Józef Balsamo, t. 5. Aleksander Dumas
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Józef Balsamo, t. 5 - Aleksander Dumas страница 6
Wówczas Balsamo zaprowadził ją do swego laboratorium, nieczynnego od wielu dni.
Lorenza patrzyła bez zdziwienia na przedziwne przyrządy i urządzenia dogorywającej już alchemii i czyniła wrażenie, że znała wszystko.
— Chcesz wytwarzać złoto? — zapytała z uśmiechem.
— Tak, ale zaprzestałem doświadczeń i nie żałuję tego.
— I masz słuszność, ponieważ nie można wytworzyć złota.
— A jednak Daniel z Siedmiogrodu sprzedał Kosmie I receptę na zamianę metali.
— To było oszustwo.
— A Sas Payken, alchemik, który zamienił sztabę ołowiu w złoto, z którego wykuto monety i medal ku jego czci?
— I ten był tylko zręcznym szarlatanem, który użył do swojej sztuczki prawdziwego złota. Ty, Acharacie, masz pewniejszy sposób wytwarzania złota: przetapiać na sztaby bogactwo, które ci znoszą niewolnicy z całego świata.
Balsamo zamyślił się.
— A więc przemiana metali jest niepodobieństwem? A wytwarzanie diamentów?
— To co innego, bo wytwarzając diament nie zmienia się jednego tworzywa w drugie. Zmienia się tylko jego właściwości.
— Czy wiesz, czym jest diament?
— Wiem: skrystalizowanym czystym węglem. Balsamo osłupiał. Nieoczekiwane światło olśniło go.
— O Boże! — zawołał. — Zanadto jesteś dobry! Dosyć! Czy nie zagraża mi jakieś niebezpieczeństwo?
— Jestem twoja, ukochany, rozkazuj mi — podpowiadała Lorenza.
Balsamo wyprowadził ją z laboratorium, nie słysząc skrzypienia dochodzącego od strony sufitu.
— Czy zadowolony jesteś ze mnie? — spytała Lorenza, gdy znaleźli się w jej pokoju.
Balsamo odpowiedział twierdząco i popatrzył na Lorenzę z pewną obawą.
— O Boże! Omal nie zamordowałem tego anioła! — pomyślał. — Nie wierzyłem, że można być szczęśliwym i jednocześnie potężnym. Zapomniałem, że granice prawdopodobieństwa przekraczają horyzonty wytyczone stanem obecnej nauki. Myślałem, że to chimera, że nic nie umiem, gdy tymczasem nic nie umiałem...
Lorenza patrzyła na niego i uśmiechała się pogodnie.
— Lorenzo! — powiedział Balsamo. — Spełniło się więc tajemnicze przeznaczenie i oto stanowimy jedno. Boże, uginam się pod ciężarem Twoich dobrodziejstw!
Upadł na kolana przed Lorenza, objął ją i mówił dalej:
— Nie rozstaniemy się już nigdy. Będziesz mi pomagała w moich pracach. Z twoją pomocą ujrzę nie odkryte jeszcze tajemnice przyrody i nauki. O, jaki jestem szczęśliwy!
Lorenza ciągle uśmiechała się i odpowiadała na słowa kochanka płomiennymi pieszczotami.
— A jednak jeszcze wątpisz — mówiła cicho. — Wątpisz, abym mogła wyjść poza krąg naszej miłości i abym mogła widzieć poprzez przestrzenie. Pocieszasz się myślą, że jeżeli nie będę widzieć, zastąpi mnie ta blondynka, Andrea.
— Zgadłaś, jedyna — ustąpił Balsamo. — Czytasz moje myśli... Ale mam jeszcze jedną wątpliwość... Chciałbym wiedzieć, czy widzisz poprzez przeszkody materialne?
— Spróbuj, najdroższy.
— Daj mi więc rękę i chodźmy.
Wyprowadził ją w myśli poza mieszkanie i zapytał:
— Gdzie teraz jesteśmy?
— Na górze. Przed nami szeroka dolina przecięta rzeką, która płynie u podnóża zamku.
— Tak — potwierdził z radością Balsamo — tak, Lorenzo. To zamek des Maisons. Wejdźmy teraz do pawilonu, który zostawiliśmy po drodze. Co tam widzisz?
— W przedpokoju siedzi Murzynek dziwnie ubrany i zajada słodycze, obok salon. Nie ma w nim nikogo.
— Tak, to był Zamora. Chodźmy do buduaru.
— Buduar obity jest błękitnym atłasem w kwiaty... Leży tu na sofie kobieta.
— Czy znasz ją?
— Tak, to hrabina Dubarry.
— Ach, Lorenzo! Rozum tracę, to doprawdy ona. Co robi?
— Myśli o tobie. Coś jej obiecałeś...
— Co obiecałem?
— Eliksir piękności, którą Afrodyta dała Faonowi mszcząc się nad Safoną.
— To prawda. I co ona zamierza?
— Czekaj... Dzwoni... Wchodzi niewysoka brunetka. Hrabina każe jej zaprzęgać do karety.
— To jej siostra. Dokąd wybiera się hrabina?
— Do ciebie. Za dwie godziny będzie tutaj. Balsamo upadł na kolana i zawołał:
— O, jeśli to się sprawdzi, nie będę miał już o co prosić Boga! Chyba tylko o utrwalenie mojego szczęścia.
— Lękałeś się więc, ukochany... Niepotrzebnie. Miłość obejmuje nie tylko byt fizyczny, ale i duchowy, zbliża nas ku Bogu, jak każda szlachetna namiętność.
Balsamo był jak odurzony. Pozostawało mu tylko czekać, aby poznać ostateczny dowód jasnowidzenia Lorenzy.
Dwie godziny minęły szybko. Lorenza podawała mu co jakiś czas, gdzie w danym momencie znajduje się kareta z panią Dubarry i wreszcie dał się słyszeć głos dzwonka. Lorenza podprowadziła kochanka do drzwi.
— Nie wyjdziesz z tego pokoju? — zapytał Balsamo.
— Będę tu na ciebie czekać. Idź już. Balsamo jeszcze się wahał.
— Czyż nie widzisz mojej duszy, jak ja widzę twoją? — spytała Lorenza.
— Niestety, nie.
— Jeżeli jeszcze wątpisz, każ mi nie ruszać się z kanapy.
— Dobrze więc, Lorenzo. Czekaj na mnie i śpij. Lorenza od razu poczuła się senna. Podeszła do Balsamo, przylgnęła doń całym ciałem i wpiła się w jego usta ostatnim, pocałunkiem. Potem położyła się na kanapie i szepnęła:
— Do widzenia, najdroższy. Do widzenia, nieprawdaż? Balsamo posłał jej ręką pocałunek i gdy zasnęła, podszedł