Grawitacja. Тесс Герритсен
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Grawitacja - Тесс Герритсен страница 20
Odłożył słuchawkę i potknął się o własne stopy. Dziewczyna nawet nie drgnęła. Nie wiedział, kim była, ale zostawił ją śpiącą w łóżku, mając nadzieję, że nie ma w domu nic, co warto by ukraść.
Nie było czasu na prysznic czy golenie. Połknął trzy aspiryny, popił je filiżanką mocnej kawy i odjechał z rykiem na swoim harleyu.
Bridget czekała na niego przed hangarem. Wysoka, ruda i wściekła jak osa, wyglądała dokładnie tak, jak sugerowało jej imię. Niestety czasami stereotypy okazują się prawdziwe, pomyślał.
– Chcą odjeżdżać – zasyczała. – Zasuwaj do nich w podskokach.
– Przypomnij mi, kim są ci faceci?
– Panowie Lucas i Rashad. Reprezentują konsorcjum dwunastu inwestorów. Jeśli dasz dupy, Sully, jesteśmy ugotowani – powiedziała i z niesmakiem zmierzyła go wzrokiem. – Właściwie już jesteśmy ugotowani. Spójrz na siebie. Nie mogłeś się przynajmniej ogolić?
– Mam wracać do domu? Po drodze mogę pożyczyć smoking.
– Nie musisz.
Wepchnęła mu do ręki złożoną gazetę.
– Co to jest?
– Casper prosił, żebyś mu ją dał. A teraz zasuwaj tam i przekonaj ich, że powinni wypisać nam czek. Na dużą sumę.
Z westchnieniem wszedł do hangaru. Po oślepiającym blasku półmrok przyniósł ulgę jego oczom. Dopiero po chwili zobaczył trzech mężczyzn, stojących przy pokrytym czarnymi termicznymi płytkami orbiterze Apogee II. Obaj ubrani w wizytowe garnitury goście wyraźnie nie pasowali do wypełnionego narzędziami i sprzętem lotniczego hangaru.
– Dzień dobry panom! – zawołał. – Przepraszam za spóźnienie, ale zatrzymała mnie konferencja telefoniczna.
Wszyscy wiemy, jak takie sprawy mogą się przeciągnąć…
Napotkał spojrzenie Caspera Mulhollanda. Nie przeginaj pały, mówiły jego oczy. Przełknął ślinę.
– Nazywam się Sullivan Obie – przedstawił się. – Jestem wspólnikiem pana Mulhollanda.
– Pan Obie zna każdą śrubkę i nakrętkę w tej rakiecie – wtrącił Casper. – W Kalifornii pracował osobiście ze starym mistrzem, Bobem Truaxem. Potrafi wytłumaczyć działanie tego systemu lepiej ode mnie. Nazywamy go tutaj Obie-Wan.
Goście prawie nie zareagowali. To zły znak, jeśli uniwersalny język Gwiezdnych wojen nie przywołuje na usta uśmiechu.
Sullivan uścisnął dłoń najpierw Lucasowi, potem Rashadowi.
Uśmiechał się szeroko, mimo że jego nadzieje powoli gasły. Czuł instynktowną niechęć do tych dwóch elegantów, których pieniędzy Casper tak rozpaczliwie potrzebował. Firma Apogee Engineering, ich dziecko, ich marzenie, które hołubili przez ostatnie trzynaście lat, właśnie szła na dno i uratować ją mógł tylko świeży zastrzyk gotówki od nowej grupy inwestorów. On i Casper musieli teraz stanąć na głowie. Jeśli im się nie uda, mogą spakować swoje zabawki i przerobić rakietę na karuzelę w wesołym miasteczku.
Sullivan wskazał ręką Apogee II, która przypominała bardziej potężny hydrant z okienkami niż statek kosmiczny.
