Józef Balsamo, t. 5. Aleksander Dumas

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Józef Balsamo, t. 5 - Aleksander Dumas страница 12

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Józef Balsamo, t. 5 - Aleksander Dumas

Скачать книгу

marszałek.

      Baron odjechał i punktualnie o jedenastej stawił się w umówionym miejscu.

      Widział, jak marszałek przyjechał, jak oficerowie kłaniali mu się i jak kamerdynerzy wprowadzali go do pokoju.

      Serce barona biło gwałtownie. Zamiast planowanej przechadzki postanowił czekać jak najbliżej drzwi, w tłumie interesantów. Zdecydował się na to z westchnieniem, nie mogąc opanować niecierpliwości i licząc na to, że łatwiej dostrzeże marszałka, gdy ten wyjdzie od króla.

      Była to w jego mniemaniu konieczność nader przykra, czemu dał wyraz mrucząc pod nosem:

      — Ja mam tutaj stać z tymi brudnymi szlachetkami, ja, który przed kilku tygodniami jadłem wieczerzę z samym królem!

      ROZDZIAŁ CXXXVI PAMIĘĆ LUDWIKA XV

      ROZDZIAŁ CXXXVI

      PAMIĘĆ LUDWIKA XV

      Richelieu spełnił daną przyjacielowi obietnicę i odważnie stanął przed monarchą, w chwili gdy książę de Condé podawał mu koszulę.

      Król spostrzegłszy marszałka tak żwawo się odwrócił od niego, że koszula o mało nie upadła na posadzkę.

      Zdziwiony książę de Condé odskoczył.

      — Przepraszam, mon cousin — rzekł Ludwik XV dając w ten sposób wyraźnie do zrozumienia, że odruch nie ma nic wspólnego z osobą Kondeusza.

      Richelieu od razu zrozumiał, że to on jest przyczyną irytacji Najjaśniejszego Pana. Ale że marszałek przyszedł z mocnym postanowieniem pobudzenia Ludwika do gniewu, jeśli to się okaże potrzebne, aby uzyskać wiadome informacje, natychmiast zmienił plan, podobnie jak niegdyś pod Fontenoy, i stanął przy drzwiach gabinetu, przez które król musiał przechodzić.

      Król widząc, że marszałek się oddalił, wpadł w nieco lepszy humor i zaczął dość łaskawie rozmawiać z otoczeniem, potem ubrał się, zarządził polowanie w Marly i długo konferował w tej sprawie z kuzynem, jako że rodzina Kondeuszów od dawna słynęła z biegłości w sztuce łowieckiej.

      Gdy wszyscy odeszli, król udał się do gabinetu i raptem spostrzegł marszałka pochylonego w niezwykle precyzyjnym ukłonie, godnym samego Lauzuna, niezrównanego mistrza reweransu.

      Król zatrzymał się cokolwiek zmieszany.

      — I znowu pan, panie de Richelieu? — rzekł.

      — Tak jest, Najjaśniejszy Panie; jestem gotów na rozkazy Waszej Królewskiej Mości.

      — Czyż waść nigdy nie wyjeżdżasz z Wersalu?

      — Od lat czterdziestu Najjaśniejszy Panie niezmiernie rzadko oddalałem się stąd w innym celu jak dla służenia Waszej Królewskiej Mości.

      Król zatrzymał się przed marszałkiem.

      — Aha! — rzekł. — Chcesz mnie zapewne o coś prosić, czy tak?

      — Ja, Najjaśniejszy Panie? — odpowiedział z uśmiechem Richelieu. — Ach nie.

      — Ależ prześladujesz mnie, książę, przecież widzę.

      — Tak, Najjaśniejszy Panie, prześladuję cię moim prawdziwym przywiązaniem i najgłębszą czcią. Dzięki ci, Najjaśniejszy Panie, żeś raczył zwrócić na to uwagę.

      — Proszę cię, nie udawaj, że mnie nie rozumiesz, kiedy wiem, że rozumiesz doskonale. A więc dowiedz się, panie marszałku, że ja ci nic nie mam do powiedzenia.

      — Nic, Najjaśniejszy Panie?

      — Absolutnie nic.

      Richelieu uzbroił się w niewzruszoną obojętność.

      — Najjaśniejszy Panie — powiedział patetycznie — z otwartą duszą i czystym sumieniem mogę oświadczyć, że kochałem cię całkowicie bezinteresownie, nie prosząc nigdy o nagrody i zaszczyty. Żaden zazdrośnik nie mógłby przyznać, że w ciągu swej czterdziestoletniej służby książę de Richelieu wyjednał u króla cośkolwiek dla siebie.

      — Ech, książę, więc proś o coś dla siebie, jeżeli czego tam potrzebujesz, tylko prędko...

      — Dla siebie nie proszę o nic, chcialem jedynie błagać Waszą Królewską Mość...

      — O co?

      — Żebyś raczył pozwolić podziękować.

      — Komu?

      — Temu, Najjaśniejszy Panie, który wielce jest zobowiązany swemu monarsze.

      — No więc komu?

      — Człowiekowi, któremu Wasza Królewska Mość uczynił wysoki zaszczyt... Ach, kto choćby raz w życiu miał szczęście zasiadać u stołu Waszej Królewskiej Mości, napawać się słodyczą dowcipnej, błyskotliwej rozmowy, jego przemiłej i uprzejmej wesołości — ten nigdy nie zapomni o owym szczęściu tak wielkim, że łatwo doń przywyknąć, lecz z pamięci usunąć niepodobna.

      — Ależ z waści tęgi krasomówca, panie de Richelieu.

      — Och, Najjaśniejszy Panie!

      — No, o kimże chcesz mówić?

      — O moim przyjacielu de Taverney.

      — O przyjacielu? — zakrzyknął król. — Przebacz, Najjaśniejszy Panie.

      — Taverney! — powtórzył król z jakimś zażenowaniem i wstrętem, co mocno zdziwiło marszałka.

      — No cóż, Najjaśniejszy Panie, stary komiliton. — Po chwili dodał: — Służyliśmy razem pod Villarsem.

      I znów stracił wątek.

      — Wiesz, Najjaśniejszy Panie, że na dworze zwykło się nazywać przyjacielem każdego, o kim wiadomo, że nie jest jawnym wrogiem. Grzeczne to słówko, ale prawie nic nie znaczy.

      — Użycie tego słówka każe sądzić o człowieku — zauważył cierpko król — nie należy nim zbytnio szafować.

      — Rady Waszej Królewskiej Mości są prawidłami mądrości. Pan de Taverney więc...

      — Pan de Taverney jest człowiekiem wyzutym z jakiejkolwiekbądź moralności. — Ach tak, Najjaśniejszy Panie — rzekł Richelieu — słowo szlacheckie, że domyślałem się tego.

      — To człowiek bez jakiejkolwiek delikatności, panie marszałku.

      — Co się tyczy jego delikatności, Najjaśniejszy Panie, nie mam na ten temat nic do zakomunikowania Waszej Królewskiej Mości. Ręczę tylko za to, co wiem.

      — Jak to? Nie ręczysz za delikatność swego przyjaciela, starego kompaniona, z którym

Скачать книгу