Kruger. Tygrys. Tom II. Marcin Ciszewski
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Kruger. Tygrys. Tom II - Marcin Ciszewski страница 7
Owszem, oni byliby dla niego dobrzy. Czy jednak on byłby dobry dla nich? Czy, gdyby żyli, robiłby to, co robi? Nie, zapewne nie, nie trafiłby przecież w ręce Zdanowskiego, a potem Szumskiego. Nie uprawiałby więc złodziejskiego fachu, nie miałby przygotowania cyrkowego, nie zabijałby ludzi, przynajmniej nie w złych intencjach. Czy jego droga życiowa była zdeterminowana śmiercią rodziców? Tak. Czy zatem, gdyby nie stary, oszalały Kolcow, nie zostałby przestępcą? Ponownie tak.
Zbrodnia pchnęła go, potomka zamożnego bankiera, na przestępczą drogę. Uczyniła go bandytą bez drogi odwrotu. Czy żałował? Nie umiał odpowiedzieć. Z pewnością chciałby, by żyła matka. By mógł słuchać jej śmiechu i płaczu, wspierać ją w trudnych chwilach i cieszyć się jej szczęściem w radosnych momentach. Czy byłby dobrym bankierem? Wątpił. Czuł się dobrze w tym, co robił, choć nie miał złudzeń co do swej kondycji moralnej. Nie odczuwał wyrzutów sumienia, duchy ofiar nie śniły mu się po nocach.
„Opowiedziałem ci tę historię nie po to, by wzbudzić w tobie pragnienie zemsty i zadośćuczynienia, chociaż doskonale rozumiem te uczucia. Chciałem, byś wyruszając w podróż, wiedział o sobie tyle, ile ja o tobie wiem”, powiedział Mentor. Krüger podejrzewał, że były to szczere słowa. Rozumiał je. Doceniał.
Ale nie miał zamiaru wyrzec się zemsty.
Został ograbiony z dzieciństwa, majątku i matczynej miłości. Obiecał sobie, że jeśli jakimś cudem uniknie plutonu egzekucyjnego, jeśli uda mu się wyjść z więzienia i odzyskać wolność, uwolni Ewelinę, a potem przywróci sobie samemu poczucie sprawiedliwości.
Morderca skrył się za parawanem śmierci, ale żył jego syn, potomek i spadkobierca, uzurpator nienależnego majątku.
I on miał zapłacić za wszystko.
Zgrzytnął klucz i Krüger dostrzegł ze zdumieniem, że w celi jest całkiem jasno. Pogrążony w myślach, przeleżał niemal pół nocy, zapominając o upływie czasu, głodzie i zimnie.
Strażnik stanął w drzwiach. Miał w ręku miskę z dwoma pajdami chleba grubo posmarowanego smalcem. Jednak nie cerber i nie posiłek przykuły uwagę więźnia.
Zza pleców strażnika patrzyła na niego Jadwiga.
– Gościa ma – oznajmił strażnik, stawiając na stoliku naczynie. – Dziesięć minut może rozmawiać i tylko dlatego, że panienka bardzo prosiła.
Krüger zerwał się z pryczy, ignorując strzyknięcie bólu w zranionym boku. Przywołał na twarz promienny uśmiech.
– Jadwigo! – zawołał.
Dziewczyna miała chmurną, zaciętą minę, doskonale współgrającą z jej czarnym strojem pozbawionym wszelkich ozdób. Weszła w milczeniu do celi i stanęła pod ścianą, po czym spojrzała na strażnika.
– Dziesięć minut – powtórzył cerber, po czym wyszedł. Głośno szczęknęła zasuwa.
Krüger spoważniał. Wiedział, że żadne uśmiechy nic tu nie pomogą.
– Jadwigo… – powiedział, po czym zamilkł. Chciał się tłumaczyć, usprawiedliwić, przeprosić. Nie potrafił znaleźć odpowiednich słów. Umiał pierwszorzędnie kłamać, ale teraz czuł, że kłamstwo nie przejdzie mu przez gardło.
– Dlaczego? – zapytała dziewczyna.
– Dlaczego co?
