Idiota. Федор Достоевский
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Idiota - Федор Достоевский страница 5
W ciągu ostatnich lat dorosły i dojrzały wszystkie trzy córki generałostwa – Aleksandra, Adelajda i Agłaja. Wprawdzie nazywały się one tylko „Jepanczyn”, ale po matce odziedziczyły książęcą krew, miały nienajgorszy posag i ojca, który mógł w przyszłości zajść bardzo wysoko. Wszystkie trzy były przy tym naprawdę ładne, nie wyłączając najstarszej Aleksandry, która liczyła już dwadzieścia pięć lat. Druga siostra, Adelajda, miała dwadzieścia trzy lata, najmłodsza zaś, Agłaja, dopiero co skończyła dwadzieścia. Najmłodszą można było uznać za doskonałą piękność, która już zaczynała przyciągać do siebie uwagę świata. Ale nie były to jeszcze wszystkie atuty panien Jepanczyn, które odznaczały się także rozumem, wykształceniem i licznymi talentami. Wiadomo też o nich było, że bardzo się nawzajem kochały i zawsze się wspierały. Chodziły nawet słuchy o rzekomej ofierze, którą dwie starsze siostry miały złożyć na ołtarzu domowego bóstwa – najmłodszej Agłai. W towarzystwie panny Jepanczyn nie tylko nie starały się błyszczeć, ale zachowywały się nader skromnie. Nikt nie mógł im zarzucić wyniosłości ani zarozumiałości, a przy tym wszyscy wiedzieli, że są dumne i znają swoją wartość. Najstarsza z sióstr obdarzona była talentem muzycznym, średnia z dużym powodzeniem trudniła się malarstwem (co zresztą wyszło na jaw dosyć późno i przez czysty przypadek). Jednym słowem o pannach Jepanczyn słyszało się bardzo dużo dobrego, chociaż – jak to zwykle bywa – nie brakło i nieżyczliwych języków. Ze zgrozą mówiono na przykład o niezmiernej ilości książek, które miały przeczytać. Żadnej z nich nie spieszyło się też za mąż. O względy wysokiego i znanego towarzystwa również zabiegały umiarkowanie, co ceniono tym bardziej, że wiedziano, jaką pozycję i jakie ambicje ma ich ojciec.
Było już około jedenastej, gdy książę zadzwonił do drzwi generała. Generał mieszkał na drugim piętrze, w lokalu w miarę skromnym, choć urządzonym stosownie do jego pozycji. Drzwi otworzył służący w liberii, który ociągał się z wpuszczeniem interesanta z tak podejrzanym węzełkiem w ręku i któremu książę w związku z tym musiał długo tłumaczyć, kim jest i po co przychodzi. Wreszcie, po kilkakrotnych zapewnieniach, że naprawdę jest księciem Myszkinem i że musi się zobaczyć z generałem w niezmiernie ważnej sprawie, został wprowadzony przez niedowierzającego wciąż lokaja do małego przedpokoju obok poczekalni przy gabinecie i przekazany drugiemu służącemu, który dyżurował tu każdego ranka i miał za zadanie anonsować generałowi przybyłych gości. Ów drugi służący, ubrany we frak, miał mniej więcej czterdzieści lat, zatroskaną twarz i służył u jego ekscelencji jako specjalny kamerdyner, wysoko siebie za tę funkcję ceniąc.
– Niech pan zaczeka w poczekalni, a węzełek tutaj zostawi – rzekł, pomału i z godnością sadowiąc się w swoim fotelu i z surowym zdziwieniem spoglądając na księcia, który usiadł na sąsiednim krześle z węzełkiem w rękach.
– Jeśli pan pozwoli – odparł książę – wolałbym poczekać tutaj z panem, a nie tam, samemu.
– W przedpokoju nie wypada panu przebywać, bo pan jest interesantem, inaczej gościem. Pan do samego generała?
Lokaj najwidoczniej nie mógł się pogodzić z myślą o wpuszczeniu takiego interesanta i jeszcze raz postanowił zasięgnąć języka.
– Tak, w sprawie… – zaczął książę.
– Ja nie pytam, jaką pan ma sprawę. Moją rzeczą jest pana zaanonsować, a jak powiedziałem, nie mogę tego zrobić bez zgody sekretarza.
