Oskarżenie. Joanna Chyłka. Tom 6. Remigiusz Mróz
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Oskarżenie. Joanna Chyłka. Tom 6 - Remigiusz Mróz страница 4
– Nie. Mówiła prawdę.
– Jesteś pewna?
– Tak.
Czekał, aż powie więcej, ale najwyraźniej nadszedł ten moment, w którym spodziewała się, że sam zainteresuje się sprawą i pociągnie ją za język. Tańczyli ten taniec zbyt długo, by którekolwiek z nich zapomniało kroków.
– Skąd ta pewność? – spytał w końcu Kordian.
– Stąd, że znalazła dowód na to, że jedna z ofiar żyje.
Oryński pewnie roześmiałby się w głos, gdyby nie to, że w głosie Chyłki słyszał znane ożywienie. W przypadku każdej innej osoby znaczyłoby to tylko tyle, że sprawa wzbudziła w niej emocje. Jeśli jednak chodziło o Joannę, był to dowód, że coś jest na rzeczy.
Tyle że kłóciło się to z logiką.
– Tatuażysta został skazany za zabójstwo czterech osób – zauważył Kordian. – Wszystkie ciała znaleziono w kilku miejscach pod Warszawą. Dowody jednoznacznie wskazywały na niego.
– Więc jeden z trupów zmartwychwstał.
– Chyłka…
– Kobieta trafiła na jego materiał DNA na innym miejscu przestępstwa – kontynuowała Joanna. – Jedna z ofiar żyje, Zordon.
– W takim razie kogo pochowano?
– Na pewno niewłaściwą osobę. Tyle wiem.
– Ale…
– Poza tym pal licho zwłoki. Do tej pory został z nich szkielet, parę ścięgien i trochę kości. Mnie interesuje niewinny facet, który jeszcze żyje. O ile jego więzienną egzystencję można tak nazwać.
Oryński przypuszczał, że nie – chyba że miałby być wyjątkowym optymistą. Gdyby Tadeusz Tesarewicz siedział za same zabójstwa, mógłby cieszyć się respektem współwięźniów. Fakt, że gwałcił nieletnie ofiary, z pewnością jednak uczynił z niego cel dla niejednego osadzonego.
Ale być może mu się należało.
Dowody były na tyle mocne, że nie istniała najmniejsza wątpliwość co do winy. Nie mogły zostać spreparowane, nie w takiej ilości i w takim charakterze.
– Wyciągasz zbyt pochopne wnioski – odezwał się Kordian. – I to tylko dlatego, że chcesz czymś zająć głowę.
– Zajmuję ją nieustannie, myśląc o tym, że za kilka miesięcy wydalę intruza – odparła pod nosem. – I skurczybyk przez następnych kilkadziesiąt lat będzie miał czelność świętować ten dzień, mimo że sprowadził wtedy na matkę niewyobrażalny, rozdzierający ból.
Oryński zamilkł, nie bardzo wiedząc, co odpowiedzieć. Zająknięcie się o cesarce nie wydawało się najlepszym pomysłem.
– Wiesz, co robią Huiczole? Indiańskie plemię z Meksyku?
– Nie. I chyba nie chcę wiedzieć.
– Podczas porodu zawiązują linę na genitaliach sprawców ciąż. Kiedy kobieta rodzi, pociąga za drugi koniec, zaciskając pętlę. Chodzi o to, żeby delikwent poczuł choć namiastkę tego, co ona przeżywa.
Kordian głośno przełknął ślinę.
– Tym bardziej nie możesz wziąć tej sprawy – zauważył.
– Nie jestem dziurawą boją, Zordon, tylko łodzią podwodną. Mogę pływać bez problemu.
– Nie po tych wodach.
– Wręcz przeciwnie. A ty wybierzesz się w rejs ze mną.
Zaśmiał się cicho. Sprawnie omijali niewygodny temat, który właściwie przesądzał, że Kordian nie mógł brać udziału w sprawie.
– Nie wiem, czy pamiętasz o paragrafie…
– Trzydziestym ósmym Regulaminu aplikacji adwokackiej i egzaminu adwokackiego? – wpadła mu w słowo. – Tak, pamiętam.
– Jest w nim zapisane, że kto odstępuje od egzaminu, otrzymuje wynik niedostateczny.
– Wiem, wiem. Od jakiegoś czasu staram się wykazać jego wewnętrzną sprzeczność, niezgodność z Konstytucją, Kartą Praw Podstawowych, Wielką Kartą Swobód i innymi takimi.
– I jak ci idzie?
– Tak samo jak tobie, kiedy wybiegłeś z egzaminu, chcąc mnie ratować.
Odchrząknął nerwowo, przypominając sobie, w jak opłakany sposób się to zakończyło. Kiedy dotarł pod Skylight, na miejscu nie było już Chyłki ani ratowników medycznych, zostali jedynie policjanci. Karetka odwiozła Joannę do szpitala, a tłum się rozchodził. Sprawcy nie odnaleziono, choć jedna ze zgromadzonych pomogła stworzyć portret pamięciowy.
Kariera Oryńskiego zakończyła się, zanim na dobre się rozpoczęła. Wprawdzie nadal pracował w Żelaznym & McVayu, przypuszczał jednak, że niebawem się to zmieni. Firmie nie opłacało się trzymać na liście płac niekończących aplikacji pracowników.
– A więc postanowione – odezwała się Chyłka. – Przyjeżdżasz, a potem zabieramy się do roboty.
– Nie mogę prowadzić spraw.
– Nie będziesz prowadził niczego poza swoim rydwanem ognia, nie przejmuj się. Kończcie z Kormakiem tego swojego squasha i…
– Przerzuciliśmy się na badmintona.
Nie przeszło mu nawet przez myśl, żeby zapytać, skąd Chyłka wie, co robią. Udowodniła już, że na polu inwigilacji nie ustępuje służbom specjalnym.
– A ja na bronienie niewinnych – oznajmiła. – Więc zasuwaj na Saską, czekam.
Nie czekała natomiast na żadną odpowiedź. Oryński usłyszał dźwięk przerwanego połączenia, ale nie odsunął telefonu od ucha. Trwał w bezruchu przez jakiś czas.
Zrozumiał dwie rzeczy. Po pierwsze Joanna nie odpuści, choćby miała tuż przed rozwiązaniem wygłaszać mowę końcową. Po drugie będzie to jego ostatnia sprawa w kancelarii Żelazny & McVay.
I zanosiło się na to, że opuści firmę z hukiem. Im dłużej się nad tym zastanawiał, tym bardziej intrygowało go, czy to możliwe, by jedna z ofiar wciąż żyła. Ślady DNA, które odnaleziono, musiały być przekonujące, inaczej Chyłka nie podjęłaby się sprawy.
W końcu Kordian wsunął komórkę do torby, przerzucił ją przez ramię i ruszył do szatni. Uznał, że koniec rozgrzewki. Czas brać się do roboty.
3
ul. Argentyńska, Saska Kępa