Behawiorysta. Remigiusz Mróz

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Behawiorysta - Remigiusz Mróz страница 2

Behawiorysta - Remigiusz Mróz Mroczna strona

Скачать книгу

mogę to zobaczyć? – zapytał.

      – A masz na czym?

      Edling chwycił kieliszek, podniósł się z fotela i przeszedł do pokoju syna. Nie miał wprawdzie własnego komputera, ale orientował się w tych sprawach na tyle dobrze, by skorzystać z czyjegoś.

      – Mam – powiedział, siadając za biurkiem. Otworzył laptopa. – Podaj mi adres.

      – Koncertkrwi.pl.

      Gerard zmarszczył czoło i otworzył witrynę. Pojawiła się informacja o nieaktualnej wersji jakiejś wtyczki, ale szybko wyłączył komunikat. Potem zobaczył obraz z publicznego przedszkola numer pięćdziesiąt sześć. Kilkanaścioro trzęsących się dzieci siedziało w zwartej grupie pod ścianą, chowając głowy między kolanami. Tuż obok na brzuchu leżały trzy przedszkolanki, a kawałek dalej Edling zauważył powód, dla którego sprawa znajdowała się już w gestii prokuratury.

      Ciało.

      Głowa kobiety była przestrzelona, krew pozlepiała ciemne, długie włosy. Płyn mózgowy wylewał się na beżowy dywan i wsiąkał w niego wraz z posoką. Jakość nagrania była na tyle dobra, że Edling mógł dostrzec białe, odłupane kawałki czaszki.

      – Wszedłeś na witrynę? – zapytała prokurator.

      – Tak.

      Na moment znów zaległa cisza. Gerard nie znajdował odpowiednich słów. Machinalnie sięgnął po wino – kupaż był polską krzyżówką cabernet cortisa z regentem, ale były oskarżyciel nawet nie poczuł smaku. Jednym łykiem opróżnił pół kieliszka, choć w normalnych okolicznościach nigdy nie pozwoliłby sobie na takie faux pas.

      – Zastrzelił ją poza kadrem, a potem przeciągnął ciało przed obiektyw – odezwała się w końcu prokurator.

      – Pokazał się?

      – Częściowo. Nosi czarną maseczkę chirurgiczną.

      – Powiedział coś?

      – Tylko tyle, że rozpoczyna się „Koncert krwi”, a on jest wirtuozem.

      Edling odstawił kieliszek i potarł skronie. Będzie musiał zobaczyć to nagranie, przeanalizować każdy ruch, ułożenie ciała, oddech, a przede wszystkim mimikę i gesty. W szczególności te na pierwszy rzut oka niezauważalne. Słowa nie miały dla niego znaczenia. Sześćdziesiąt do siedemdziesięciu procent każdego komunikatu ludzie przekazywali pozawerbalnie.

      Gerard wbił wzrok w monitor. Dzieci łkały, niektórymi targały już spazmy. Jedna z przedszkolanek sprawiała wrażenie, jakby straciła przytomność, dwie pozostałe się trzęsły. Wszystkie miały ręce skrzyżowane na plecach.

      – Znasz to miejsce, prawda? – zapytała prokurator.

      – Tak. Mój syn tam uczęszczał.

      – Jest wejście od drugiej strony?

      – To nie ma znaczenia – odparł stanowczo Edling. – Nie wejdziecie do środka.

      – My nie, ale Sekcja Antyterrorystyczna jest w drodze.

      – Powinni już być na miejscu – zauważył Gerard.

      – Powinni – przyznała. – Ale mieli trzydniowe ćwiczenia w Lublińcu. Medycyna pola walki.

      W takim razie zamachowcowi sprzyjała nie tylko dżdżysta aura. Edling przypuszczał, że nie była to kwestia szczęścia. „Koncert krwi” nie przez przypadek odbył się akurat dzisiaj.

      – AT zrobi tam porządek – odezwała się rozmówczyni. – Ale do tego czasu musimy radzić sobie sami.

      Gerard odpiął kabel od laptopa i przeszedł z nim do salonu. Usiadł przed telewizorem i spojrzał na relację NSI. Czerwony ticker na dole ekranu nadal stanowił zwiastun nieuchronnej tragedii.

      – Więc czego ode mnie oczekujesz? – zapytał.

      – Chcę, żebyś mu się przyjrzał, a potem ocenił i przeanalizował jego zachowanie.

      – I?

      – I powiedział, ile mamy czasu, zanim coś w tym facecie pęknie.

      – W porządku – odparł. – Prześlij mi fragment nagrania, na którym było go widać.

      – Nie ma mowy – zaoponowała stanowczo.

      – Nie ufasz mi?

      – Po tym, co zrobiłeś, nikt w tym mieście ci nie ufa, Gerard. Nawet twoja własna żona.

      Nie mógł z tym polemizować. Od miesięcy trwali w stanie zimnej wojny, a gdzieś między dwiema stronami konfliktu miejsce dla siebie próbował znaleźć ich syn. Był już w klasie maturalnej, poradziłby sobie z rozwodem rodziców, ale na razie zależało im na tym, by nie czuł, że żyje w rozbitej rodzinie. Mimo że mieszkali razem, właśnie tym stał się ich związek.

      – A zatem… – zaczął Edling.

      – Jestem już prawie pod twoim blokiem – oznajmiła prokurator. – Możesz schodzić.

      Edling spojrzał jeszcze na widoczne na ekranie dzieci kulące się pod ścianą, po czym zamknął laptopa. Pociągnął ostatni łyk wina, narzucił płaszcz i poprawił krawat, a potem wyszedł z domu.

      ul. Krzemieniecka, Malinka

      Ledwo Beata Drejer zaparkowała pod kilkupiętrowym, przeszklonym blokiem przy Krzemienieckiej, z klatki wyszedł wysoki mężczyzna w garniturze i długim płaszczu. Miał krótko przystrzyżone siwe włosy i gęsty, jasny zarost wokół ust. Jego policzki były idealnie gładkie, jakby dopiero co zwilżył je wodą po goleniu. Wyróżniał się z tłumu, jak zawsze. Nosił beżową marynarkę, kamizelkę i spodnie, do tego białą koszulę i czarny krawat. Zestaw nigdy się nie zmieniał.

      Gerard otworzył drzwi od strony pasażera i ukłonił się Beacie.

      – Dzień dobry – powiedział.

      Otaksowała go wzrokiem.

      – Zakładasz swój uniform, nawet będąc bezrobotnym?

      – Nie jestem bezrobotny.

      – Nie?

      – Miałem rano wykład na WSZiA.

      Drejer nie przypuszczała, że po aferze w prokuraturze ktokolwiek przyjmie Edlinga do pracy, ale najwyraźniej się pomyliła. Być może władze uczelni uznały, że studenci i tak nie słuchają, co mają do powiedzenia wykładowcy, więc do nauczania można dopuścić nawet byłego, skompromitowanego funkcjonariusza publicznego. Niedobrze, bo Beata doskonale zdawała sobie sprawę, że Gerard mógł wtłoczyć do młodych głów wiele ryzykownych, potencjalnie groźnych idei.

      Zdaniem

Скачать книгу