Zdawało się, że nieufność tego człowieka wobec księcia zamiast maleć, coraz bardziej rosła, ponieważ za bardzo się on odróżniał od zwykłych, codziennych interesantów. I chociaż generałowi zdarzało się dość często, czasami nawet każdego dnia o określonej porze przyjmować bardzo dziwnych gości, szczególnie przychodzących w interesach, to kamerdyner, bez względu na ten zwyczaj jego ekscelencji i dość liberalną instrukcję, nie mógł się zdecydować na wpuszczenie księcia i czekał z powzięciem decyzji na sekretarza.
– A pan na pewno… z zagranicy? – zapytał w końcu jakby wbrew woli i zmieszał się. Wyglądało na to, że chciał zadać inne pytanie: „A pan na pewno to książę Myszkin?”.
– Tak. Przyszedłem tutaj prosto z pociągu. Wydaje mi się, że chciał pan zadać inne pytanie – czy na pewno jestem książę Myszkin – ale powstrzymała pana uprzejmość.
– Hmm… – mruknął zdziwiony lokaj.
– Zapewniam pana, że nie skłamałem i nie będzie pan miał przeze mnie kłopotów. A że zjawiam się w takim stanie i z węzełkiem w ręku, to nic dziwnego. W tej chwili nie mam zbyt pokaźnego mienia.
– Hm. Widzi pan, nie o to chodzi. Ja pana zamelduję, taki mam obowiązek, i sekretarz po pana przyjdzie, tylko że… No właśnie, rzecz w tym „tylko”. Chodzi o to… Pan nie idzie do generała po prośbie, jeśli wolno wiedzieć?
– Ależ nie, proszę być całkowicie pewnym. Mam inną sprawę.
– Niech mi pan daruje, spytałem, sądząc po wyglądzie. Proszę poczekać na sekretarza. Zaraz wyjdzie do pana. W tej chwili generał przyjmuje pułkownika. To sekretarz Kompanii.
– Widzę, że trzeba będzie poczekać. W takim razie mam prośbę do pana. Czy mógłbym tu gdzieś zapalić? Mam przy sobie fajkę.
– Za-pa-lić? – rzucił na niego wzgardliwe spojrzenie kamerdyner, jakby nie wierzył własnym uszom – zapalić? Tutaj nie wolno palić. Zresztą, jak panu nie wstyd nawet myśleć o czymś podobnym! He, dobre sobie!
– O, ja przecież nie chcę palić tutaj, przecież wiem, że tu nie wolno. Wyszedłbym do pomieszczenia, które by mi pan wskazał. Wie pan, bardzo się przyzwyczaiłem do fajki, a już od trzech godzin nie paliłem. Zresztą, jak pan chce. Jest takie przysłowie: „Kiedy wszedłeś między wrony…”.
– I jak ja mam pana zameldować takiego? – prawie wyrwało się kamerdynerowi. – Po pierwsze pan w ogóle nie powinien przebywać tutaj, tylko w poczekalni, bo pan jest interesantem, inaczej gościem. I ja się za to będę tłumaczył. A właściwie to pan chce u nas mieszkać, czy jak? – dodał, popatrując z ukosa na węzełek, który najwidoczniej nie dawał mu spokoju.
– Nie sądzę. Nie. Nawet jeśli by mnie zaproszono, i tak bym nie został. Chciałem tylko zawrzeć znajomość, nic więcej.
– Co? Zawrzeć znajomość? – podejrzliwie i ze zdziwieniem zapytał kamerdyner. – Przecież pan najpierw mówił, że ma pan interes.
– O, nie mam prawie żadnego interesu. To znaczy jeśli pan chce, to mam interes, ale chodziłoby tylko o radę. Przede wszystkim chciałem się przedstawić. Moje nazwisko brzmi „Myszkin”. Generałowa Jepanczyn jest, podobnie jak ja, ostatnią z książąt Myszkinów i tak się składa, że oprócz nas nie ma ich już więcej.
– To pan w dodatku jest krewnym? – drgnął lokaj. Wyglądał już na całkiem wystraszonego.
– Też prawie nie. Oczywiście, jeśli się uprzeć, to jesteśmy krewnymi, ale bardzo dalekimi, tak że właściwie jakbyśmy nimi nie byli. Napisałem z zagranicy jeden list do generałowej, ale nie dostałem odpowiedzi. Mimo