Józef Balsamo, t. 5. Aleksander Dumas
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Józef Balsamo, t. 5 - Aleksander Dumas страница 5
Serce jego napełniło się bólem, ciało przeniknął strumień pożądania.
— Nie, nie mogę jej zabić — monologował dalej. — Nie zabiję jej, ale i nie obudzę. Niech żyje tym sztucznym życiem, skoro prawdziwe jest dla niej męczarnią. Czemu nie umiałem uczynić ją szczęśliwą! Ale... już za późno...
Napotykając na tkliwe spojrzenie Lorenzy, dotknął dłońmi jej głowy. Młoda kobieta westchnęła i podnosząc się leniwie położyła mu na ramionach białe, długie ręce i zbliżyła swoją twarz do ust Balsamo.
— O, nie! Nie mogę dłużej walczyć z tą kusicielką. Żegnaj sławo, potęgo, nieśmiertelności! Nie, nie, ona musi się obudzić, ja tak chcę...
Miał jeszcze tyle siły, aby ją odepchnąć. Lorenza opuściła ręce i osunęła się na kanapę w pozie, której nie mogłaby wymyślić najbardziej wyuzdana kochanka.
Na pół przytomny, Balsamo zdobył się na wysiłek i odszedł kilka kroków; na nieszczęście odwrócił się i to go zgubiło.
— Jeżeli ją przebudzę — rozmyślał — walka zacznie się na nowo: ona zabije siebie albo mnie, lub zmusi mnie, abym ją zabił. O, biada mi!
Miłość i śmierć, życie i miłość! Pojęcia te przewalały się w jego sercu i doprowadzały go do szaleństwa.
Lorenza tymczasem podniosła się znowu, wstała, podeszła do niego i padając na kolana spojrzała promiennym wzrokiem. Chwyciła jego rękę, przycisnęła do serca i błyszczącymi wargami wyszeptała gorąco:
— Miłość i śmierć!
Balsamo odrzucił głowę do tyłu, zakrył oczy i cofnął się. Ale Lorenza powlokła się za nim, kusząc powtarzaniem tych samych słów. Balsamo nie mógł się opierać dłużej. Gorący obłok ogarnął całą jego istotę.
— Och, dość tej walki! — zawołał. — Jestem człowiekiem, a nie aniołem. Zbyt długo tłumiłem namiętności, aby nacieszyć egoizm i dumę. Nie mam prawa walczyć przeciwko miłości! Kocham ją i miłość moja zadręcza ją bardziej niż nienawiść. Dość okrucieństwa i fałszywej pychy, za którą trzeba będzie odpowiedzieć przed Bogiem... Lorenzo, wiem, że kochając się, unicestwiam swoją przyszłość, ale... czy chcesz tego, ukochana?
— O, ukochany! — westchnęła. — Błagam cię o to! Takie życie jest dla mnie szczęściem!
— A czy poprzestaniesz na tym życiu? Ja cię tak kocham!
— Wiem, bo widzę, co jest w twoim sercu.
— Boję się, Lorenzo, żebyś mnie potem nie obwiniała wobec ludzi i Boga, żebyś nie mówiła, że cię przymusiłem.
— Będzie to jedyne szczęście w moim życiu!
— A więc nigdy nie uniesiesz się w jasną przestrzeń, nigdy nie powiesz mi o przyszłości. Nie będę mógł za twoim pośrednictwem rozkazywać ludziom, nie usłyszę więcej twojego głosu odpowiadającego na moje wezwania. Byłaś mi pośredniczką między niebem a mną, teraz pozostajesz mi tylko jako ukochana kobieta...
— Będę cię kochać zawsze, jedyny!
— Niech więc się stanie — powiedział Balsamo, ocierając czoło. — Czyż zresztą ona jedna posiada dar jasnowidzenia? Nie i dopóki sycić się będę w jej ramionach, moim pośrednikiem będzie Andrea. Nie kocham jej, a przecież jest mi uległa. Ona będzie moją ofiarą, służyć mi będzie w działaniu moim. Ona będzie sługą, a ty, Lorenzo, kochanką. Od tej chwili moje życie stanie się pełnią, posiądę szczęście i zabraknie mi tylko nieśmiertelności, aby stać się bogom równy. Lorenzo, pójdź!
Pochylił się nad Lorenzą, która przytuliła się do niego, a potem, ogarniając go wzrokiem pełnym miłości i oddania, owinęła się wokół niego jak bluszcz wokół pnia dębu.
ROZDZIAŁ CXXIX MIŁOŚĆ
ROZDZIAŁ CXXIX
MIŁOŚĆ
Balsamo rozpoczął nowe życie.
Już od trzech dni głowy jego nie zaprzątały sprawy polityczne ani publiczne, nie odczuwał gniewu, obaw ni zazdrości. Jego burzliwy, niespokojny charakter doznał uciszenia, owładnęła nim całkowicie miłość. Zapomniał o całym świecie i ani na chwilę nie odstępował Lorenzy. Zanurzył się w uniesienia miłosne, niepomny na wszystko, co było poza miłością.
Upojenie nie odebrało mu tylko świadomości, że stany miłosne, jakich doświadczał, obracały się w sferze jakby widmowej. Kochał Lorenzę normalną i uśpioną, ale był kochany wyłącznie przez Lorenzę uśpioną. Wiedział, że jedno słowo może przekształcić ją w nieubłaganego wroga.
W ciągu trzech dni, rzadko przytomniejąc w swoim letargu miłosnym, Balsamo patrzył na uśmiechniętą kochankę, szczęśliwą i rojącą o swoim tajemniczym szczęściu. W chwilach takich zastanawiał się, czy przypadkiem Bóg się na niego nie pogniewał i nie podpowiedział kochance, aby go oszukała, aby jego tajemnicy nie pochwyciła i nie wystąpiła jako mściwa Eumenida.
Takie nawroty czujności szybko się jednak wyczerpywały i Balsamo na nowo zapadał w otchłań namiętności.
— Gdyby Lorenza udawała — myślał — znalazłaby okazję, aby mnie pozostawić samego. Tymczasem jej ramiona są jak nierozerwalne łańcuchy, spojrzenie jej mówi: nie odchodź...
I znowu zaczynał Balsamo wierzyć w naukę i w siebie samego. Znowu nabierał pewności, że jego potęga nie jest chimerą, uśpioną w miłosnym letargu.
Lorenza odgadywała natychmiast wszystkie jego myśli i uczucia. Należało tylko jeszcze przekonać się, czy jej zdolność jasnowidzenia trwa, czy też zwolna zanika pod wpływem miłosnego szczęścia. Balsamo nie śmiał jednak wystawiać tej jej zdolności na wyczerpującą próbę.
Niekiedy Lorenza mówiła doń ze słodką melancholią:
— Acharacie, ty myślisz o innej kobiecie, blondynce z błękitnymi oczami. Widzę to wyraźnie, jak w zwierciadle.
— Powinnaś więc wiedzieć, czy ją kocham.
— Wiem, że jej nie kochasz, ale myślisz o niej...
— Ach, nie, myślę tylko o tobie, ukochana — zapewniał ją Balsamo. — Przecież widzisz, że od dnia, w którym rozpoczęło się nasze szczęście, o wszystkim zapomniałem, porzuciłem politykę, naukę i pracę...
— To źle, bo ja mogłabym ci być we wszystkim użyteczna. Czemu nie mogłabym wesprzeć twojej potęgi, jak ustokrotniam twe szczęście?
— Bo chociaż jesteś piękna, nie poznałaś nauki. Niebo obdarza nas pięknem i miłością, ale wiedzy dostarcza tylko nauka.