Zerwa. Remigiusz Mróz
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Zerwa - Remigiusz Mróz страница 26
„KILKADZIESIĄT OFIAR ŚMIERTELNYCH PO WYPADKU NA GIEWONCIE”.
Na mniejszej belce przewijała się kolejna informacja: „LICZBA RANNYCH NIE JEST ZNANA”.
Reporter znajdował się na Wyżniej Kondrackiej Przełęczy i patrzył z przerażeniem prosto w kamerę. Wyglądał, jakby nadawał nie spod jednej z najpopularniejszych atrakcji turystycznych w Polsce, ale prosto z centrum działań wojennych. I jakby spodziewał się, że zaraz może zginąć.
Forsta to nie dziwiło. Tam, na miejscu, atmosfera śmierci musiała być niemal fizycznie wyczuwalna.
Nadlatujący z dużą prędkością śmigłowiec TOPR-u na moment zagłuszył słowa dziennikarza. Wiktorowi przemknęło przez myśl, że przed wypadkiem reporter musiał znajdować się nieopodal, być może dokumentując kolejki na szlaku.
Był szczyt sezonu, łańcuchy były oblężone, ludzie przepychali się jak podczas promocji w wielkich sieciach handlowych. Forst nie miał wątpliwości, że zabitych mogło być znacznie więcej.
Kiedy Osica do niego zadzwonił, wspominał o trzydziestu ofiarach. Należało uznać to za cud.
Helikopter minął kamerę TVN24 i zszedł niżej od strony Małego Giewontu.
– Wciąż nie otrzymaliśmy żadnych oficjalnych informacji – odezwał się reporter. – Rozmiar tragedii jest jednak…
Dziennikarz obejrzał się przez ramię, mimowolnie przesunął ręką po włosach, a potem pokręcił głową, jakby chciał zaprzeczyć temu, co się stało.
– Z pewnością możemy mówić o kilkudziesięciu ofiarach – podjął, a potem odchrząknął.
W tej chwili wykonywał najbardziej parszywą robotę w całym kraju, być może na świecie. Ostatecznie udało mu się odnaleźć w sobie odpowiednio dużo opanowania, by zachować profesjonalizm.
– Z naszych pierwszych ustaleń wynika, że oderwał się łańcuch w górnej partii szlaku – kontynuował nieco pewniej, choć głos nadal mu się trząsł.
Dominika trwała w zupełnym bezruchu, kilka osób na korytarzu zatrzymało się, jakby poraził ich piorun, i zajrzało do środka.
– Można przypuszczać, że gdzieś na szlaku zejściowym, w najbardziej stromym miejscu kilka osób po oderwaniu się łańcucha od skały straciło równowagę – ciągnął dziennikarz. – Wszystko wskazuje na to, że kolejne mocowania również się oderwały. W przepaść runęło kilkadziesiąt osób i wszystko wskazuje na to, że większości nie udało się przeżyć.
Wiktor mimo woli wyobraził sobie makabryczne sceny, które musiały się tam rozegrać. Ludzie zbici jak sardynki na szlaku. Tumult, nerwowość i przepychanki. I kilka osób na górze, które niczym przewracające się kostki domina wyzwoliły reakcję.
Ciała bezwładnie spadające w przepaść. Krzyki, nieludzkie wycie, kakofonia cierpienia. Turyści poniewierani przez śmierć na skałach jak szmaciane lalki. Kości łamane jak wypalone zapałki. Rozrzucone zawartości plecaków, kawałki ubrań. W końcu zwłoki leżące w nienaturalnych pozach na ostro zakończonych kamieniach.
Płacz, niemożność zrozumienia, zupełny surrealizm.
Z zamyślenia wyrwał Forsta dopiero dotyk, który poczuł na dłoni. Spojrzał na Dominikę i przekonał się, że w nieuświadomionym odruchu ujęła go za rękę. Machinalnie chciał cofnąć swoją, ale się powstrzymał.
Z Wyżniej Kondrackiej Przełęczy nie widać było rozmiaru tragedii. Przynajmniej nie w dosłownym znaczeniu. Wyrazy twarzy zgromadzonych, ich mowa ciała, śmigłowiec wiszący nad Giewontem i pusty szlak na szczyt mówiły same za siebie.
Bestia uderzyła bez litości.
– Jak… jak to możliwe? – odezwała się Dominika.
Wiktor sięgnął po paczkę chesterfieldów leżących na stole, a Wadryś-Hansen jakby dopiero teraz uświadomiła sobie, że złapała go za rękę. Forst zapalił. Wiedział, że w tej chwili wszyscy muszą dojść do siebie równie szybko jak reporter przed kamerą.
Były komisarz zaciągnął się, czytając kolejne doniesienie na pasku.
„PIERWSZE OSOBY ZOSTAŁY PRZETRANSPORTOWANE DO SZPITALA”.
Kolejne wieści dowodziły, że wszystkie znajdujące się w okolicy śmigłowce zostały skierowane do Zakopanego. Lotnicze Pogotowie Ratunkowe, policja, GOPR… Posiłki wysyłali wszyscy, doskonale zdając sobie sprawę, że ostatecznie siły i tak okażą się nieadekwatne do potrzeb. Pogoda wciąż nie była najlepsza, ale Wiktor przypuszczał, że pilotów niespecjalnie będzie to obchodziło.
Pomyślał o mokrych skałach, które z pewnością sprawiły, że liczba ofiar wzrosła jeszcze bardziej. Zupełnie jakby nawet natura pomogła Bestii z Giewontu zrealizować upiorny plan.
– Jak… – wydusiła jeszcze raz Wadryś-Hansen.
Wiktor przytrzymał dym w płucach, a kiedy wypuścił powietrze, nie było po nim śladu.
– Musiał nadpiłować kilka mocowań – powiedział.
– Kiedy?
Wszystkie pytania były właściwe, a zarazem żadne z nich nie było dobre. Sytuacja przeczyła wszelkiej logice, była wewnętrznie sprzeczna.
– Zaraz po tym, jak zszedł z Rysów – odparł Forst. – Musiał wiedzieć, jak postąpimy. Musiał przygotować się zawczasu.
Nie my, dodał w duchu Forst. Bestia wiedziała, jak postąpi on.
– Trzeba… trzeba natychmiast wysłać tam naszych ludzi – odezwała się Dominika. – Zabezpieczyć wszystko, póki jeszcze…
Urwała z nadzieją, że ktoś podejmie temat. Nikt jednak się nie odezwał.
– Musimy zabezpieczyć ślady – dodała. – Tam są odciski palców, dowody i…
Znów nie dokończyła i tym razem nie kontynuowała już przerwanego wątku. Każde z nich zdawało sobie sprawę, że w tej sytuacji nie ma mowy o zachowaniu zasad techniki kryminalistycznej. Nawet jeśli sprawca zostawił jakieś ślady, wszystkie zostaną zatarte przez poszkodowanych i osoby udzielające pomocy.
Operator TVN24 w końcu zdecydował się zrobić zbliżenie, a reporter postąpił o krok w prawo. Kamera pokazała krzyż, pod którym znajdowała się grupa ludzi. Część zdawała się trwać w kompletnym marazmie. Inni krzyczeli coś, nachylając się w stronę urwiska.
Przeżyli horror, choć jednocześnie mogli uznać, że tego dnia los uśmiechnął się do nich przez łzy.
W kadrze znów znalazł się reporter. Przyciskał słuchawkę do ucha, miał wyraźne problemy z usłyszeniem otrzymywanych informacji.
– Ratownicy są już na miejscu – powiedział. – Udało nam się potwierdzić, że udzielają