Szpiegowskie dziedzictwo. Джон Ле Карре

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Szpiegowskie dziedzictwo - Джон Ле Карре страница 10

Жанр:
Серия:
Издательство:
Szpiegowskie dziedzictwo - Джон Ле Карре

Скачать книгу

z jednym osłem z liceum. Pod naciskiem rodziców oddała dziecko do adopcji. Ktoś ochrzcił je imieniem Karen. No, może nie ochrzcił, bo jest teraz żydówką. Gdy osiągnęła pełnoletniość, wspomniana Karen skorzystała z przysługującego jej prawa do poznania tożsamości prawdziwych rodziców. Trudno się dziwić, że natychmiast zainteresowała się miejscem i okolicznościami śmierci matki.

      Urywa na chwilę, na wypadek gdybym miał jakieś pytania. Spóźniam się z najbardziej oczywistym: skąd do cholery Christoph i Karen wiedzieli, jak się nazywamy? Bunny mnie ignoruje.

      – W swym poszukiwaniu prawdy i spokoju Karen znalazła poparcie u syna Aleca, Christopha, który od upadku muru berlińskiego niezależnie od niej usiłował się dowiedzieć, jak i dlaczego zginął jego ojciec. Oczywiście przy braku jakiejkolwiek pomocy ze strony Agencji, która robiła wszystko i nawet jeszcze więcej, by im w tym przeszkodzić. Niestety nasze wysiłki spełzły na niczym, i to mimo że Christoph Leamas ma na sumieniu całą masę wykroczeń popełnionych w Niemczech.

      Znowu chwila ciszy. I znowu nie ma mojego pytania.

      – Doszło do porozumienia między powodem i powódką. Oboje są przekonani, i nie bez racji, że ich rodzice zginęli w wyniku karygodnego zaniedbania ze strony naszej Agencji, a konkretnie i osobiście z winy twojej i George’a Smileya. Występują o ujawnienie wszelkich informacji, wysokie odszkodowanie i publiczne przeprosiny, w których pojawią się nazwiska. Między innymi twoje. Miałeś świadomość, że Alec Leamas spłodził syna?

      – Tak. A gdzie jest Smiley? Dlaczego ja tu jestem zamiast niego?

      – Więc pewnie wiesz, kim była szczęśliwa matka?

      – Niemką. Poznał ją w czasie wojny, kiedy operował za linią frontu. Potem wyszła za prawnika z Düsseldorfu nazwiskiem Eberhardt. Eberhardt zaadoptował chłopca, który nie nazywa się Leamas, tylko Eberhardt. Pytałem, gdzie George.

      – Zaraz. I jestem ci głęboko wdzięczny, że tak nagle wszystko świetnie pamiętasz. A czy jeszcze ktoś wiedział o istnieniu chłopca? Inni koledzy twojego przyjaciela Leamasa? Bo widzisz, wiedzielibyśmy to, tylko ktoś ukradł akta. – I od razu ma dość oczekiwania na moją odpowiedź. – Czy w środowisku Agencji wiadomo było, że Alec Leamas spłodził nieślubne dziecko imieniem Christoph zamieszkałe w Düsseldorfie? Tak czy nie?

      – Nie.

      – Kurwa, jak to nie?

      – Alec niewiele mówił o sobie.

      – Chyba że do ciebie, nie? Poznałeś go?

      – Kogo?

      – Christopha. Nie Aleca. Christopha. Mam wrażenie, że znowu zaczynasz rżnąć głupa…

      – Niczego nie zaczynam. A odpowiedź brzmi: nie. Nie poznałem Christopha Leamasa – odpowiadam, bo lepiej nie rozpieszczać go prawdą. A ponieważ on wciąż to przeżuwa, powtarzam: – Pytałem, gdzie Smiley.

      – A ja, jak zapewne zauważyłeś, zignorowałem to pytanie.

      Chwila ciszy, podczas której usiłujemy obaj zebrać myśli, Laura zaś smętnie wygląda przez okno.

