Józef Balsamo, t. 5. Aleksander Dumas
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Józef Balsamo, t. 5 - Aleksander Dumas страница 10
— W tym samym piśmie, w którym wymienieni byli szyfrem agenci, znajdowało się jeszcze szóste nazwisko: hrabia de Foenix.
— Zgadza się — powiedział Balsamo.
— Zgadza? Dlaczego więc bracia nasi siedzą w więzieniu, a ciebie łaskawie przyjmują nawet na dworze? Co na to odpowiesz?
— Nic.
— Powiesz pewnie, że policja musiała szanować twoje imię i...
— Nic nie powiem.
— Pycha jest silniejsza od twojego honoru. Czy te papiery, schowałeś do szkatułki?
— Tak.
— Pewnego dnia nasi agenci widzieli, że z twojego domu wybiegła jakaś kobieta ze szkatułką. Mogliśmy ją zatrzymać i zapobiec nieszczęściu, ale myśleliśmy, że to jakiś twój tajemniczy środek. Ta kobieta oddała szkatułkę ministrowi policji, czy tak?
— Tak. Przewodniczący wstał.
— Kim była ta kobieta, kochana przez ciebie? Lorenza Feliciani.
Krzyk rozpaczy wyrwał się z piersi Balsamo.
— Jeszcze nie skończyłem — mówił przewodniczący. — W kwadrans po przybyciu Lorenzy do policji ty także tam przyjechałeś. Ona posiała ziarno zdrady, ty zjawiłeś się, aby zebrać plon. Lorenza wyszła z policji sama, ty w towarzystwie pani Dubarry, aby zmylić ślady. Szkatułkę zostawiłeś... Na szczęście, dostrzegliśmy wszystko w porę.
Balsamo spuścił głowę w milczeniu.
— A teraz wnioski — rzekł przewodniczący. — Doniesiono zakonowi o zdradzie twojej i twojej wspólniczki, która wydała nasze tajemnice, chociaż jest niewinna. Czy to ty, Balsamo, mistrz i wielki ofiarnik naszych tajemnic?
Balsamo podniósł powoli głowę i oczy jego zaiskrzyły się.
— Czemu ją obwiniacie? — zapytał.
— Ach, wiedzieliśmy, że będziesz ją bronił, bo przedkładasz ją nad wszystko w świecie. Wiemy o wszystkim. W niej zamykają się dla ciebie wszystkie skarby nauki i mądrości. Ugodzimy w ciebie poprzez twoją kochankę.
— Kończ...
— A oto wyrok: „Zdrajca Józef Balsamo złamał daną przysięgę, jednak dorobek jego nauki przynosi korzyści stowarzyszeniu. Balsamo zatem winien żyć dla tych, których zdradził, należy do braci, których się zaparł.”. — Ach! — przerwał Balsamo z ponurym gniewem.
— „Wieczne więzienie czeka zdrajcę — czytał dalej przewodniczący — aby zakon był bezpieczny i aby mógł korzystać z jego nauki, czego zakon ma prawo wymagać od każdego ze swoich członków. Co zaś dotyczy Lorenzy Feliciani..”. — Poczekajcie — przerwał znowu Balsamo. — Zapomnieliście o jednym: powinniście wysłuchać obwinionego. Dosyć mi będzie jednego słowa, jednego dowodu. Nie wydawajcie wyroku, dopóki wam nie złożę tego dowodu.
Przybyli spojrzeli na siebie niepewnie.
— Ha! Myślicie, że chcę sobie odebrać życie — powiedział Balsamo z gorzkim uśmiechem. — Nie lękajcie się. Gdybym chciał to zrobić, zrobiłbym na waszych oczach. W moim pierścieniu znajduje się tyle trucizny, że starczyłoby jej na otrucie was wszystkich. Lękacie się, żebym nie uciekł, niech kto pójdzie ze mną.
— Idź! — zadecydował przewodniczący.
