Szpiegowskie dziedzictwo. Джон Ле Карре
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Szpiegowskie dziedzictwo - Джон Ле Карре страница 8
– Słucham.
Na razie Laura postanowiła milczeć z dezaprobatą.
– Czy możemy na chwilę wrócić do roku tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego dziewiątego? Bo zdaje się wtedy przerwano operację „Scyzoryk”?
– Już wiesz, Bunny, że nie mam głowy do dat.
– Operację przerwało ministerstwo. Bo była bezproduktywna, za to kosztowna. Finansowo i pod względem ofiar w ludziach. Ale wy z Leamasem podejrzewaliście, że ktoś w kraju robi brudną robotę.
– A tak. Komitet Sterujący szalał, że to nieudolność, Alec twierdził, że spisek. Bo niezależnie od tego, gdzie lądowaliśmy, konkurencja już tam była. Za każdym razem. Zdekonspirowane radiostacje, wpadki jedna za drugą. Musieli kogoś u nas mieć. Tak twierdził Alec. Ja byłem wtedy nikim, ale się z nim zgadzałem.
– I wtedy postanowiliście we dwójkę, że trzeba uderzyć do Smileya. Pewnie uważaliście, że jest poza wszelkim podejrzeniem.
– Bo „Scyzoryk” to była operacja Komitetu. Pod kierownictwem Billa. Przede wszystkim Haydon, potem Alleline, Bland, Esterhase. Mówiliśmy o nich „chłopcy Billa”. George nie miał z nimi nic wspólnego.
– A Komitet i Operacje Tajne darły ze sobą koty?
– Bo Komitet cały czas kombinował, jak by tu przejąć Operacje Tajne. George uważał, że to walka o władzę, więc jej się przeciwstawiał. Z całych sił.
– A jak się miał do tego wszystkiego dzielny szef Agencji? Nasz Kontroler, bo tak musimy ciągle go nazywać?
– Wygrywał jednych przeciw drugim. Dzielił i rządził. Jak zwykle.
– Czy dobrze mi się zdaje, że między Smileyem a Haydonem były też sprawy osobiste?
– Możliwe. Chodziły ploty, że Bill miał romans z Ann, żoną George’a. Przez to George nie umiał być względem niego bezstronny. Zresztą takiego numeru można się było spodziewać po Billu. Cwany był, skurwysyn.
– Smiley ci się zwierzał?
– Ależ skąd. Podwładnemu?
Bunny przez chwilę się nad tym zastanawia, nie wierzy mi, chce drążyć temat, lecz w końcu daje za wygraną.
– Czyli operacja „Scyzoryk” padła, wy z Leamasem poszliście poskarżyć się Smileyowi. Było was trzech. W tym ty. Chociaż tak niski stopniem.
– Alec powiedział, żebym z nim poszedł. Bał się, że nie wytrzyma.
– Dlaczego?
– Bo się łatwo wkurzał.
– I gdzie się odbyło to spotkanie à trois?
– A jakie to ma znaczenie, do cholery?
– Bo przecież musieliście mieć jakąś melinę. O której mi jeszcze nie powiedziałeś, ale w końcu powiesz. Pomyślałem sobie, że może to dobry moment, żeby cię o to zapytać.
A już mi się wydawało, że te pogaduszki wreszcie zaczynają przybierać bezpieczniejszy obrót!
– Mogliśmy użyć któregoś z mieszkań konspiracyjnych, ale Komitet miał wszędzie podsłuch. Mogliśmy pójść do George’a na Bywater Street, ale tam była Ann. Wiadomo było, że lepiej nie mówić przy niej o sprawach, które ją przerastają.
– Bo zaraz przekablowałaby Haydonowi?
– Tego nie powiedziałem. Było wiadomo i już. Mam mówić dalej czy nie?
– Ależ jak najbardziej, bardzo proszę.
– Dlatego poszliśmy po George’a na Bywater i wzięliśmy go na spacer nad Tamizą. Niby dla zdrowia. Był letni wieczór, a on zawsze narzekał, że nie ma dość ruchu.
– I operacja „Fuks” narodziła się właśnie podczas wieczornej przechadzki nad rzeką?
– Och, na miłość boską, chłopie! Ile ty masz lat?
– Och, wystarczająco dużo, nic się nie bój. Za to ty młodniejesz z minuty na minutę. No to jak wam się rozmawiało? Zamieniam się w słuch.
– Rozmawiało nam się o tym, że ktoś zdradził. Ale tak ogólnie, bez żadnych szczegółów, bez personaliów, bo podejrzany był każdy obecny i były członek Komitetu. Czyli zdrajca mógł być jednym z pięćdziesięciu, sześćdziesięciu ludzi. Zastanawialiśmy się, kto miał wystarczające dojścia, żeby wydać „Scyzoryk”, ale dobrze wiedzieliśmy, że ponieważ Bill był szefem Komitetu, ponieważ Percy Alleline jadł mu z ręki, a Bland z Esterhase’em wciąż się przy nich kręcili, aby się pod nich podpiąć, wystarczyłoby, żeby taki zdrajca pojawił się na praktycznie ogólnodostępnych zebraniach Komitetu albo choćby w oficerskiej mesie, żeby posłuchać przechwałek Alleline’a. Bill zawsze twierdził, że podział kompetencji to głupi pomysł, że najlepiej, jak wszyscy wiedzą wszystko. No i dla niego była to rzeczywiście idealna sytuacja.
– A jak Smiley zareagował na waszą inicjatywę?
– Powiedział, że musi to wszystko dobrze przemyśleć i że da nam odpowiedź. George nigdy nie reagował inaczej. Wiecie co? Chyba jednak skuszę się na kawusię, skoro tak ładnie prosicie. Bardzo proszę czarną bez cukru.
Przeciągnąłem się, pokręciłem głową, ziewnąłem. Na miłość boską, przecież mam swoje lata. Ale Bunny nawet się nie ruszył, a Laura już dawno przestała mnie lubić. Oboje patrzyli z takimi minami, jakby mnie mieli serdecznie dość. Kawa w ogóle nie wchodziła w rachubę.
Bunny przybrał teraz prawniczy wyraz twarzy. Koniec z mrużeniem oczek. I z mówieniem głośno, żeby otępiały, przygłuchy starszy pan na pewno wszystko dobrze usłyszał.
– To teraz, jeśli można, wróćmy do tego, od czego zaczęliśmy. Do twojej sytuacji z prawnego punktu widzenia. I sytuacji Agencji z prawnego punktu widzenia. Czy mogę liczyć na twoją niepodzielną uwagę?
– Powiedzmy, że tak.
– Wspominałem już, że angielska opinia publiczna bardzo się interesuje starymi zbrodniami. I że nasi dzielni parlamentarzyści doskonale zdają sobie z tego sprawę.
– Wspominałeś? Może.
– I że tak samo podchodzi do tego nasze sądownictwo. Roztrząsanie starych spraw to ostatni krzyk mody. Nasz najnowszy narodowy sport. Dzisiejsze pokolenie niewinne jak je Pan Bóg stworzył kontra twoje pokolenie, winne jak diabli. Kto odpowie za grzechy ojców, nawet jeżeli za ich czasów to wcale nie były grzechy? Tylko że ty przecież nie jesteś ojcem. Swoją drogą dziwna sprawa, bo z twoich akt wynika, że powinieneś mieć teraz cały tłum wnucząt.
– A mówiliście, że moje akta nie istnieją. To jednak istnieją?