      – Ten Christoph, bo tak możemy go nazywać – zaczyna znudzonym głosem Bunny – jest nie w ciemię bity, Peter, choć to bandzior, a przynajmniej półbandzior. Pewnie ma to w genach. Jak już się przekonał, że tata rzeczywiście zginął po wschodniej stronie muru berlińskiego, dogrzebał się nie wiadomo jak do akt Stasi, niby utajnionych, i znalazł trzy ważne osoby. Ciebie, świętej pamięci Elizabeth Gold i George’a Smileya. Po paru tygodniach wpadł na ślad Elizabeth, a stąd przez rejestr urodzin trafił do jej córki. Umówili się. Mimo wielu różnic nawiązali nić porozumienia. Nie bądźmy ciekawi, jak silną. Razem poszli do jednego z tych cudownych prawników, co chodzą w sandałach i bronią praw człowieka gdzie popadnie. I są solą w oku służb specjalnych. My z kolei rozważamy wypłacenie im okrągłej sumki, oczywiście na koszt podatnika, w zamian za milczenie, choć równocześnie zdajemy sobie sprawę, że w ten sposób pośrednio przyznamy słuszność ich roszczeniom, co sprawi znów, że ich żądania staną się jeszcze bardziej stanowcze. „Mamy gdzieś wasze pieniądze. Jesteście źli. Precz z białymi plamami! Wrzód trzeba przeciąć. Muszą spaść głowy”. Niestety, między innymi twoja.

      – Więc pewnie George’a też.

      – I w ten sposób znaleźliśmy się w iście szekspirowskiej sytuacji, w której duchy dwóch ofiar diabelskiego cyrkowego spisku, przybrawszy postać ich dzieci, pojawiają się, by nas oskarżać. Dotąd udawało nam się zbywać media oświadczeniami sugerującymi… zresztą niezbyt zgodnie z prawdą, ale nie czepiajmy się… że gdyby parlament zdecydował się przekazać sprawę wymiarowi sprawiedliwości, sprawa trafi przed tajny sąd i to my będziemy tam rozdawać bilety wstępu. Powód i powódka, podpuszczeni przez swoich okropnie irytujących prawników, mówią: „Mamy to w dupie, ma być otwartość, pełna jawność”. Przed chwilą zapytałeś z głupia frant, skąd Stasi o was wiedziała. Jak to skąd? Z Moskwy, bo Moskwa na pewno podzieliła się informacjami ze Stasi. A skąd wiedziała o was Moskwa? Jak to skąd? Od naszej Agencji, dzięki uczynnemu Billowi Haydonowi, który działał sobie w najlepsze i wtedy, i jeszcze przez całe sześć lat, dopóki George nie przyjechał na białym koniu i nie wykurzył go z nory. Jesteś z nim dalej w kontakcie?

      – Z George’em?

      – Z George’em.

      – Nie. Gdzie on jest?

      – I przez ostatnich parę lat też nie byłeś?

      – Nie.

      – To kiedy ostatnio miałeś z nim kontakt?

      – Z osiem lat temu. Albo dziesięć.

      – Opowiadaj.

      – Byłem w Londynie, to go odwiedziłem.

      – Gdzie?

      – Na Bywater Street.

      – Jak się miał?

      – Świetnie, dziękuję.

      – A my szukaliśmy go to tu, to tam… I rozwiązłej lady Ann też. Z nią także nie jesteś w kontakcie? Oczywiście chodzi mi wyłącznie o kontakt w przenośni.

      – Nie. I daruj sobie te cienkie aluzje.

      – To teraz dawaj paszport.

      – Po co?

      – Ten sam, który pokazałeś na dole. Swój angielski paszport. – Wyciągnięta dłoń nad blatem biurka.

      – Po co?

      Ale i tak mu go oddaję. Co miałem zrobić? Bić się z nim?

      – Innych nie masz? – W zamyśleniu przerzuca kartki. – Bo miałeś ich w życiu całą harmonię na różne nazwiska. Co się z nimi teraz dzieje?

      – Oddałem. Poszły do niszczarki.

      – Ale

Скачать книгу