Oskarżenie. Joanna Chyłka. Tom 6. Remigiusz Mróz
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Oskarżenie. Joanna Chyłka. Tom 6 - Remigiusz Mróz страница 3
Kormak zważył lotkę w dłoni, odrzucił ją na bok, a potem zbliżył się do siatki. Złapał za nią i spojrzał z niedowierzaniem na Oryńskiego.
– Ustawiłeś sobie na nią specjalny dzwonek?
– Adekwatny.
– Tak się robiło w gimnazjum, stary. I to tylko po to, żeby wiedzieć, kiedy dzwonią rodzice.
Kordian zignorował uwagę i ruszył w stronę ławki, odnosząc wrażenie, że każdy kolejny krok jest okupiony coraz większym wysiłkiem. Kiedy w końcu podniósł telefon, ten przestał dzwonić. Oryński nabrał tchu i kliknął nieodebrane połączenie.
Kormak stanął obok.
– Powiedziałbym, żebyś się pospieszył, bo czas nam ucieka, ale ona i tak wyrzuci z siebie wszystko najszybciej, jak się da, a potem się rozłączy.
Trudno było temu zaprzeczyć. Oryński przyłożył komórkę do ucha i czekał, niepewny, co usłyszy. W normalnych okolicznościach mógłby spodziewać się kąśliwej uwagi, ironicznego komentarza albo innego przejawu „chyłkowatości”. Te jednak do zwyczajnych nie należały. Zbliżyli się do siebie, poszli o jeden krok za daleko, a klamka w ich relacjach zapadła. W ostatniej chwili los jednak wsunął stopę między drzwi, uniemożliwiając ich ostateczne zamknięcie.
Być może decyzja o zerwaniu kontaktu była najlepszą, jaką mogli podjąć.
Kordian nerwowo czekał, aż Chyłka odbierze, a każdy kolejny sygnał zdawał się dłuższy od poprzedniego. W końcu na linii zaległa cisza.
– Mamy sprawę – rzuciła Joanna.
– Nie nazwałbym tego w taki sposób, ale…
– Nie mówię o nas – przerwała mu beznamiętnym głosem. – Ale o robocie.
Oryński wepchnął rakietę do torby, a potem usiadł na ławce. Przetarł twarz ręcznikiem i sięgnął po napój izotoniczny. Wyszedł z założenia, że im dłużej powstrzyma się od odpowiedzi, tym mądrzejsza ostatecznie będzie.
Szybko uświadomił sobie, że tylko się łudzi.
– Jaja sobie robisz? – zapytał. – Nie odbierasz moich telefonów, udajesz, że nie ma cię w domu, nie odpisujesz na…
– Długo będziesz tak pytlował?
– Jeszcze chwilę.
– Zostaw to na inną okazję – odparła, a on w tle usłyszał głośne dźwięki jakiejś starej hardrockowej kapeli. Najwyraźniej Chyłka nastrajała się bojowo. – Bo mamy coś naprawdę dobrego.
– Nadal traktuję to w kategoriach żartu.
Joanna westchnęła na tyle głośno, żeby nie uszło to jego uwadze.
– Wpadnij na Argentyńską, pogadamy.
– Nie zamierzam. Byłem tam trzy razy, nikt mi nie otworzył.
– Musiałam akurat gdzieś wyjść.
– Nie wychodzisz od tygodni.
– Ta?
– Kormak to sprawdził.
Przyjaciel wybałuszył oczy, jakby właśnie usłyszał wyrok skazujący go na śmierć przez rozstrzelanie. Oryński zignorował go i powiódł wzrokiem wzdłuż bocznego oświetlenia kortu. Zatrzymał spojrzenie w rogu i się zamyślił. Co jej strzeliło do głowy? I co sobie wyobrażała?
– Jesteś tam, Zordon? – spytała. – Czy muszę mieć kryształy komunikacji, żeby się z tobą dogadać?
– Co?
– Nie tak się kontaktowali z twoim imiennikiem Power Rangers?
– Nie. Mieli centrum dowodzenia, które… – Kordian urwał i pokręcił głową z niedowierzaniem. – Nieważne. Powiedz mi lepiej, co z…
– U mnie wszystko okej.
– Okej?
Nie odpowiadała.
– Zostałaś oblana kwasem, po raz pierwszy w karierze poszłaś na zwolnienie, a oprócz tego…
– Dziwisz się? – odburknęła. – Cierpię na przypadłość zwaną zaawansowaną ciążą. Jak wchodzę do wanny, właściwie nie jestem kąpiącą się kobietą, tylko ludzką łodzią podwodną.
Oryński pociągnął łyk izotonika.
– Mam bebzol jak stąd do wieczności – ciągnęła. – A pasożyt produkuje tyle CO2, że ONZ niedługo rozciągnie na mnie sankcje z Protokołu z Kioto.
Kordian uśmiechnął się pod nosem. Po tym, co wywinęła mu Chyłka, nie powinien w ogóle do niej oddzwaniać. Co dopiero mówić o przejściu nad tym do porządku dziennego. A jednak była patronka potrafiła spacyfikować wszelkie pretensje i wyrzuty, zanim rozmówca zdążył je wyrazić.
– Nie mogę pójść nawet do Hard Rock Cafe, co dopiero do kancelarii – dodała.
– Ale sprawę możesz przyjmować?
– Jeśli jest ciekawa, to nie tyle mogę, ile muszę.
– A ta według ciebie jest?
– Żebyś wiedział – potwierdziła, a w jej głosie zadrgała dobrze mu znana nuta podniecenia. – Napisała do mnie pewna kobieta, która chciała, żebym zajęła się siedzącym za kratkami mężem.
– To rzeczywiście brzmi jak…
– Zaraz potem kojfnęła.
– Co powiedziałaś?
– Że odwaliła kitę.
Kordian uniósł brwi.
– A, zbyt niedelikatnie – zmitygowała się Joanna. – W takim razie powiedzmy, że usnęła snem wiecznym. I stało się to tuż po tym, jak się do mnie zgłosiła.
Oryński nie miał zamiaru jej przerywać, wiedząc, że bez dopytywania dostanie wszystkie informacje w pigułce. W przeciwnym wypadku byłyby z pewnością przeplatane licznymi przytykami.
Jej głos brzmiał całkiem nieźle. Zupełnie jakby po procesie Al-Jassama nic się nie wydarzyło. Jakby nie doszło do tego, że mogła stracić dziecko. I jakby nie została oszpecona do końca życia.
Wyłuszczyła mu wszystko, zwyczajowo nie ustępując prędkości kałasznikowowi. Kiedy skończyła, ponowiła zaproszenie na Argentyńską, które w istocie było zgrabnie ujętym rozkazem.