Grawitacja. Тесс Герритсен
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Grawitacja - Тесс Герритсен страница 22
– Może byś do niego zadzwonił? – spytała Bridget. Podniósł wzrok. Stała przy jego biurku, z rękoma skrzyżowanymi na piersi, niczym niezadowolona nauczycielka.
– Do kogo?
– Do swojego brata. Powiedz mu, że odpalamy drugi prototyp. Zaproś go na pokaz. Może przyjedzie razem z innymi facetami z NASA.
– Nie chcę tu nikogo z NASA.
– Sully, jeżeli zrobimy na nich wrażenie, firma złapie wiatr w żagle.
– Tak jak ostatnim razem?
– To był niefart. Naprawiliśmy usterkę.
– Może pojawić się następna.
– Chcesz chyba zapeszyć. – Popchnęła telefon w jego kierunku. – Zadzwoń do Gordona. Jeżeli mamy zamiar ryzykować, możemy równie dobrze podwyższyć stawkę.
Patrząc na telefon, myślał o Apogee I. O tym, jak w jednej chwili może wyparować marzenie całego życia.
– Sully…?
– Daj spokój. Mój brat ma lepsze rzeczy do roboty niż zadawać się z nieudacznikami – powiedział i wyrzucił gazetę do kosza.
– Hej, Watson! – zawołał Vance w stronę dolnego pokładu.
– Chodź tu i rzuć okiem na swój nowy dom.
Emma wdrapała się po drabince i wynurzyła w kokpicie tuż za fotelem Vance’a. Jeden rzut oka na zewnątrz sprawił, że westchnęła z podziwu. Nigdy przedtem nie znajdowała się tak blisko stacji. Kiedy przed dwoma laty po raz pierwszy poleciała w kosmos, nie przycumowali do ISS, lecz tylko obserwowali ją z daleka.
– Jest wspaniała, prawda? – powiedział Vance.
– To najpiękniejsza rzecz, jaką w życiu widziałam – odparła cicho Emma.
Stacja rzeczywiście była piękna. Z przymocowanymi do głównej kratownicy olbrzymimi bateriami słonecznymi wyglądała niczym wzbijający się w niebo morski okręt. Zbudowane przez szesnaście różnych krajów części składowe dostarczono na orbitę w trakcie czterdziestu pięciu osobnych misji. Pięć lat zajęło złożenie ich w kosmosie, kawałek po kawałku. Była czymś więcej niż tylko cudem techniki: stała się symbolem tego, co może osiągnąć człowiek, gdy tylko odłoży na bok broń i obróci wzrok ku niebu.
– Całkiem fajna nieruchomość – stwierdził Vance.
– Apartament z dużym widokiem, tak bym ją chyba określił.
– Jesteśmy dokładnie w pozycji R – oznajmił pilot DeWitt.
– Na razie idzie nieźle.
Vance uniósł się ze swojego fotela i wyjrzał przez okno, żeby wizualnie kontrolować podchodzenie do modułu cumowniczego ISS. Była to najbardziej delikatna faza skomplikowanego procesu połączenia. Atlantis został wystrzelony na niższą orbitę niż ISS i przez ostatnie dwa dni bawił się w berka ze stale umykającą stacją kosmiczną. Mieli zbliżyć się do niej od spodu, zajmując przy pomocy silników manewrowych najlepszą pozycję do cumowania. Emma słyszała ich huk i poczuła drżenie, które przebiegło przez kadłub.
– Spójrz, to jest właśnie ta uszkodzona w zeszłym miesiącu bateria słoneczna – powiedział DeWitt, wskazując na panel, w którym ziała wielka dziura.
Jednym z wielu zagrożeń, których nie sposób uniknąć w kosmosie, są deszcze meteorytów. Nawet niewielki odłamek może spowodować duże straty, jeśli statek pędzi z prędkością tysięcy mil na godzinę.
Przysunęli się bliżej; widzieli teraz stację we wszystkich oknach. Podziw i duma, które ogarnęły Emmę, były tak silne, że łzy napłynęły jej do oczu. Jestem w domu, pomyślała. Wracam do domu.
Właz do śluzy powietrznej otworzył się i w drugim końcu korytarza, łączącego Atlantis z ISS, zobaczyli uśmiechniętą, szeroką brązową twarz.
– Przywieźli pomarańcze! – zawołał Luther Ames do kolegów ze stacji. – Już je czuję!
– Dom handlowy NASA poleca szybką dostawę do domu.
Przywozimy zamówione przez państwa artykuły – ogłosił ze śmiertelną powagą Vance, po czym przepłynął przez dzielącą Atlantis i stację śluzę, dźwigając nylonowy worek pełen świeżych owoców.
Cumowanie przebiegło idealnie. Przy prędkości obu statków kosmicznych wynoszącej 17 500 mil na godzinę Vance zbliżył się do ISS w tempie dwóch cali na sekundę, solidnie i mocno łącząc człon cumujący Atlantis ze śluzą stacji.
Teraz otwarto luki i załoga Atlantis przeprawiła się na stację kosmiczną, gdzie powitali ją ludzie, którzy od ponad miesiąca nie widzieli nowych twarzy. Węzeł numer 2 był zbyt mały, by pomieścić trzynaście osób, i przybysze szybko przenieśli się do sąsiednich członów stacji.
Emma była piąta z kolei. Pokonawszy luk, poczuła specyficzną mieszankę zapachów: lekko kwaśny, surowy odór ludzi, którzy przebywali zbyt długo w zamkniętym pomieszczeniu. Luther Ames, stary znajomy ze szkolenia astronautów, przywitał ją jako pierwszy.
– Doktor Watson, jak przypuszczam! – huknął, miażdżąc ją w uścisku. – Witaj na pokładzie. Każdą damę witamy tu z radością.
– Wiesz przecież, że nie jestem damą.
– To będzie nasza słodka tajemnica – odparł, puszczając do niej oko.
Luther zawsze brał się z życiem za bary. Potrafił każdego zarazić swoim dobrym humorem. Wszyscy go lubili, ponieważ on też wszystkich lubił. Emma cieszyła się, że jest z nim na pokładzie – zwłaszcza gdy przyjrzała się innym członkom załogi.
Uścisnęła dłoń Michaelowi Grigssowi, dowódcy ISS. Przywitał ją grzecznie, lecz niemal w wojskowym stylu. Tak samo mało serdeczna była przysłana przez Europejską Agencję Kosmiczną Angielka, Diana Estes. Uśmiechała się, ale jej oczy, błękitne niczym lodowiec, były chłodne i odległe.
Potem Emma przywitała się z Rosjaninem, Nikołajem Rudenko, który przebywał na ISS najdłużej – prawie pięć miesięcy. Miała wrażenie, że panele oświetleniowe zmyły wszystkie kolory z jego twarzy, czyniąc ją tak samo bezbarwną, jak pasemka siwizny na jego brodzie. Gdy podawali sobie ręce, ledwie musnął ją spojrzeniem. Ten człowiek musi czym prędzej wracać do domu, pomyślała. Jest w depresji. Kompletnie