Józef Balsamo, t. 5. Aleksander Dumas

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Józef Balsamo, t. 5 - Aleksander Dumas страница 3

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Józef Balsamo, t. 5 - Aleksander Dumas

Скачать книгу

      — W imieniu Jego Królewskiej Mości błagam cię, hrabino...

      — Proszę mi oddać szkatułkę albo nie, ale radzę się panu zastanowić.

      — Jak pani chce — rzekł z rezygnacją minister i podał hrabinie szkatułkę, do której Balsamo włożył część papierów porozrzucanych na biurku.

      Pani Dubarry zwróciła się do niego:

      — Bądź łaskaw, hrabio, odnieść tę szkatułkę do mojej karety i przeprowadź mnie przez te pokoje, wypełnione tak szkaradnymi postaciami. Dziękuję panu, de Sartines.

      Balsamo wziął szkatułkę i podszedł z hrabiną do drzwi, gdy wtem spostrzegł, że minister sięga do dzwonka.

      — Hrabino — rzekł Balsamo przystając — bądź tak dobra i racz powiedzieć panu de Sartines, który się na mnie gniewa, żeby nie próbował mi robić wstrętów, bo mu tego nie przebaczysz.

      — Czy pan słyszy, panie de Sartines? — powiedziała hrabina z uśmiechem. — Pogniewam się śmiertelnie, jeżeli pan wyrządzi mojemu przyjacielowi przykrość. Żegnam.

      Wyszli. Balsamo spodziewał się, że minister wpadnie w gniew, ten jednak popatrzył za odchodzącymi z miną obojętną.

      — Doskonale! Idź sobie — mruknął. — Ty masz swoją szkatułkę, a ja mam twoją żonę.

      Żeby na kimkolwiek wywrzeć swój gniew, tak silnie targnął sznur dzwonka, że mało go nie urwał.

      ROZDZIAŁ CXXVI DE SARTINES ZACZYNA WIERZYĆ, ŻE BALSAMO JEST CZARNOKSIĘŻNIKIEM

      ROZDZIAŁ CXXVI

      DE SARTINES ZACZYNA WIERZYĆ, ŻE BALSAMO JEST CZARNOKSIĘŻNIKIEM

      Na odgłos dzwonka do gabinetu pana de Sartines wszedł woźny.

      — No i co? Czy lepiej tej pani? — spytał minister.

      — Jakiej pani, tej, co omdlała? Już zupełnie zdrowa.

      — Przyprowadź ją tutaj do mnie.

      — Dokąd mam pójść po nią, proszę pana?

      — Jak to? Do pokoju, w którym ją cuciliście.

      — Ale jej tam nie ma.

      — Gdzież więc się podziała? — Nie wiem. Wyszła.

      — Ależ ona ledwie stała na nogach!

      — Tak, ale kiedy hrabia de Foenix wszedł do gabinetu, wróciła do siebie, wstała i ponieważ pan nie kazał jej zatrzymywać, wyszła.

      — O, bydlaki! — krzyknął de Sartines. — Wszystkich was wsadzę do Bicêtre! Biegnij do mojego asystenta!

      Woźny wypadł z gabinetu, minister zaś westchnął z rezygnacją:

      — Nie ma co z nim wojować. Z pewnością to czarownik. Ja jestem ministrem policji, a on ministrem diabła.

      Jak się łatwo domyślić, wyjście Lorenzy było zasługą Balsamo, który nakazał jej wysiłkiem woli, aby wróciła do domu.

      De Sartines niemal odchorował całe zdarzenie i lekarz musiał mu wieczorem puszczać krew.

      Tymczasem Balsamo wracał z hrabiną jej karetą, Dżerid zaś szedł obok uwiązany.

      — Widzisz, hrabio, jaka jestem rzetelna — mówiła pani Dubarry. — Wybierałam się do Luciennes, gdzie miał przyjechać król, ale kiedy otrzymałam od ciebie list, rzuciłam wszystko i przybiegłam na ratunek.

      — Droga hrabino — odpowiedział Balsamo — odpłaciłaś mi sowicie drobną przysługę, jaką ci okazałem. Umiem być wdzięczny, ale nie sądź, że jestem spiskowiec i zbrodniarz, jak mówił de Sartines. Minister otrzymał moją szkatułkę z zapiskami chemicznymi i tajemnicami, którymi się pragnę podzielić z tobą, hrabino, abyś zachowała swoją urodę i nieśmiertelną młodość. Minister wezwał specjalistów, którzy odczytywali formułki i cyfry po swojemu, a jak pani wiadomo chemia kryje dla nich niebezpieczeństwa, bo to umysły średniowieczne. Jednym słowem, wybawiłaś mnie, hrabino, wobec tego dziękuję ci, obiecując wdzięczność.

      — A co by zrobił de Sartines, gdybym w porę nie nadeszła?

      — Osadziłby mnie w więzieniu. Oczywiście, wyszedłbym stamtąd, bo umiem tchnieniem rozpuszczać kamienie, ale straciłbym szkatułkę, w której, jak mówiłem, znajduje się wiele ciekawych formuł, wydartych przez naukę przyrodzie.

      — Uspokoiłeś mnie, hrabio. A czy przyrzekasz mi eliksir młodości? — powiedziała hrabina.

      — Przyrzekam, ale jeszcze nie zaraz. Potrzebny ci będzie, hrabino, za lat dwadzieścia. Nie sądzę, abyś chciała teraz zostać dzieckiem. — Dziwny z ciebie człowiek, hrabio. Ale jeszcze jedno; mówił pan, że ktoś dostarczył szkatułkę ministrowi; to naturalnie nie pan, a więc jakiś zdrajca. Któż to taki?

      — Kobieta. Kobieta podżegana zazdrością.

      W chwilę potem hrabina kazała zatrzymać karetę i zapytała:

      — Czy pan chce tutaj wysiąść, czy mam pana odwieźć do domu?

      — Tutaj wysiądę. Mam przecież Dżerida.

      — Ach, to ten śliczny koń, o którym mówią, że jest szybszy niż wiatr?

      — Widzę, że się pani podoba, hrabino, a więc pozwól mi go sobie ofiarować.

      — Dziękuję, ale nie mogę przyjąć takiego podarunku. Wiem, że jesteś, hrabio, do niego przywiązany, a sama nie Jeżdżę konno. Wiedz też, że doceniam wartość twojego podarunku. A teraz żegnam pana i przypominam o obietnicy dostarczenia mi eliksiru za dziesięć lat.

      — Powiedziałem, że za dwadzieścia lat.

      — Nie można wiedzieć, co się przytrafi, a lepiej dziś niż jutro. Nie sprzeciwię się, jeżeli otrzymam eliksir za pięć lat...

      — Jak zechcesz, hrabino, jestem na twoje rozkazy.

      — I jeszcze jedno, drogi hrabio. Mam do ciebie zaufanie i... Podobno królowi podoba się ta mała de Taverney...

      — Czy to możliwe?

      — Tak wszyscy mówią. Proszę mi powiedzieć, czy to prawda, błagam cię, hrabio.

      — Zrobię dla pani więcej, hrabino — odparł Balsamo — bo mogę panią zapewnić, że Andrea de Taverney nigdy nie będzie kochanką króla.

      — Dlaczego? — zdziwiła się pani Dubarry.

      — Dlatego, że ja tak chcę. Czy pani wątpi?

      — Przecież trudno mi tego zabronić.

Скачать книгу