Emancypantki. Bolesław Prus
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Emancypantki - Bolesław Prus страница 23
X POŻEGNANIE
X POŻEGNANIE
Ósma wieczór, na dworze noc, pogodna noc grudniowa. Pani Latter, skrzyżowawszy ręce na piersiach, chodzi po gabinecie spoglądając to na córkę, to na okno, za którym widać oświetlone brzegi Wisły. Panna Helena siedzi na skórzanej kanapce, patrzy na popiersie Sokratesa, jakby mówiła do siebie: "A to brzydal!…" i czasami niecierpliwie uderza w dywan obcasem. Za oknem, na tle pogodnego nieba, widać ciemne domy Pragi, szarożółte kamienice warszawskiego Powiśla i czarną linię żelaznego mostu, wszystko zasypane światłem.
Światełka w domach, światełka na drugim brzegu, światełka na moście, jakby kto rzucił na Powiśle rój świętojańskich robaczków, które w jednych miejscach skupiły się w bezładne gromady, w innych uszykowały w pogięte szeregi i na coś czekają.
"Na co one czekają?… – myśli pani Latter. – Rozumie się, że na wyjazd Helenki, aby ją pożegnać. Potem Helenka odjedzie, ale one zostaną i będą mi ją przypominały. Ile razy spojrzę na te światełka, które nigdy nie zmieniają miejsca, pomyślę, że i ona tu jest i że zobaczę ją, bylem odwróciła głowę… Boże, daj jej szczęście, za wszystko, co ja wycierpiałam… Boże, chroń ją, opiekuj się nią…" Nagle pani Latter drgnęła. Na korytarzu rozległo się stąpanie kilku ludzi z ciężarem i głos Stanisława:
– Trochę wyżej… o tak… A teraz ty skręć, tylko ostrożnie z poręczą…
– Już niosą kufry – rzekła pani Latter.
– Widzi mama, dopiero niosą kufry – odezwała się w tej samej chwili panna Helena. – Spóźnimy się…
Pani Latter westchnęła.
– Mateczka jest jakby niezadowolona – mówiła panna Helena podnosząc się z kanapy i obejmując matkę. – Na próżno matuchna ukrywa się, bo ja widzę. Czy zrobiłam co złego?…
Niech matuchna powie, bo inaczej zepsuje mi całą podróż… Moja złota… najdroższa…
– Ależ nic nie zrobiłaś – odparła pani Latter całując ją.
– Ja wprawdzie nie poczuwam się do niczego, ale może mateczka coś dostrzegła, co wydaje się jej niewłaściwym?… Niech mi matuchna powie wręcz…
– Czy nie rozumiesz, że sam twój wyjazd może mi… może mnie rozstrajać…
– Wyjazd?… – zapytała Helenka. – Alboż to na długo czy daleko?…
– Na długo! – powtórzyła pani Latter ze smutnym uśmiechem. – Pół roku, czy nie długo?
A ile rzeczy może się stać przez ten czas…
– Boże! – roześmiała się panna Helena – mateczka zaczyna miewać przeczucia?…
– Nie, kochanko, życie moje jest zanadto ujęte w karby, ażebym znalazła w nim miejsce na przeczucia. Ale jest miejsce na tęsknotę.
– Za mną?… – zawołała Helenka. – Mama tak ciągle zajęta, widywałyśmy się ledwie przez godzinę na dzień, a czasami nie…
Pani Latter cofnęła się od niej, zamyśliła się i odpowiedziała, smutnie chwiejąc głową:
– Masz słuszność, widywałyśmy się ledwie przez godzinę dzień, a czasem i tego nie!…
Pracuję, wiesz przecie. Ale nawet nie widząc was jestem pewna, że jesteście blisko mnie i że was zobaczę, gdy znajdzie się wolna godzina… Ach, ile ja wycierpiałam kiedy pierwszy raz przyszło mi żegnać Kazia, choć wiedziałam, że co kilka miesięcy mieć będę go w domu… Z tobą było mi jeszcze gorzej: ile razy wyszłaś na ulicę, myślałam z trwogą, czy ci się co nie stało, a każda minuta spóźnienia…
– Boże, jak matuchna musi być rozstrojoną! – zawołała ze śmiechem Helenka całując matkę. – Czy mogłabym przypuszczać coś podobnego…
– Bo nigdy nie mówiłam o tym, bo zamiast pieścić moje dzieci jak inne szczęśliwsze matki, mogłam tylko pracować dla nich. Ale sama zobaczysz mając własne, jaka to wielka ofiara trzymać się z dala od dziecka, choćby dla jego dobra…
Na korytarzu rozległy się kroki, a Helenka nagle zawołała:
– Ada już wychodzi!… Pani Latter odsunęła się od córki.
– Jeszcze nie – rzekła sucho.
Potem usiadła na fotelu i spuściwszy oczy mówiła zwykłym tonem:
– Dam ci jeszcze dwadzieścia pięć rubli wyłącznie na marki, ale… pisuj do mnie co dzień.
– Co dzień, matuchno?… Przecież mogą być dnie, kiedy wcale nie wyjdę z domu… O czymże wtedy pisać?
– Mnie nie chodzi o opisy miejscowości, które mniej więcej znam, ale o ciebie… Zresztą pisuj, kiedy chcesz i jak chcesz.
– W każdym razie, dwadzieścia pięć rubli nie zmarnują się!… – rzekła z przymileniem panna Helena. – Ach, te pieniądze… Dlaczego ja nie jestem wielką panią?…
– Masz kredyt u Ady, prosiłam ją… Ale, Helenko, bądź oszczędna… bądź oszczędna…
Wiem, że potrafisz być rozsądną, więc w imię rozsądku jeszcze raz proszę cię: bądź oszczędna!…
– Matuchna przypuszcza, że ja będę garściami rozrzucać pieniądze?… – zapytała panna Helena robiąc grymasik.
– O tym nie myślę, bo na to nie masz. Ale obawiam się, ażeby ci nie zabrakło… Nasze położenie, widzisz… nasze położenie majątkowe nie pozwala na zbytki…
Panna Helena zbladła i pochyliła się na oparcie kanapy chwytając ręką za poręcz.
– Więc może ja… więc może lepiej nie jechać?… – spytała zdławionym głosem.
– Jechać możesz… Owszem, jedź i rozerwij się; ale pamiętaj, że podróż powinna być oszczędna. Mówię o naszym położeniu dlatego, ażeby cię uchronić od omyłek…
Panna Helena rzuciła się matce na szyję mówiąc ze śmiechem: – A, rozumiem! Mateczka straszy mnie dlatego, ażebym była rozsądna i myślała o jutrze. Kto jednak zaręczy, że ja już dziś o tym nie myślę i że moja podróż nie opłaci mi się lepiej aniżeli wszystkie projekta Kazia?…
Ja także mam rozum – dodała figlarnie – i kto wie, czy nie przywiozę mamie stamtąd bogatego zięcia… Przecież chyba warta jestem milionera…
Twarz pani Latter rozjaśniła się, oczy błysnęły; lecz wnet powrócił surowy spokój.
– Moje dziecko – rzekła