Grawitacja. Тесс Герритсен

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Grawitacja - Тесс Герритсен страница 17

Grawitacja - Тесс Герритсен

Скачать книгу

z plastiku. Przypominała manekin, a nie inteligentną i pełną życia kobietę, którą Jack spotkał przed pięciu laty na bankiecie, urządzonym przez NASA na świeżym powietrzu pod gwiazdami.

      Do łóżka podeszła Margaret. Przez chwilę stała w milczeniu, jakby nie poznawała własnej córki. Doktor Salomon położył rękę na jej ramieniu.

      – To stało się tak szybko – powiedział łagodnie. – Nie byliśmy w stanie nic zrobić.

      – On powinien tu być – stwierdziła łamiącym się głosem Margaret.

      – Próbowaliśmy utrzymać ją przy życiu – mruknął Salomon. – Przykro mi.

      – Najbardziej żal mi Billa – szepnęła, podnosząc rękę córki do ust i całując ją. – Tak bardzo chciał tu być. Nigdy sobie tego nie wybaczy.

      Jack wyszedł na korytarz i usiadł na krześle w dyżurce pielęgniarek. W uszach wciąż dźwięczały mu słowa Margaret. On tak bardzo chciał tu być. Nigdy sobie tego nie wybaczy.

      Spojrzał na telefon. Co ja tutaj jeszcze robię, pomyślał. Wziął książkę telefoniczną z biurka rejestratorki, podniósł słuchawkę telefonu i wystukał numer.

      – Lone Star Travel – odezwał się w słuchawce kobiecy głos.

      – Muszę dostać się na przylądek Canaveral.

      Rozdział szósty

Przylądek Canaveral

      Przez otwartą szybę wynajętego samochodu wpadało wilgotne powietrze Merritt Island. Jack czuł zapach mokrej ziemi i tropikalnej roślinności. Do Centrum Kosmicznego Kennedy’ego prowadziła zwykła wiejska droga. Mijał pomarańczowe gaje, rozsypujące się kioski z pączkami i złomowiska, na których chwasty zarastały zużyte części rakiet. Zbliżał się zmierzch i przed sobą zobaczył nagle tylne światła wielu pojazdów. Droga była zakorkowana: jego samochód utknie wkrótce w długiej kolumnie turystów szukających najlepszych miejsc, z których można będzie obejrzeć poranny start.

      Nie było sensu próbować przebijać się przez korek ani starać się wjechać do centrum od strony Port Canaveral. O tej porze astronauci i tak zresztą spali.

      Zjechał na bok, zawrócił o sto osiemdziesiąt stopni i ruszył z powrotem do autostrady A1A, w stronę Cocoa Beach.

      Cocoa Beach – ciągnące się między Banana River na zachodzie i Atlantykiem na wschodzie pasmo schodzących na psy hoteli, barów oraz sklepów z T-shirtami – było głównym punktem wypadowym astronautów już od czasów Billa Shepherda i lotu Mercury 7. Jack znał tutaj każdy zakątek, od Tokyo Steak House aż po bar Moon Shot. Kiedyś uprawiał jogging na tej samej plaży, po której biegał John Glenn. Zaledwie przed dwoma laty stał w parku przy molu i patrzył na wyrzutnię 39A po drugiej stronie Banana River, wpatrując się w swój prom, ptaka, który miał ponieść go w przestrzeń. Wciąż nie mógł o tym spokojnie myśleć. Pamiętał długi bieg w upalne popołudnie i nagłe, rozdzierające ukłucie w boku, ból tak straszliwy, że padł na kolana. A potem, przez mgłę narkotyków, twarz jakiegoś chirurga na izbie przyjęć, który przekazał mu złą nowinę. Że ma kamień w nerce.

      Został wykluczony z misji.