Balsamo wyszedł i wkrótce potem przybyli usłyszeli jego kroki, ciężkie, jakby dźwigał jakiś ciężar. Otworzyły się drzwi i Balsamo wszedł, niosąc na ramionach zwłoki Lorenzy.
— Oto ona! — zawołał. — Kobieta przeze mnie ubóstwiana, jedyny mój skarb, dobro moje, życie moje... Przypatrzcie się! Powiadacie, że zdradziła was... Bóg ją już ukarał za to. Weźcie ją i ukarzcie teraz wy!
I zsunął zwłoki z ramion, rzucając je pod nogi sędziów. Włosy zmarłej i sztywne ręce dotknęły ich nóg.
— Wydajcie teraz wyrok! — zawołał Balsamo. Przerażeni sędziowie poderwali się ze swoich miejsc i nie tając strachu, z krzykiem, wybiegli bezładnie z pokoju.
W chwilę potem z dziedzińca dobiegły odgłosy turkotu kół, skrzypienia bramy i stukotu kopyt. Wkrótce wszystko uciszyło się i zapanowała głucha cisza.
Obok śmierci i rozpaczy zasiadło znów uroczyste milczenie.
ROZDZIAŁ CXXXIV BÓG I CZŁOWIEK
ROZDZIAŁ CXXXIV
BÓG I CZŁOWIEK
Widząc, jak Balsamo wziął zwłoki Lorenzy i zszedł na dół, Althotas przestraszył się i myślał, że jego uczeń już nie powróci, że to już pożegnanie z najbliższym człowiekiem, którego serce tak okrutnie zranił. Althotas bał się samotności i śmierci, której tak bardzo chciał uniknąć. Zaczął wzywać ucznia.
Ale Acharat oddalił się bez słowa i Althotas znowu wpadł w gniew, jak to mu się często zdarzało.
— Ach ty, niewdzięczniku! — wołał. — Zwierzu ślepy! ”Wracaj! Daremnie przedkładasz nikczemny przedmiot zwany kobietą nade mnie, ułamek życia nad nieśmiertelnością! Oszukałeś mnie, zdradziłeś, bo zląkłeś się, bym nie żył dłużej, bo przewyższam cię w nauce! Strzeż się! Wiesz, że znam zaklęcia, które wywołują ogień.
Ale nie słychać było żadnej odpowiedzi i starzec wpadł zwolna w rozpacz.
— Czyż nie wiesz, że siły mnie opuszczają, nieszczęsny? — mówił głosem stłumionym. — Przychodzi po mnie śmierć, jak po zwyczajne stworzenie. O, wracaj, Acharacie! Przysięgam, że nic ci złego nie zrobię, zrzekam się zemsty... Nie opuszczaj mnie, pomóż, a nauczę cię wszystkiego, co umiem...
Zamilkł i przysłuchiwał się przez chwilę. Siły opuszczały go coraz bardziej.
— Nie wracasz... Myślisz, że w ten sposób mnie zabijesz... O, nierozumny! Nie zdołasz przejąć mojej wiedzy, tak długo gromadzonej, nie będziesz moim następcą. Acharacie, wracaj, chcę, żebyś był chociaż świadkiem ruiny tego domu!
Nie było żadnej odpowiedzi. Starzec wpadł we wściekłość.
— Nie wracasz, gardzisz mną! Ale zobaczysz! Ognia! Ognia! Jego wycie obudziło wreszcie ucznia z odrętwienia. Wstał i zaniósł ciało Lorenzy do jej pokoju, potem zjawił się u Althotasa.
— Ach, jesteś! — krzyknął starzec z radością. — Dobrze, że przyszedłeś, gdyż za chwilę podpaliłbym ten pokój.
Balsamo spojrzał na niego bez słowa.
— Pali mnie pragnienie — zawołał Althotas — daj mi pić! Balsamo nie poruszył się nawet. Patrzył na konającego jakby chciał być uważnym świadkiem jego śmierci. — Czy słyszysz, Acharacie?!