– Wiem, że nie wygląda zbyt imponująco – rozpoczął – lecz jest najtańszym i najbardziej praktycznym spośród istniejących pojazdów kosmicznych wielokrotnego użytku. Wykorzystuje wspomagany system startu SSTO. Zasilane ciśnieniowo silniki już na wysokości dwunastu kilometrów rozpędzają pojazd do prędkości czterech machów. Orbiter nadaje się w całości do powtórnego użytku i waży tylko osiem i pół tony. Spełnia wszelkie warunki, od których, naszym zdaniem, zależy przyszłość komercyjnych podróży kosmicznych. Jest mniejszy od innych statków. Szybszy. Tańszy.
– Jakiego rodzaju silników używacie? – zapytał Rashad.
– Rybinsk RD-38, importowanych z Rosji.
– Dlaczego właśnie rosyjskich?
– Ponieważ, panie Rashad, mówiąc między nami, Rosjanie znają się na przemyśle rakietowym lepiej niż ktokolwiek inny na świecie. Skonstruowali tuziny silników rakietowych z napędem na paliwo płynne, stosując zaawansowane materiały, które sprawdzają się w warunkach wysokiego ciśnienia. Mówię to z przykrością, ale w naszym kraju zbudowano tylko jeden taki silnik od czasów Apolla. Teraz jest to przemysł międzynarodowy. Uważamy, że nasz produkt powinien być skonstruowany z najlepszych komponentów… bez względu na to, skąd pochodzą.
– W jaki sposób… ta rzecz ląduje? – zapytał Lucas, spoglądając podejrzliwie na podobną do hydrantu rakietę.
– To właśnie jest w niej najpiękniejsze. Jak panowie pewnie widzą, Apogee II nie ma skrzydeł. Nie potrzebuje pasa do lądowania, ponieważ opada prosto w dół. Spadochrony zmniejszają szybkość spadania, poduszki powietrzne amortyzują lądowanie. Może lądować gdziekolwiek, nawet w oceanie. Ponownie musimy uchylić kapelusza przed Rosjanami, gdyż skopiowaliśmy to rozwiązanie ze starej kapsuły Sojuza. To był ich niezawodny patent przez dziesięciolecia.
– Lubi pan tę starą ruską technologię, prawda? – mruknął z przekąsem Lucas.
Sullivan zjeżył się.
– Podziwiam technologię, która się sprawdza. Niech pan mówi o Rosjanach, co chce, ale wiedzieli, co robią.
– Więc to, co tutaj mamy – podsumował Lucas – jest czymś w rodzaju hybrydy. Rosyjski Sojuz połączony z promem kosmicznym.
– Z bardzo małym promem kosmicznym. Ten projekt zabrał nam trzynaście lat pracy. Wydaliśmy tylko sześćdziesiąt pięć milionów dolarów: to bardzo mało, jeśli porównają to panowie z kosztami normalnego promu. Oceniamy, że zwrot kosztów inwestycji wyniesie trzydzieści procent w skali roku, jeśli uda się ją wystrzelić dwieście razy. Koszt jednego lotu wyniesie osiemdziesiąt tysięcy dolarów, a w przeliczeniu na kilogram ładunku tylko trzysta. Mniejszy, szybszy, tańszy. To nasza mantra.
– O jak małym pojeździe mówimy, panie Obie? I jaka jest jego pełna ładowność?
Sullivan zawahał się. Teraz wszystko zawisło na włosku.
– Możemy wysłać na niską orbitę okołoziemską ładunek trzystu kilogramów plus pilota.
Zapadła długa cisza.
– Tylko tyle? – zapytał Rashad.
– To prawie siedemset funtów. Można przeprowadzić mnóstwo eksperymentów naukowych…
– Wiem, ile to jest trzysta kilogramów. Niewiele.
– Możemy to nadrobić poprzez częstsze starty. Możemy potraktować Apogee jako kosmiczny samolot.
– Prawdę mówiąc, naszym projektem zainteresowała się