Noc nad oceanem. Ken Follett
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Noc nad oceanem - Ken Follett страница 25
Z przerażeniem pomyślała, że zauważy poczucie winy na jej twarzy i zapyta, co się stało.
Pocałował ją w usta. Zawstydzona, odpowiedziała pocałunkiem. Czasem przytulał ją i wpychał dłoń między pośladki, po czym w szale namiętności śpieszyli do sypialni, zostawiając potrawy na gazie, żeby się przypaliły, ale to już nie zdarzało się często i dzisiejszy dzień nie był wyjątkiem, dzięki Bogu. Pocałował ją z roztargnieniem i odwrócił się.
Zdjął marynarkę, kamizelkę, krawat oraz kołnierzyk i podwinął rękawy, a potem umył ręce i twarz nad kuchennym zlewem. Miał szerokie bary i silne ręce.
Nie wyczuł, że coś jest nie tak. Nie mógł, oczywiście, ponieważ jej nie zauważał, po prostu była tam, tak samo jak kuchenny stół. Nie miała powodu do obaw. Nic nie będzie wiedział, dopóki sama mu nie powie.
Jeszcze mu nie powiem, zadecydowała.
Kiedy ziemniaki się smażyły, posmarowała chleb masłem i zaparzyła herbatę. Wciąż była roztrzęsiona, ale dobrze to ukrywała. Mervyn czytał manchesterskie wydanie „Evening News” i prawie na nią nie patrzył.
– Mam w fabryce cholernego mąciciela – odezwał się, gdy stawiała przed nim talerz.
I co mnie to obchodzi, pomyślała histerycznie Diana. Nie chcę mieć już z tobą nic do czynienia.
A więc dlaczego zaparzyłam ci herbatę?
– To londyńczyk z Battersea i, jak sądzę, komunista. W każdym razie domaga się wyższych stawek za pracę przy nowej wiertarce współrzędnościowej. Nawet sensownie, ale wyceniłem zlecenie według starych stawek, więc musi się z tym pogodzić.
– Mam ci coś do powiedzenia – wypaliła Diana, zebrawszy się na odwagę.
I natychmiast zapragnęła cofnąć te słowa, ale było już za późno.
– Co sobie zrobiłaś w palec? – zapytał, zauważywszy bandaż.
To prozaiczne pytanie sprowadziło ją na ziemię.
– Nic – odparła, osuwając się na krzesło. – Skaleczyłam się, obierając ziemniaki.
Chwyciła nóż i widelec.
Mervyn jadł z apetytem.
– Powinienem bardziej uważać, kogo zatrudniam, problem w tym, że trudno teraz znaleźć dobrych robotników.
Nie oczekiwał od niej odpowiedzi, kiedy mówił o swoich interesach. Jeśli wygłosiła jakąś uwagę, spoglądał na nią z irytacją, jakby odezwała się nie w porę. Miała tylko słuchać.
Gdy perorował o nowej wiertarce współrzędnościowej i komuniście z Battersea, wspominała ich ślub. Żyła wtedy jeszcze jej matka. Pobrali się w Manchesterze, a przyjęcie weselne odbyło się w hotelu Midland. Mervyn w ślubnym garniturze był najprzystojniejszym mężczyzną w całej Anglii. Diana myślała, że odtąd zawsze będą już razem. Myśl, że ich małżeństwo może się rozpaść, nawet nie przyszła jej do głowy. Zanim spotkała Mervyna, nie znała nikogo rozwiedzionego. Kiedy teraz wspominała, jak się wówczas czuła, zbierało jej się na płacz.
Wiedziała także, że Mervyn będzie zdruzgotany, gdy go porzuci. Nie miał pojęcia, co jej chodzi po głowie. Oczywiście sprawę pogarszał fakt, że jego pierwsza żona zostawiła go w taki sam sposób. Będzie przygnębiony. Jednak najpierw się wścieknie.
Uporał się z wołowiną i nalał sobie następną filiżankę herbaty.
– Niewiele zjadłaś – zauważył.
W rzeczywistości niczego nie tknęła.
– Zjadłam obfity lunch – odparła.
– Gdzie?
To niewinne pytanie wprawiło ją w panikę. Ona i Mark jedli kanapki w łóżku w hotelu w Blackpool i nie potrafiła wymyślić żadnego wiarygodnego kłamstwa. Przychodziły jej na myśl nazwy największych restauracji w Manchesterze, ale Mervyn mógł jeść lunch w jednej z nich.
– W Waldorf Café – powiedziała po niezręcznej pauzie.
Było kilka lokali o takiej nazwie, należących do sieci niedrogich restauracji, w których można było dostać stek z frytkami za szylinga i dziewięć pensów.
Mervyn nie dopytywał się, który wybrała.
Pozbierała talerze i podniosła się z krzesła. Kolana miała tak miękkie, że bała się, iż upadnie, ale dotarła do zlewu.
– Chcesz coś słodkiego? – zapytała.
– Tak, proszę.
Poszła do spiżarni i znalazła puszkę gruszek oraz skondensowanego mleka. Otworzyła je i postawiła mu deser na stole.
Patrząc, jak Mervyn je gruszki, poczuła przerażenie na myśl o tym, co postanowiła zrobić. Wydało jej się to niewybaczalnie destrukcyjne. Podjęta przez nią decyzja, jak nadchodząca wojna, miała wszystko zniszczyć. Zrujnuje Mervynowi życie. Życie, które wiedli we dwoje w tym domu, w tym mieście.
Nagle zrozumiała, że nie może tego zrobić.
Mervyn odłożył łyżeczkę i spojrzał na zegarek.
– Wpół do ósmej, posłuchajmy wiadomości.
– Nie mogę – powiedziała na głos Diana.
– Co?
– Nie mogę – powtórzyła.
Odwoła wszystko. Pójdzie teraz zobaczyć się z Markiem i powie mu, że zmieniła zdanie i że z nim nie ucieknie.
– Dlaczego nie możesz słuchać radia? – zapytał Mervyn.
Diana spojrzała na niego ze zdumieniem. Kusiło ją, by wyznać mu wszystko, ale na to też nie miała odwagi.
– Muszę wyjść – oświadczyła. Rozpaczliwie szukała jakiejś wymówki. – Doris Williams leży w szpitalu i powinnam ją odwiedzić.
– Wielkie nieba, a kim jest Doris Williams?
Nie było takiej osoby.
– Poznałeś ją kiedyś – wyjaśniła Diana, gorączkowo improwizując. – Miała operację.
– Nie pamiętam jej – rzekł, ale niczego nie podejrzewał, ponieważ nie przywiązywał wagi do takich przelotnych znajomości.
– Chcesz iść ze mną? –