Inferno. Дэн Браун
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Inferno - Дэн Браун страница 23
– Najważniejsze będzie zgranie w czasie – napomniał go klient. – Nie możecie dostarczyć tego przedmiotu za szybko. Musi pozostać w ukryciu do… – zamilkł nagle, jakby zgubił wątek.
– Do kiedy? – zachęcił go Zarządca.
Mężczyzna zerwał się z fotela, podszedł do biurka, chwycił pisak i zaznaczył nim datę w kalendarzu gospodarza.
– Do tego dnia.
Zarządca zacisnął zęby i wstrzymał na moment oddech, tłumiąc irytację wywołaną bezczelnością gościa.
– Rozumiem – powiedział. – Nie zrobimy nic aż do nadejścia tego dnia, kiedy to dostarczymy siwowłosej kobiecie ów przedmiot ze skrytki depozytowej, czymkolwiek on jest. Ma pan na to moje słowo. – Policzył w myślach dni dzielące go od zakreślonej daty. – Spełnimy pańskie życzenie dokładnie za dwa tygodnie.
– Ani dnia wcześniej! – upomniał go rozgorączkowany klient.
– Naturalnie. Ani dnia wcześniej – zapewnił go Zarządca.
Podniósł kopertę, wsunął ją do akt i zanotował szczegółowe instrukcje, aby wola klienta została wykonana co do joty. Jego gość nie opisał zawartości skrytki depozytowej, co mu bardzo odpowiadało. Obiektywizm był fundamentem, na którym zbudowano filozofię Konsorcjum.
Wykonaj usługę. Nie zadawaj pytań. Nie oceniaj.
Klient spuścił ramiona i westchnął ciężko.
– Dziękuję.
– Czy to już wszystko? – zapytał Zarządca, pragnąc zakończyć to irytujące spotkanie z odmienionym klientem.
– Nie… Szczerze mówiąc, mam jeszcze jedną sprawę. – Gość sięgnął do kieszeni i wyjął z niej niewielki szkarłatny flashpen. – To plik wideo. – Położył go przed Zarządcą. – Chciałbym, aby wysłano go wszystkim znaczącym mediom światowym.
Gospodarz zmierzył go uważniejszym spojrzeniem. Konsorcjum zapewniało klientom możliwość masowego rozpowszechniania informacji, lecz w tym wypadku ta właśnie prośba wydała mu się nie wiedzieć czemu niepokojąca.
– Tego samego dnia? – zapytał, wskazując zakreśloną datę w kalendarzu.
– Tego samiuśkiego – odparł klient. – Ani chwili wcześniej.
– Rozumiem. – Zarządca nakleił na flashpenie stosowną informację. – Zatem to wszystko? – wstał, zamierzając zakończyć to spotkanie.
Klient pozostał na miejscu.
– Nie. Jeszcze ostatnia sprawa.
Zarządca usiadł.
W zielonych oczach rozmówcy płonęło szaleństwo.
– Wkrótce po rozpowszechnieniu tego nagrania stanę się bardzo sławnym człowiekiem.
Już jest pan sławny, pomyślał gospodarz, mając w pamięci niemałe dokonania siedzącego przed nim człowieka.
– Uważam jednak, że część tej sławy powinna przypaść i panu – kontynuował klient. – To dzięki pańskiej pomocy mogłem ukończyć moje arcydzieło… opus, które zmieni losy świata. Powinien pan być dumny z tej roli.
– Czymkolwiek jest pańskie arcydzieło – rzucił zniecierpliwiony Zarządca – cieszy mnie, że udało nam się zapewnić warunki do jego stworzenia.
– W dowód wdzięczności przywiozłem panu ten dar – niechlujny mężczyzna sięgnął ponownie do teczki. – Książkę.
Zarządca miał niejasne podejrzenia, że może chodzić o wspomniane przed momentem arcydzieło, nad którym jego gość pracował przez ostatni rok.
– Sam pan ją napisał?
– Nie. – Mężczyzna położył opasłe tomiszcze na blacie. – Wręcz przeciwnie. Można powiedzieć, że tę książkę napisano dla mnie.
Zdziwiony Zarządca zerknął na tytuł księgi.
On uważa, że napisano ją dla niego? Przecież to klasyka literatury… z czternastego wieku.
– Proszę ją przeczytać – polecił mu klient, uśmiechając się dziwnie. – Lektura pomoże panu zrozumieć moje dzieło.
To powiedziawszy, zaniedbany gość wstał, pożegnał się i pośpiesznie wyszedł. Zarządca obserwował zza okna, jak helikopter odrywa się od pokładu i rusza w stronę włoskiego wybrzeża.
Moment później skupił wzrok na leżącym przed nim opasłym tomiszczu. Niepewnym ruchem dotknął skórzanej oprawy i otworzył wolumin na pierwszej stronie. Otwierająca poemat strofa została wykaligrafowana dużą czcionką, zajmując cały łam.
PIEKŁO
W życia wędrówce, na połowie czasu,
Straciwszy z oczu szlak niemylnej drogi,
W głębi ciemnego znalazłem się lasu.
Na stronicy obok klient dopisał odręczną dedykację:
Drogi przyjacielu, dziękuję za pomoc we wskazaniu drogi.
Świat także będzie ci wdzięczny.
Zarządca nie miał pojęcia, o co może chodzić, ale i tak uznał, że wystarczy tego czytania. Bogu dzięki, że już niedługo będzie mógł zerwać zawodowe kontakty z tym dziwakiem.
Jeszcze tylko dwa tygodnie, pomyślał, spoglądając na zakreśloną czerwonym pisakiem datę.
W następnych dniach czuł dziwny niepokój na każdą myśl o tym właśnie kliencie – jego zdaniem zielonooki mężczyzna postradał rozum. Jednakże pomimo złych przeczuć Zarządcy czas upływał spokojnie.
Niemniej tuż przed zaznaczoną w kalendarzu datą we Florencji doszło do serii gwałtownych zdarzeń. Zarządca próbował opanować sytuację, lecz szybko utracił nad nią kontrolę. Kryzys osiągnął apogeum, gdy zdyszany klient wspiął się na wieżę Badia.
Skoczył z niej… i zginął.
Mimo szoku spowodowanego utratą klienta, i to w tak przerażających okolicznościach, Zarządca zamierzał dotrzymać danego słowa. Przygotowania do spełnienia ostatniej woli zmarłego rozpoczął bezzwłocznie, gdyż zawartość skrytki depozytowej z Florencji miała trafić do siwowłosej kobiety w ściśle określonym terminie.
Ale ani dnia przed datą zaznaczoną w kalendarzu.
Przekazał kopertę z adresem banku i numerem skrytki swojej agentce polowej, a ta udała się do Florencji, by odebrać przedmiot nazwany przez klienta „kolcem”. Kiedy Vayentha skontaktowała się z nim, jej słowa zaskoczyły go i zaalarmowały. Ktoś zdołał zabrać przedmiot,