Idiota. Федор Достоевский

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Idiota - Федор Достоевский страница 6

Idiota - Федор Достоевский

Скачать книгу

mówił w zasadzie bardzo prosto, im jednak prościej się wyrażał, tym bardziej nieskładnie to brzmiało. Kamerdyner, który był człowiekiem doświadczonym, nie mógł nie poczuć, że cała ta rozmowa, stosowna, gdyby uczestniczyli w niej ludzie na tym samym poziomie, była całkowicie nie na miejscu pomiędzy gościem i służącym. A ponieważ służący są zazwyczaj znacznie mądrzejsi, niż sądzą ich chlebodawcy, również kamerdyner wytłumaczył to sobie na dwa sposoby: albo książę jest zwykłym wydrwigroszem, który przyszedł po prośbie, albo po prostu niewinnym durniem bez ambicji, bo mądry książę nie sterczałby w przedpokoju, tłumacząc się przed służącym i w związku z tym nie trzeba by było za niego świecić oczami.

      – Mimo wszystko powinien pan przejść do poczekalni – zaznaczył lokaj z możliwie największym naciskiem.

      – Być może. Ale wtedy niczego bym nie wytłumaczył i pana na pewno by wciąż męczył mój płaszcz i węzełek. A teraz może pan nawet uzna, że może mnie zaanonsować sam, bez sekretarza.

      – Kogoś takiego nie mogę zaanonsować sam. Poza tym miałem przed chwilą wyraźne polecenie, aby nie niepokoić generała przed wyjściem pułkownika. A Gawriła Ardalionowicz może wchodzić bez zapowiedzi.

      – To państwowy urzędnik?

      – Gawriła Ardalionowicz? Nie. Pracuje w Spółce sam z siebie. A  węzełek niech pan tam postawi.

      – Jeśli pan pozwoli. Właśnie o tym myślałem. I płaszcz zdejmę, jeśli można.

      – Oczywiście, przecież nie wejdzie pan do generała w płaszczu.

      Książę wstał i szybko się rozebrał. Okazało się, że pod płaszczem miał całkiem przyzwoitą i zgrabnie skrojoną, choć nieco już znoszoną marynarkę. Na kamizelce widniał metalowy łańcuszek ze srebrnym damskim zegarkiem.

      Chociaż książę wydał się lokajowi niegroźnym głuptasem i, nie wiadomo dlaczego, spodobał mu się (naturalnie w pewnym sensie), to z drugiej strony wzbudzał w nim prymitywne oburzenie. W związku z tym kontynuowanie rozmowy uznał on za rzecz niewłaściwą.

      – A kiedy przyjmuje generałowa? – zapytał książę, sadowiąc się ponownie na swoim miejscu.

      – To już nie należy do moich obowiązków. Przyjmuje różnie, zależy kogo – na przykład modystkę może przyjąć nawet o jedenastej. Gawriła Ardalionowicz też może przychodzić wcześniej niż inni, nawet na pierwsze śniadanie.

      – Tutaj u was w domach zimą jest cieplej niż za granicą – zauważył książę – ale za to tam na dworze cieplej. Rosyjski człowiek zimą nie mógłby mieszkać w tamtejszych domach, ponieważ nie jest do takich warunków przyzwyczajony.

      – Nie palą?

      – W ogóle. I domy mają inaczej zbudowane; to znaczy piece i okna są inne.

      – Hm. A jak długo raczył pan mieszkać za granicą?

      – Cztery lata. Zresztą prawie cały czas mieszkałem w tym samym miejscu, w pewnej wsi.

      – Odwykło się od Rosji?

      – O, tak. Wie pan, sam sobie się dziwię, że nie zapomniałem rosyjskiego. Rozmawiam teraz z panem i myślę sobie: „przecież mówię dobrze”. I to prawda. Może właśnie dlatego tyle mówię. Słowo daję, od wczoraj czuję przemożną chęć mówienia po rosyjsku.

      – Hm! Che! A wcześniej mieszkał pan w Petersburgu? (Jakby się lokaj nie starał, nie mógł nie podtrzymać tak uprzejmej i ciekawej rozmowy).

