możliwym!

      – Być może – przyznała pod nosem. – Ale nie bardzo wiem, o co…

      – Władowałaś nas w najgłębsze bagno, jakie ta firma widziała – wpadł jej w słowo mężczyzna. – I szczerze mówiąc, nie wyobrażam sobie, jak nas z niego wyciągnąć. Pozwól więc, że ujmę sprawę jasno: mam nadzieję, że potrafisz pływać w gównie. I to sama, bo ja nie mam zamiaru ci w niczym pomagać. A kiedy skończysz tę sprawę, szukaj sobie nowej…

      – Jaką sprawę? – zapytała.

      Zanim przełożony odpowiedział, odstawiła komórkę od ucha i wyświetliła rejestr połączeń. Szef perorował w najlepsze, ale głośnik był ustawiony za cicho, by mogła go słyszeć.

      Joanna przejrzała numery. Od pierwszej do trzeciej wykonała kilka telefonów. Najpierw na niezapisany numer, potem do kilku znajomych dziennikarzy. Nie wyglądało to najlepiej. I nie potrzebowała wiele, by to wszystko powiązać.

      – …i wierz mi, że kiedy tylko usłyszałem, że to zrobiłaś, miałem ochotę…

      – Szefie – przerwała mu. – Wzięłam sprawę tego ciawaresa?

      – Że co proszę?

      – Tego dziabucha.

      – Na litość boską, Chyłka…

      – Mam na myśli tego Roma.

      – Wiem doskonale, kogo masz na myśli!

      – Więc po co pan tak kluczy? – odparła pod nosem, sięgając po butelkę. – Zadałam proste pytanie.

      – Które samo w sobie świadczy o twojej kondycji psychicznej – odpowiedział przełożony. – Tak, reprezentujemy pana Bukano.

      – Tak się nazywa?

      – Owszem – mruknął szef.

      Joanna znów potarła skronie. Przez moment zastanawiała się, co w nią wstąpiło, że zadzwoniła do tego człowieka i zdecydowała się go reprezentować. Nie było żadnego dobrego powodu, dla którego miałaby to robić – a tequila niczego nie tłumaczyła.

      – Lepiej, żebyś to szybko załatwiła. Nie chcę żadnych problemów.

      – Jasne, jasne.

      Przełożony rozłączył się bez pożegnania. Chyłka spojrzała na telefon, na butelkę, a potem powiodła wzrokiem za szklanką. Znalazła jedną w sypialni, na nocnym stoliku. Przepłukawszy ją pod bieżącą wodą, postawiła naczynie na blacie i wypełniła je po brzegi.

      Nie miała dzisiaj dyżuru w Arkadii ani żadnym innym centrum handlowym. Wprawdzie nie pamiętała swojego grafiku, ale szef z pewnością zająknąłby się słowem na ten temat.

      Usiadła na fotelu i włączyła NSI. Miała nadzieję, że trafi na podsumowanie wszystkich wczorajszych wydarzeń, ale w paśmie porannym rozprawiano o pomyśle na kolejne bzdurne referendum.

      Ściszyła telewizor, a potem pociągnęła jeszcze łyk tequili i wybrała numer, pod który dzwoniła nocą.

      – Tak? – rozległ się głęboki, męski głos. Rom nie sprawiał wrażenia, jakby był załamany.

      – Joanna Chyłka, kancelaria… – zaczęła prawniczka i urwała. Odchrząknęła. – Rozmawialiśmy wczoraj.

      – Tak.

      Poprawiła się na fotelu, nie bardzo wiedząc, od której strony podejść do problemu. Nie miała wielkiego doświadczenia w mierzeniu się z konsekwencjami alkoholowych ciągów, do tej pory zawsze udawało jej się ich uniknąć. Tym razem jednak było inaczej.

      – Chciałam tylko potwierdzić, że… wszystkie formalności zostały spełnione.

      – Tak, mówiła mi już pani o tym.

      – Aha.

      – I tłumaczyła mi pani, że umowa pełnomocnictwa nie wymaga podpisywania czegokolwiek, że wystarczy…

      – Tak, tak – przerwała mu. – Starczy forma ustna, a nawet może być dorozumiana.

      Naraz Chyłkę opadły wątpliwości. Zawarła z tym człowiekiem umowę pełnomocnictwa? Jeśli miała zamiar go bronić, w grę wchodziłby stosunek obrończy – a więc powinni podpisać upoważnienie do obrony. O czym ona myślała?

      – Jest pan pewien, że mowa była o pełnomocnictwie? – zapytała, ryzykując ośmieszenie się.

      – Sama to pani kilkakrotnie podkreślała.

      – Rozumiem.

      – Coś nie tak?

      – Po prostu się upewniam.

      Bukano przez moment milczał.

      – Upewnia się pani?

      – Mniejsza z tym – odparła. – Możemy się spotkać?

      – Tak, oczywiście. Będę w…

      – Miałam na myśli spotkanie w tej chwili – ucięła. – Będę na pana czekać za piętnaście minut w Saskiej Gębie.

      – Słucham?

      – W restauracji przy Saskiej 47. Zdąży pan?

      – Nie, obawiam się, że…

      – To niech się pan pospieszy. Ja mam tam raptem cztery minuty na piechotę. A nie lubię długo czekać.

      Rozłączyła się, zanim klient miał okazję odpowiedzieć. Odgięła się na fotelu i na chwilę zamknęła oczy. Natychmiast zakręciło jej się w głowie i musiała unieść powieki. Odczekała moment, a potem zabrała szklankę i poszła do kuchni.

      Wlała nieco grenadyny, dodała do tego dwie kostki lodu, a potem zamieszała i wypiła.

      Zawarcie pełnomocnictwa mogło świadczyć tylko o jednym – z jakiejś przyczyny zamierzała reprezentować tego człowieka w postępowaniu cywilnym, ale nie w karnym. Zaczęła zastanawiać się, co mogłoby ją do tego podkusić, ale w głębi duszy wiedziała, że istnieje tylko jedna możliwość.

      Chciała

Скачать книгу