Behawiorysta. Remigiusz Mróz

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Behawiorysta - Remigiusz Mróz страница 4

Behawiorysta - Remigiusz Mróz Mroczna strona

Скачать книгу

wzrokiem głównodowodzącego, ale najwyraźniej był zbyt zajęty palącymi kwestiami, by na bieżąco kontrolować, kto przybywa na miejsce zdarzenia.

      Edling stał obok, po raz kolejny oglądając krótki film.

      – Jest jeszcze jeden ciekawy element – zauważył.

      Obróciła się do niego.

      – Jaki? – zapytała.

      – Ten człowiek jest dokładnie tam, gdzie chce być.

      – Co masz na myśli?

      Gerard zamknął komputer i podał go Beacie. Urządzenie było na tyle małe, że bez problemu zmieściła je w torebce.

      – Wyobraź sobie, że rasowy polityk przychodzi do studia telewizyjnego – podjął Edling mentorskim tonem, który znała aż za dobrze. – Cały czas kontroluje każdy swój gest, bo między innymi na tym polega jego praca. Niewiele wyczytasz z oczu, rąk, ułożenia ciała czy intonacji, ale to nie ma znaczenia, bo wszystko mówią nogi.

      – Nogi?

      – Właściwie tylko one nie oszukują.

      Wyjęła laptopa i z powrotem uruchomiła nagranie.

      – Mimo że politycy często sprawiają wrażenie pewnych siebie i odważnych, ich nogi czasem zdradzają zupełnie co innego. Pod stołem krzyżują się, jakby chciały opleść krzesło. Czasem się poruszają, co jest sygnałem, że osobnik chciałby jak najszybciej opuścić studio. W innych sytuacjach bywa, że występujący zakłada nogę na nogę, to z kolei tłumiona potrzeba ucieczki.

      – Ale jego nogi… – zaczęła i urwała.

      – Nie poruszają się ani o milimetr, gdy mówi do kamery – dopowiedział Edling. – Mimo sytuacji zagrożenia i poczucia osaczenia nie chce uciekać. Jest dokładnie tam, gdzie zamierzał się znaleźć – powtórzył Gerard.

      Prokurator zaklęła w duchu, schowała laptopa i skrzyżowała ręce na piersi. Naraz jednak poczuła na sobie karcące spojrzenie byłego przełożonego i opuściła ręce wzdłuż tułowia. Zapomniała już, jak trudno pracowało się z tym człowiekiem.

      Oboje przez chwilę w milczeniu wpatrywali się w okna przedszkola.

      – On ich wszystkich zabije – odezwał się Edling.

      – Nie możesz mieć pewności.

      – I nie mam – przyznał. – Ale na to wskazuje mowa jego ciała.

      ul. Sieradzka, Malinka

      Gerard rzadko się mylił, ale w tym przypadku tak było. Kolejne nagranie zamachowca rozwiewało wszystkie wątpliwości i podawało w wątpliwość pobieżną analizę, którą przeprowadził Edling.

      Mężczyzna w czarnej maseczce podszedł do kamery, poprawił jej ustawienie, a potem odsunął się o dwa kroki. Położył dłonie na biodrach i lekko uniósł podbródek.

      Jeden z policjantów podszedł do Beaty i Gerarda, po czym ustawił się za nimi, zerkając na ekran.

      – „Koncert krwi” nie jest grą – oznajmił porywacz.

      Edling nie wychwycił w jego głosie niepewności ani zawahania. Ten człowiek w istocie był dobrze przygotowany do tego, co robił. Zawodowiec, można by powiedzieć, gdyby tylko istniała grupa ludzi profesjonalnie trudniąca się braniem przedszkolaków jako zakładników.

      – To, co dziś tutaj usłyszycie, to werbel współczesności – dodał mężczyzna, rozkładając powoli ręce, jakby witał gości.

      Typowe zachowanie człowieka, który kontroluje sytuację, pomyślał Edling. Im większa pewność siebie, tym bardziej się rozsiadamy, tym szerzej rozstawiamy nogi i tym bardziej się prostujemy. Zabieramy więcej przestrzeni, bo czujemy, że nam się należy.

      – Brzmi abstrakcyjnie? – zapytał porywacz, znów się podpierając. – Jeszcze tylko przez chwilę. Zaraz usłyszycie preludium do utworu, który przez dekady będzie rozbrzmiewał w waszych umysłach. Zaraz doświadczycie… dotkniecie znaku czasów.

      Cofnął się, a potem obrócił się do dzieci i spojrzał na nie z góry. Trójka ludzi wpatrywała się w ekran, nie odzywając słowem. Policjant przestąpił z nogi na nogę. Chciał uciekać i Gerard nie mógł się dziwić.

      – Nie zabije ich – odezwał się Edling. – Nie wszystkich.

      Drejer obróciła się i spojrzała na niego zarówno z nadzieją, jak i z powątpiewaniem.

      – Skąd wiesz? – zapytała.

      – Bo zaprosił nas do udziału.

      – W jaki sposób?

      – Szeroko rozłożone ręce, otwarte dłonie. To efekt pewności siebie, ale także zaproszenie. Będzie chciał, żebyśmy to my podjęli decyzję. Wbrew temu, co twierdzi, to jakaś gra, ale nie rozumiem jej zasad. Jeszcze nie.

      Policjant także się odwrócił, a potem odchrząknął. Gerard miał świadomość, że każdy, kto robi to przed wypowiedzeniem pierwszego słowa, oznajmia wszem i wobec, że ma kompleksy lub niewielką wiarę w siebie. Ten nawet nie musiał tego robić – Edling widział to jak na dłoni. Funkcjonariusz miał rozbiegany wzrok, pocierał wierzchnią stronę ręki i co chwilę dotykał szyi, jakby coś go uporczywie swędziało.

      – Znamy już tożsamość ofiary – odezwał się, opuszczając wzrok.

      – I? – zapytała Beata. – Co wiemy?

      – Brak kryminalnej przeszłości, żadnych gróźb, wrogów czy problemów z ludźmi na osiedlu – zaraportował służbowym tonem policjant. Poczuł się lepiej, był na bezpiecznym, znanym gruncie.

      Perorował przez chwilę, starając się w kilku zdaniach zmieścić całe życie tej kobiety. Gerard go nie słuchał. Nie interesowała go przeszłość ofiary – bardziej ciekaw był przyszłości oprawcy.

      Wszystko to było jakimś rodzajem manifestu. Krytyczną oceną współczesności. Ale dlaczego? I co miały do tego dzieci?

      – Co jest? – odezwała się Drejer.

      Edling uświadomił sobie, że uniósł wzrok i skierował go w lewo. Uniwersalny znak świadczący o skupieniu i głębokim zamyśleniu. Najwyraźniej Beata pamiętała co nieco z tego, co jej niegdyś mówił.

      – Nic takiego – odparł.

      – A mimo to chciałabym to usłyszeć.

      Gerard skinął głową. Dawna podwładna dobrze sprawdzała się w roli dowódcy. Używała władczego, ale nie nadętego tonu – był stanowczy, zarazem jednak zachęcał do współpracy. Robiła to, czego sam ją nauczył.

      – Zamachowiec nie boi się więzienia

Скачать книгу