      Co gorsza, pod znakiem zapytania stanął również jego dalszy udział w lotach załogowych. Kamica nerkowa należy do nielicznych schorzeń, które mogą permanentnie uziemić astronautę. Mikrograwitacja sprawia, że zmienia się poziom płynów ustrojowych, co w rezultacie prowadzi do odwodnienia. Powoduje również odwapnienie kości. Te dwa czynniki zwiększają ryzyko powstania nowych kamieni podczas lotu – ryzyko, na które NASA nie mogła sobie pozwolić. Będąc nadal członkiem korpusu, Jack został praktycznie uziemiony. Pozostał w zespole przez kolejny rok, mając nadzieję, że dostanie jakiś przydział, ale jego nazwisko nigdy nie zostało wzięte pod uwagę. Stał się martwą duszą, facetem z ławki rezerwowych, wycierającym progi Centrum Kosmicznego Johnsona w oczekiwaniu na jakąś misję.

      Wrócił myślami do teraźniejszości. Oto znowu znalazł się na przylądku Canaveral, nie jako astronauta, lecz zwykły turysta na drodze A1A: głodny, zgorzkniały i bez noclegu. Wszystkie hotele w promieniu czterdziestu mil były przepełnione, a on miał już dosyć siedzenia za kółkiem.

      Skręcił na parking przy hotelu Hilton i ruszył do baru. Lokal zmienił się wyraźnie na korzyść od czasu, gdy tu ostatnio bywał. Nowy dywan, nowe stołki przy barze, podwieszone pod sufitem wiatraki wentylatorów. W swoim czasie była to dosyć obskurna knajpa: sfatygowany stary Hilton na starej turystycznej trasie. W Cocoa Beach nie ma czterogwiazdkowych hoteli. Nie można tu liczyć na większe luksusy.

      Zamówił szkocką z wodą i wlepił wzrok w telewizor nad barem. Nastawiony był na oficjalny kanał NASA i na ekranie widać było prom Atlantis, skąpany w świetle reflektorów i otoczony upiornymi kłębami pary. Statek Emmy. Jack przyglądał mu się, myśląc o milach kabli biegnących wewnątrz kadłuba, o niezliczonych przełącznikach, stykach, śrubach i uszczelkach. O milionach rzeczy, które mogą nawalić. To cud, że dotychczas doszło do tak niewielu awarii, że ludzie, przy wszystkich swoich ograniczeniach, potrafili zaprojektować i zbudować pojazd na tyle bezpieczny, by siedem osób zgodziło się wejść do środka i przypiąć się pasami do foteli. Niech ten start należy do udanych, pomyślał. Niech wszyscy zrobią to, co do nich należy, i niech nie obluzuje się ani jedna śrubka. To musi być udany start, bo na pokładzie jest moja Emma.

      Na sąsiednim stołku barowym przysiadła jakaś kobieta.

      – Ciekawe, o czym teraz myślą – powiedziała.

      Obrócił się, żeby na nią spojrzeć. Smukła, opalona blondynka o pustej twarzy, którą zapomina się zaraz po pożegnaniu.

      – Kto o czym teraz myśli? – zapytał.

      – Astronauci. Zastanawiam się, czy nie żałują czasem swojej decyzji: „Cholera, w co ja wdepnąłem?”.

      Wzruszył ramionami i pociągnął łyk szkockiej.

      – W tej chwili o niczym nie myślą. Wszyscy śpią.

      – Ja nie mogłabym zasnąć.

      – Ich rytm biologiczny został kompletnie przestawiony. Najprawdopodobniej poszli do łóżek przed dwiema godzinami.

      – Chodzi mi o to, że ja w ogóle nie mogłabym zasnąć. Leżałabym, zastanawiając się, jak się z tego wymigać.

      Roześmiał się.

      – Zaręczam pani, że jeśli któryś z nich nie może zasnąć, to dlatego, że nie może się doczekać, żeby wejść na pokład tego cacka i polecieć w przestrzeń.

      Przyjrzała mu się z zaciekawieniem.

      – Pracuje pan w NASA, prawda?

      – Pracowałem. Byłem astronautą.

      – Już pan nie jest?

      Podniósł szklankę do ust i poczuł, jak ostre kostki lodu tną go w zęby.

      – Odszedłem na emeryturę.

      Odstawił pustą szklankę i wstał. W oczach kobiety zobaczył rozczarowanie.

Скачать книгу