Józef Balsamo, t. 5. Aleksander Dumas

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Józef Balsamo, t. 5 - Aleksander Dumas страница 11

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Józef Balsamo, t. 5 - Aleksander Dumas

Скачать книгу

ostatkiem sił wyjął spod poduszki krzesła flaszeczkę. Kiedy ją otworzył, ze środka buchnął ogień. Althotas rozlał płomień wokół siebie.

      W jednej chwili ogień ogarnął cenne rękopisy i zwoje dokumentów, zdobytych w Egipcie i w Pompei. Potok płomieni rozlał się po podłodze i dotarł do starca, który sądził, że Balsamo zacznie ratować wszystkie skarby.

      Ale Balsamo ciągle patrzył na starca nie poruszony. Paliło się już krzesło pod konającym, a on stał i patrzał.

      Kiedy płomień ogarnął Althotasa, twarz starca wypogodziła się, jakby radował się, że duch jego odchodzi w wyższe sfery. Oczy jego odzyskały żywy blask.

      — Umieram bez żalu — rzekł. — Wszystko miałem, wszystko poznałem, dosięgałem już nieśmiertelności.

      Balsamo zaśmiał się dziko.

      — Tak, masz słuszność — powiedział Althotas — zapomniałem tylko o Bogu...

      Były to jego ostatnie słowa. Oddał Bogu ostatnie tchnienie, które usiłował Bogu odjąć.

      Balsamo westchnął i wyszedłszy zasunął przejście do pokoju Althotasa, nie bacząc, że szaleje w nim pożar. Wbrew jednak oczekiwaniom ogień strawił wszystko, co było dziełem starca, i wszystkie meble, ale w końcu zamarł.

      Ostatni jego syk usłyszał Balsamo siedząc przy zwłokach Lorenzy, nieczuły na nic, nawet na niebezpieczeństwo śmierci.

      ROZDZIAŁ CXXXV POWRÓT NA ZIEMIĘ

      ROZDZIAŁ CXXXV

      POWRÓT NA ZIEMIĘ

      Książę de Richelieu siedział w sypialni i popijał czekoladę, podczas gdy jego sekretarz sporządzał rachunki.

      Nagle w przedpokoju rozległo się czyjeś stąpanie. Książę wypił szybko resztę czekolady i w chwilę potem kamerdyner oznajmił pana de Taverney.

      Richelieu miewał w ciągu dnia chwile, w których nie lubił gości. Chwila taka miała miejsce właśnie teraz, ale niepodobieństwem było nie przyjmować barona, zwłaszcza że ten, zaraz po zameldowaniu przez kamerdynera wtargnął do pokoju.

      — Co nowego? — zagadnął go książę. — Widzę, że jesteś smutny.

      Baron westchnął, ale nic nie odpowiedział, patrząc znacząco w stronę sekretarza księcia. Rafté zrozumiał to natychmiast, ponieważ dostrzegł spojrzenie barona w lustrze, wstał więc i wyszedł.

      — Ja nie jestem smutny, ale śmiertelnie zaniepokojony — rzekł baron po wyjściu sekretarza.

      — E...

      — Nie udawaj zdziwionego. Zwodzisz mnie już cały miesiąc: a to, że się nie widziałeś z królem, a to, że król się gniewa na mnie. Czy tak się godzi postępować z przyjacielem?!

      Marszałek wzruszył ramionami.

      — Cóż, u licha, chcesz, żebym ci odpowiedział?

      — Prawdę! Czy chcesz mnie przekonać, że ty, książę, par Francji, marszałek, wielki szambelan, tak długo nie widziałeś się z królem? Czy mogę w to uwierzyć, skoro każdego ranka asystujesz przy toalecie króla?

      — To prawda, że trudno w to uwierzyć, ale tak jest. Trzy tygodnie, dzień w dzień, jestem przy toalecie króla i on...

      — I król z tobą nie rozmawia — przerwał baron. — Chcesz, żebym w to uwierzył!

      — Zaczynasz być arogancki, baronie. Mówisz tak, jakbyśmy mieli czterdzieści lat mniej i mogli się rozprawić z bronią w ręku.

      — Ależ tu oszaleć można!

      — Szalej wobec tego. Ja też zaczynam, bo nie dosyć, że król ze mną nie rozmawia, ale jeszcze odwraca się tyłem. Już mi się sprzykrzyło jeździć do Wersalu.

      — Więc nie rozumiem — rzekł de Taverney, gryząc paznokcie. — Można by pomyśleć, że król bawi się twoim zmartwieniem.

      — Ja także odnoszę takie wrażenie...

      — Trzeba się zastanowić, co robić.

      — Chcesz, to ci powiem, co myślę?

      — Mów.

      — No więc, ja wątpię...

      — Co? — zawołał dumnie baron.

      — No widzisz, już się gniewasz. Wpadasz w monomanię, a więc strzeż się...

      — Wszystkie nasze plany spaliły na panewce. Patrz, tu jest list od mojego syna.

      — A, pułkownika?

      — Jakiego tam pułkownika! Już miesiąc czeka w Reims na awans, a pułk za dwa dni wychodzi do Strasburga.

      — Czyli, jeżeli Filip za dwa dni nie odbierze nominacji...

      — Za dwa dni Filip będzie tutaj.

      — Tak... Zapomniano widać o nieboraku. Piękne porządki w biurze nowego ministra, nie ma co!

      — Hm... A ja nie wierzę w ani jedno twoje słowo. — Jak to, nie wierzysz?

      — Gdybyś ty był ministrem, posłałbyś Filipa do stu diabłów.

      — Och!

      — I jego ojca także. A siostrę jeszcze dalej.

      — Jesteś dowcipny i rozkosz z tobą rozmawiać, baronie, ale skończmy już.

      — Chętnie. Trzeba się koniecznie widzieć z królem! i mówić z nim. — Trudno z nim mówić, jeżeli on nie mówi.

      — A więc muszę się rozmówić z córką, bo to wszystko staje się jakieś dziwne.

      Słowa te wywarły niespodziewany skutek. Richelieu obawiał się porozumienia barona z córką, wietrząc w tym możliwość swojej niełaski u króla.

      — No, nie gniewaj się — powiedział. — Spróbuję porozmawiać z królem. Potrzebuję tylko pretekstu.

      — Nic łatwiejszego. Przecież król obiecał synowi...

      — Istotnie, można to wykorzystać. Daj mi ten list. Baron podał list od Filipa, książę zaś zadzwonił i zaraz kazał zaprzęgać karetę.

      — Czy chcesz być przy mojej toalecie? — zapytał barona. De Taverney zrozumiał i postanowił odejść.

      — Mam jeszcze kilka spraw... — rzekł. — Gdzie moglibyśmy zjeść razem obiad?

      — W zamku. Trzeba, żebyś się także widział z królem.

      —

Скачать книгу