      – W Petersburgu? Nie, prawie tu nie mieszkałem, bywałem tylko czasami, przejazdem. Praktycznie nie znałem tego miasta, ale i tak, mówią, teraz się tutaj tyle zmieniło, że nawet jeśli ktoś znał Petersburg wcześniej, to musi go teraz na nowo poznawać. Dużo ostatnio się tu mówi na temat sądów.

      – Hm. Sądy. Mamy sądy, to prawda. A tam sądy sprawiedliwsze od naszych?

      – Nie wiem. Za to o naszych sądach słyszałem wiele dobrego, na przykład to, że nie skazują na śmierć.

      – A tam skazują?

      – Tak. Widziałem we Francji, w Lyonie. Schneider mnie tam zabrał.

      – Wieszają?

      – Nie. We Francji do tej pory ścinają głowy.

      – No i jak, krzyczą?

      – Gdzie tam! To jeden mig. Kładą człowieka na płask i spada na niego taki szeroki nóż (gilotyna się nazywa) – ciężko i z wielką siłą. Głowa odskakuje, zanim zdążysz okiem mrugnąć. Przygotowania są ciężkie do zniesienia. Ogłaszają wyrok, przygotowują człowieka, wiążą, wprowadzają na szafot. To właśnie jest okropne. Gromadzą się ludzie, nawet kobiety, chociaż tam nie lubią, żeby kobiety patrzyły.

      – Nie ich sprawa.

      – Oczywiście! Oczywiście! Taka męka!… Ten przestępca był mądrym człowiekiem, nieustraszonym i silnym. Miał już swoje lata, nazywał się Legros. I co? Niech pan wierzy albo nie, ale jak wchodził na szafot, to płakał i był blady jak papier. Czy tak można postępować z człowiekiem? Czy to nie okropne? Bo kto i kiedy płacze ze strachu? Nigdy nie myślałem, że może płakać ze strachu nie dziecko, ale dorosły, ktoś, kto nigdy w życiu nie płakał, czterdziestopięcioletni mężczyzna. Co się wtedy dzieje z jego duszą, do jakich spazmów się ją doprowadza? To jest poniewieranie duszy, nic więcej. Jest powiedziane: nie zabijaj, a więc, czy można kogoś zabić za to, że on sam zabił? Nie, nie wolno. Już miesiąc minął, jak to widziałem, a do tej pory stoi mi wszystko przed oczami. Z pięć razy mi się śniło.

      Książę nawet się nieco ożywił podczas mówienia i na jego bladej twarzy pojawił się delikatny rumieniec, chociaż głos pozostawał przez cały czas cichy. Kamerdyner obserwował go ze współczującym zainteresowaniem, jakby nie mógł się oderwać. Możliwe, że również był człowiekiem rozumnym i niepozbawionym wyobraźni.

      – Dobrze jeszcze, że się taki długo nie męczy – zauważył – jak mu głowa odpada.

      – Wie pan? – podchwycił natychmiast książę. – Rozumuje pan tak samo jak wszyscy; nawet maszynę po to wynaleziono, gilotynę. A mnie wtedy przyszła do głowy taka myśl: a jeśli to nie tylko nie lepiej, ale nawet gorzej? Panu się to wydaje śmieszne, dzikie, ale przy pewnej wyobraźni, to nawet taka rzecz przyjdzie człowiekowi do głowy. No bo proszę pomyśleć: na przykład tortury. Owszem: męka cielesna, cierpienia i rany, ale jak by nie było, one odwracają uwagę od cierpień duszy, tak że cierpisz tylko od ran, aż umrzesz. A przecież najgorszy, najokropniejszy ból tkwi może nie w ranach, tylko pewności, że dokładnie za godzinę, za dziesięć minut, za pół minuty, teraz, właśnie w tym momencie dusza wyleci z ciała i przestaniesz być człowiekiem. I że to się stanie na pewno, nieodwołalnie. Najważniejsze jest to, że n a pewn o. Najstraszniejszy jest ten ułamek sekundy, kiedy układasz głowę dokładnie pod ostrzem i słyszysz jego świst, kiedy spada na twoją głowę. I wie pan, ja teraz nic nie zmyślam, tak wielu ludzi mówiło. Wierzę im do tego stopnia, że powiem panu, co myślę: śmierć za zabójstwo to kara niewspółmiernie przewyższająca przestępstwo. Zabójstwo z wyroku jest niewspółmiernie straszniejsze

Скачать книгу