Oskarżenie. Joanna Chyłka. Tom 6. Remigiusz Mróz
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Oskarżenie. Joanna Chyłka. Tom 6 - Remigiusz Mróz страница 5
Mimo to Joanna nie mogła się doczekać, kiedy pozbędzie się zbiornika balastowego i marynarza, którego miała na pokładzie.
Oryński zatrzymał się obok niej i szybko sięgnął do drzwiczek. Powstrzymała go uniesioną dłonią, a drugą złapała klamkę.
– Siedź, Zordon – rzuciła. – Potrafię jeszcze sama otworzyć sobie drzwi.
– Na pewno?
Spojrzała na niego pytająco, zajmując fotel pasażera. Mogła ukryć oparzenia po kwasie pod chustą lub za wysokim kołnierzem, ale nie miała zamiaru. Ślady zostaną na całe życie, prędzej czy później każdy i tak je zobaczy.
– Mam wątpliwości, bo kilka razy próbowałem dostać się do twojego mieszkania i…
– Będziemy to wałkować?
– Tak. Niczym Wałkuski tematy amerykańskie.
– W takim razie przygotuj sobie monolog.
Włączył światła awaryjne, wbijając wzrok przed siebie.
– Moglibyśmy chociaż prześliznąć się po temacie – zauważył.
– Po co?
– Oczyścimy atmosferę.
– Nie licz na to. Już ci mówiłam, że darmozjad za punkt honoru postawił sobie zwiększanie efektu cieplarnianego.
– Mam na myśli…
– Wiem, co masz na myśli – ucięła. – I jedź.
– Dokąd?
– Do Skylight.
Zerknął na jej szyję, przelotnie, jakby obawiał się, że jego spojrzenie uwydatni blizny. Chyłka czekała w milczeniu, aż Kordian sam przekona się, że nie jest tak źle, jak początkowo się na to zanosiło.
Większość kwasu trafiła na ubranie, napastnik zdołał oparzyć jedynie niewielki pasek tuż pod lewym uchem. Niewielki z obiektywnego punktu widzenia – zaraz po zdarzeniu Chyłka odnosiła wrażenie, że blizna zajmie pół szyi.
– Już? – spytała w końcu.
Kordian wyłączył awaryjki, a potem w swym niezbyt dynamicznym stylu ruszył naprzód. Znów na moment zamilkli, patrząc na drogę przed nimi.
– Powinniśmy chociaż rozstrzygnąć fundamentalne sprawy – zauważył, kiedy zjeżdżali z mostu Łazienkowskiego na Armii Ludowej.
Chyłka powiodła wzrokiem po mieniących się na zielono drzewach po obu stronach dwupasmówki, a potem zawiesiła spojrzenie na ledwo widocznym wieżowcu przy rondzie Jazdy Polskiej. Dopiero teraz uświadomiła sobie, jak przez ostatnie tygodnie brakowało jej miejskiego zgiełku i warszawskiej panoramy.
– Wszystkie najważniejsze kwestie już ustaliliśmy – odezwała się. – Zgłosiła się do mnie po pomoc kobieta, którą normalnie bym olała. Raczyła jednak umrzeć, więc przyjrzałam się sprawie i postanowiłam bronić jej męża.
– A on o tym wie?
– Jeszcze nie.
– Tak myślałem – odbąknął Kordian. – Poza tym miałem na myśli nas, nie sprawę.
– My jesteśmy jak kompromis aborcyjny, Zordon. Trwa status quo i jeśli którakolwiek ze stron go naruszy, druga wyjdzie na ulice.
– Nie bardzo – zaoponował. – Bo przypominam sobie pewne zajście w mojej kawalerce, które…
– Nazywasz to zajściem? Postarałbyś się trochę, wymyśliłbyś coś romantycznego. Coś w deseń wezbranej fali namiętności, tsunami rozpalonych pocałunków i tak dalej.
– Skończyłoby się to kpiną z twojej strony.
– Otóż to – przyznała z uśmiechem.
Wychodziła z założenia, że im więcej dystansu zachowa, tym szybciej załatwi kwestie, o których nie miała zamiaru rozmawiać. Na dobrą sprawę nie było to doraźne rozwiązanie, ale jej filozofia życiowa, choć nawet przed sobą nie była gotowa tego przyznać.
– O ile mnie pamięć nie myli, zawarliśmy też pewną umowę – dodał. – Po aplikacji mieliśmy spróbować…
Urwał, sądząc może, że dokończy za niego. Nie kwapiła się do tego. W tej sytuacji mówienie o „byciu razem” wydawało się równie absurdalne jak założenie, że jedna z ofiar Tesarewicza wstała z grobu.
– Po zdanej aplikacji – poprawiła go po chwili Chyłka.
Oryński popatrzył na nią z niedowierzaniem, ale energicznym gestem szybko upomniała go, by skupił się na drodze. Kolejny samochód śmignął między nimi a autobusem, który zdawał się jechać szybciej niż daihatsu.
– Naprawdę to powiedziałaś?
Joanna wzruszyła ramionami.
– Sporo mówię.
Znał ją na tyle dobrze, by wiedzieć, że na obszerniejszy komentarz nie powinien liczyć. Po chwili skinął głową i spojrzał na nią w sposób, który w języku jagańskim opisywało jedno słowo. Chyłka była pewna, że pomyśleli o nim w tym samym momencie.
– Nie drąż, a zaskarbisz sobie moją wdzięczność, Zordon.
– Okej.
– Tak po prostu?
– Przy tej sprawie będziemy spędzać ze sobą całe dnie, Chyłka. Okazji do rozmowy będzie aż nadto.
– To groźba?
– Oczywiście.
W takich chwilach najdobitniej zdawała sobie sprawę, dlaczego się do siebie zbliżyli. Większość facetów na jego miejscu nie puściłaby płazem tego, co zrobiła. On jednak potrafił wejść w jej skórę, zrozumieć, dlaczego potrzebowała samotności. Nie, nie samotności, izolacji.
I dlaczego musiała z nią skończyć.
– Po co jedziemy do kancelarii? – zapytał.
– Oznajmić Żelaznemu, że bierzemy tę sprawę.
– Może najpierw jednak pogadalibyśmy z klientem?
– Nie. Tesarewicz zgodzi się bez gadania.
– No tak – mruknął Kordian. – Bo każdy, kto odsiaduje dożywocie, tylko marzy o tym, by pewnego dnia pojawiła się brzuchata prawniczka i zaproponowała mu wcześniejsze wyjście.