– Dlaczego opuściłeś mój dom bez pożegnania, nawet bez zapowiedzi?
– Jadwigo, ja…
– Czy okazałam ci nie dość staranną troskę? Czy masz coś do zarzucenia gościnności mojej albo mojego ojca? Czy zbywało ci na jedzeniu? Powiedz.
– Nie, oczywiście, że nie.
– Więc słucham. Dlaczego?
– Dla twojego bezpieczeństwa.
– Ciekawe.
– Musiałem. Wiesz, że mam zadanie do wykonania.
– Nie. Wcale nie wiem. Szczerze mówiąc, myślę, że kłamiesz.
– Nie kłamię. Po prostu nie mogę powiedzieć wszystkiego.
Jadwiga wydęła pogardliwie wargi. Odkąd Krüger widział ją po raz ostatni, bardzo się zmieniła. Nie chodziło o zmiany fizyczne. Była jakaś poważniejsza, bardziej dojrzała. Miała w głosie stanowczość i upór, których Krüger do tej pory u niej nie dostrzegał.
– Powiem ci, co myślę – powiedziała. – Byłam głupia. Dopiero teraz to zrozumiałam. Nie było to proste, bo uświadomienie sobie swojej głupoty nigdy nie jest proste. Wydawało mi się, że świat jest czarno-biały, można stać albo po stronie dobra, albo jest się po prostu złym człowiekiem. Dla mnie każdy patriota walczący o Polskę, zwłaszcza walczący z bronią w ręku, jest kimś dobrym. Dlatego gdy zobaczyłam, jak walczysz z Ukraińcami, jak stajesz sam przeciw takiej masie żołnierzy, byłam pełna podziwu. Pielęgnowałam cię, bo uważałam, że tak trzeba, a ty dawałeś do zrozumienia, że jesteś nie tylko żołnierzem, ale również konspiratorem, kimś ważnym, kimś dla Polski niezbędnym. Doskonale wykorzystałeś moją naiwność. Owinąłeś mnie wokół palca i uwiodłeś. Tak, nie zaprzeczaj – dodała szybko, widząc uniesioną dłoń Krügera. – Uwiodłeś. A ja ci to ułatwiłam. Byłam głupia i zakochana. To nędzne wytłumaczenie, sama to widzę.
Krüger zdumiał się. Gdy tylko dziewczyna zaczęła mówić, domyślił się, jakie mniej więcej słowa zostaną wypowiedziane, ale szczerość ostatniej deklaracji zaskoczyła go. Jadwiga zmieniła się. Pytanie, czy ta zmiana jest dla niego szansą, czy zagrożeniem większym niż całkiem realna perspektywa stanięcia przed plutonem egzekucyjnym.
Odpowiedź przyszła bardzo szybko.
– Myślałam, że przyjdę tu i skłonię cię do szczerości, może nawet powiesz coś, co mnie przekona, że się mylę, ale widzę, że niepotrzebnie się trudziłam. Nie wiem, na co liczyłam. Jesteś dokładnie taki, jaki myślę, że jesteś. Powiem ci coś jeszcze: nie będę miała z tego satysfakcji, ale ze spokojem przyjmę wiadomość o twojej śmierci. Nie chcę wiedzieć, co naprawdę ukrywasz za maską fałszywego uśmiechu i kłamstwa. Wystarczy mi świadomość, że poniesiesz karę. Nie za to, co zrobiłeś mnie, ale za to, co zrobiłeś Polsce.
Krüger od pewnego czasu już właściwie nie słuchał. Myślał, co powinien zrobić.
Szybko doszedł do wniosku, że dyskusja nie ma żadnego sensu. Jadwiga nie przyszła tu rozwiewać wątpliwości ani dawać mu drugiej szansy. Chciała wygłosić procesową mowę końcową, dokonać ekspiacji, a potem patrzeć, jak kat wyrywa skazańcowi stołek spod nóg.
Usłyszał ciężkie kroki strażnika i pobrzękiwanie kluczy.
Sznur?
Zaciśnięta na szyi pętla i świat gasnący przed oczami? Wolno, przeraźliwie wolno, tak, że myśli zdążą jeszcze w panice