Szpiegowskie dziedzictwo. Джон Ле Карре
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Szpiegowskie dziedzictwo - Джон Ле Карре страница 5
– No, ale ty się przecież urodziłeś w Bretanii! – woła nagle Bunny ni stąd, ni zowąd. – Powinniśmy ci mówić „Pierre”!
Ja na to, że nie, że może być Peter.
– Więc, Peter, zrobił nam się, szczerze mówiąc, niezły pasztet. – Teraz Bunny mówi wolniej i donośniej, bo właśnie zauważył wśród moich siwych loków aparacik słuchowy, który sobie niedawno sprawiłem. – Jakiś kryzys to jeszcze nie jest, ale sytuacja jest dynamiczna, właściwie nawet wybuchowa. Bardzo potrzebujemy twojej pomocy.
Odpowiadam, że służę pomocą z największą przyjemnością i bardzo się cieszę, że po tylu latach mogę się jeszcze na coś przydać.
– Moja rola polega na tym, że mam chronić Agencję. To moja praca – mówi Bunny, jakbym nic nie powiedział. – Ty jesteś tu jako osoba prywatna, oczywiście też jako były pracownik, od dawna na zasłużonej i spokojnej emeryturze, ale nie mogę zagwarantować, że twoje i nasze interesy będą w tej sprawie stuprocentowo zbieżne. – Oczy jak szpareczki. Sztuczny uśmieszek. – Czyli powiem tak: wszyscy oczywiście szanujemy cię za te wspaniałe rzeczy, które dawno, dawno temu robiłeś dla Agencji, ale Agencja to Agencja. A ty to ty. A ja jestem prawnikiem i nie mam litości dla nikogo. Jak się ma Catherine?
– Doskonale, dziękuję. A czemu pytasz?
Bo jej nie wpisałem na listę. Bo chce mnie nastraszyć. Bo daje mi do zrozumienia, że będzie ostro. I że ta „Agencja” ma szeroko otwarte oczy.
– Zastanawiamy się, czy nie powinna znaleźć się na tej dość długiej liście osób, z którymi łączyły cię kiedyś zażyłe stosunki – wyjaśnia Bunny. – Wiesz, taki mamy regulamin.
– Catherine dzierżawi ode mnie gospodarstwo. To córka i wnuczka poprzednich dzierżawców. Ja też tam mieszkam, bo tak mi wygodnie. I nie wiem, czy to wasz interes, ale nigdy się z nią nie przespałem i nie zamierzam się przespać. Wystarczy?
– Jak najbardziej. Dziękujemy.
To pierwsze kłamstwo wyszło mi całkiem nieźle. Teraz trzeba szybko odbić piłeczkę:
– Zaczynam mieć wrażenie, że sam mogę potrzebować adwokata.
– Na razie na to za wcześnie. Zresztą nie stać cię. Takie ceny… W papierach masz napisane raz, że jesteś żonaty, raz, że nie. To się zgadza?
– Zgadza.
– I to wszystko w ciągu jednego roku? No, no, jestem pod wrażeniem.
– Miło mi.
Czy my sobie żartujemy? Czy prowokujemy się nawzajem? Coś mi się zdaje, że to drugie.
– Taki błąd młodości? – sugeruje Bunny tym samym grzecznym pytającym tonem.
– Nieporozumienie – odpowiadam. – Jeszcze jakieś pytania?
Ale Bunny łatwo nie rezygnuje i chce, żebym to wiedział.
– Czyli kto zawinił? Dziecko? A może ojciec? – Ten sam gładki ton.
Udaję, że się zastanawiam.
– A wiesz, chyba nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby ją o to spytać – odpowiadam. A ponieważ on dalej nad tym medytuje, dodaję: – Skoro już sobie opowiadamy, co kto z kim i tak dalej, to może mi powiesz, co tu robi Laura?
– Laura jest od historii – odpowiada dźwięcznie Bunny.
Czyli historia to baba o pozbawionej wyrazu twarzy, krótkich włosach, piwnych oczach, bez makijażu. Już nikt się nie uśmiecha. Oprócz mnie.
– No to co mamy w akcie oskarżenia, Bunny? – pytam wesoło, skoro idziemy do zwarcia. – Podpalenie portów Jej Królewskiej Mości?
– Co ty wygadujesz, Peter, jaki akt oskarżenia?! – oponuje równie wesoło Bunny. – Trzeba tylko wyjaśnić to i owo. Pozwól, że zanim przejdziemy do konkretów, zadam ci jedno pytanie. Mogę? – Zmrużenie oczu. – Operacja „Fuks”. Jak ją przygotowano, kto ją prowadził, w którym miejscu poszło coś nie tak i jaki był w niej twój udział?
Podobno gdy sprawdzają się najgorsze przeczucia, ludziom robi się lekko na duszy. Nie w moim przypadku.
– Jaka operacja? Powiedziałeś: „Fuks”? Tak?
– „Fuks”. – Głośniej, bo może nie wychwycił tego mój aparat słuchowy.
Powolutku. Muszę pamiętać, że jestem w podeszłym wieku. I pamięć też już nie ta… Bez pośpiechu.
– Co to było ten „Fuks”? Bunny, musisz mi podpowiedzieć. O jakich czasach mówimy?
– Z grubsza biorąc, początek lat sześćdziesiątych. Odpowiesz mi dziś?
– I to była aż operacja?
– Tajna. O nazwie „Fuks”.
– Przeciwko komu?
Teraz Laura zachodzi mnie od tyłu:
– Sowietom i satelitom. A konkretnym celem był wywiad NRD. Znany również pod nazwą Stasi. – Na pełny regulator, żebym na pewno usłyszał.
Jaka „Stasi”? Co to jest „Stasi”? Ach tak, Stasi!
– A o co tam chodziło? – pytam Laurę, kiedy już przypomniałem sobie, co to było Stasi.
– O dezinformację, wprowadzenie przeciwnika w błąd, ochronę ważnego źródła informacji. Przeniknięcie do moskiewskiego Centrum w celu zidentyfikowania jednego lub więcej zdrajców w Cyrku. – I nagle zmienia ton na płaczliwy: – Tylko że nie mamy na to żadnych papierów. Jedynie kilka odnośników do akt, po których nie zostało ani śladu. Nie wiemy, czy ktoś je spalił, czy tylko wyniósł.
– „Fuks”… „Fuks”… – powtarzam, kręcąc głową i uśmiechając się, jak to my, starcy, mamy w zwyczaju, nawet jeżeli nie jesteśmy tak starzy, jak się innym wydaje. – Bardzo mi przykro. Niestety. Nic mi się nie przypomina.
– Nic a nic? – To już Bunny.
– Nic a nic. Zero. – A równocześnie z całych sił usiłuję wyrzucić z głowy to wspomnienie: jestem młody, przebrany za dostarczyciela pizzy i pędzę skulony nad kierownicą motorynki, wioząc jakieś ekstrapilne akta z kwatery głównej Cyrku pod pewien londyński adres.
– Bo jeżeli zapomniałem powiedzieć albo ty nie dosłyszałeś – mówi tymczasem Bunny niewinnym głosikiem – to o ile nam wiadomo, w operacji „Fuks” brał udział twój przyjaciel i kolega Alec Leamas. Pewnie pamiętasz, że to ten, co dał się zastrzelić przy murze berlińskim, kiedy biegł na pomoc swojej dziewczynie Elizabeth Gold, zastrzelonej chwilę przedtem pod tym samym murem?