Idiota. Федор Достоевский

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Idiota - Федор Достоевский страница 7

Idiota - Федор Достоевский

Скачать книгу

do niego strzelać. Będzie miał nadzieję. Ale niech pan temu samemu żołnierzowi przeczyta wyrok na pewno zwariuje albo zacznie płakać. Kto powiedział, że ludzka natura może to znieść i nie popaść w szaleństwo? Po co takie znęcanie się – ohydne, niepotrzebne, bezsensowne? Może jest gdzieś na świecie człowiek, który to przeżył: przeczytali mu wyrok, dali się pomęczyć, a potem powiedzieli „Idź, darowano ci”. O, możliwe, że od takiego człowieka można by się czegoś dowiedzieć. O takiej męce mówił Chrystus. Nie, z człowiekiem nie wolno tak postępować.

      Chociaż kamerdyner nie mógłby wszystkiego tak właśnie sformułować, zrozumiał główną myśl księcia. Świadczyło o tym nawet malujące się na jego twarzy wzruszenie.

      – Jeśli już pan tak bardzo chce zapalić – rzekł – to można, byle szybko, bo jakby generał nagle pana wezwał, a pana by nie było? Wejdzie pan w te drzwi, na prawo będzie taka komórka; tam można zapalić, tylko lufcik niech pan otworzy, żeby się dym nie rozchodził po domu.

      Księciu nie było jednak dane zapalić, ponieważ do przedpokoju wszedł nagle młody mężczyzna z papierami w ręku. Spojrzał na księcia kątem oka, gdy kamerdyner zdejmował z niego futro.

      – To jest, Gawriło Ardalionowiczu – zaczął kamerdyner konfidencjonalnie, niemal familiarnym tonem – książę Myszkin, jak sam mówi, krewny naszej pani. Przyjechał z zagranicy pociągiem, z jednym węzełkiem…

      Dalszych słów książę już nie dosłyszał, ponieważ kamerdyner zniżył głos do szeptu. Gawriła Ardalionowicz słuchał uważnie i spoglądał na księcia z dziwnym zainteresowaniem. Wreszcie przestał słuchać i  niecierpliwym krokiem zbliżył się do gościa.

      – Pan jest książę Myszkin? – zapytał nadzwyczaj miłym i uprzejmym głosem. Był to dość wysoki, bardzo przystojny, może dwudziestoośmioletni blondyn, o rozumnej i bardzo pięknej twarzy ozdobionej napoleońską bródką. Tylko jego uśmiech, niezwykle uprzejmy, był jakiś zbyt wyrafinowany, zęby zbyt równe i zbyt perłowe, a oczy, pomimo pogody i  prostoduszności, jakoś zbyt natarczywe i badawcze.

      „Zdaje się, że kiedy jest sam, to patrzy zupełnie inaczej i bardzo możliwe, że nigdy się nie uśmiecha” – błysnęło księciu jakieś przeczucie.

      Książę szybko powtórzył prawie wszystko, co wcześniej mówił Rogożynowi i kamerdynerowi. Gawriła Ardalionowicz słuchał i jakby coś sobie zaczął przypominać.

      – Czy to przypadkiem nie pan – zapytał w końcu – rok temu czy nawet wcześniej był łaskaw przysłać do Lizawiety Prokofiewny list, zdaje się ze Szwajcarii?

      – Właśnie tak było.

      – A zatem znają tu pana i na pewno pamiętają. Pan do jego ekscelencji? W tej chwili pana zapowiem. Jego ekscelencja zaraz będzie wolny. Tylko może by pan tymczasem… udał się do poczekalni…? Dlaczego on tutaj czeka? – surowo zapytał kamerdynera.

      – Mówiłem mu przecież. Nie chciał.

      Nagle otworzyły się drzwi gabinetu i wyszedł z nich jakiś wojskowy z teczką, mówiący donośnym głosem i rozdający na pożegnanie ukłony.

      – Gania, jesteś? – rozległo się z gabinetu – chodź-no tutaj!

      Gawriła Ardalionowicz skinął głową księciu i pospiesznie wszedł do gabinetu.

      Po dwóch może minutach drzwi się otworzyły i dobiegł z nich dźwięczny, przyjazny głos Gawriły Ardalionowicza.

      – Proszę wejść, książę.

      III

      Generał Iwan Fiodorowicz Jepanczyn stał na środku swojego gabinetu i z dużą ciekawością przyglądał się wchodzącemu księciu; nawet zbliżył się do niego na dwa kroki. Książę podszedł i przedstawił się.

      – Taak – rzekł generał – czym mogę służyć?

      – Nie mam żadnej naglącej sprawy; moim celem było po prostu poznać pana. Nie chciałbym panu zakłócać spokoju, nie znając pańskiego rozkładu dnia ani rozporządzeń… ale sam jestem prosto z pociągu… przyjechałem ze Szwajcarii…

      Generał lekko się uśmiechnął, jednak po krótkim namyśle zmienił wyraz twarzy. Potem znów się zamyślił, przymknął oczy, raz jeszcze obejrzał swego gościa od stóp do głów i energicznym ruchem wskazał mu krzesło. Sam usiadł nieco na ukos i odwrócił się do księcia z niecierpliwym wyczekiwaniem. Gania stał w kącie gabinetu przy biurku i  porządkował papiery.

      – Ogólnie mam mało czasu na zawieranie znajomości, ale ponieważ pan tutaj przyszedł w konkretnym celu, to…

      – Tak właśnie przeczuwałem – przerwał mu książę – że pan się dopatrzy w mojej wizycie jakiegoś szczególnego celu. Jednak proszę mi wierzyć, nie mam żadnego osobistego celu, oprócz przyjemności zawarcia znajomości z panem.

      – To naturalnie i dla mnie wielka przyjemność, ale wie pan, życie to nie tylko przyjemności i rozrywki, czasami zdarzają się też interesy… A przy tym do tej pory nie umiem dostrzec wspólnej… między nami.... by tak rzec, przyczyny…

      – Przyczyny oczywiście nie ma żadnej i wspólnego też mamy ze sobą niewiele. No, bo jeśli wziąć pod uwagę tylko fakt, że jestem księciem Myszkinem, a pańska małżonka pochodzi z tego samego rodu, to nie jest on wystarczającym powodem do wizyty. Doskonale to rozumiem. A mimo to jest on jedyną przyczyną mojej obecności tutaj. Nie było mnie w Rosji ponad cztery lata, w dodatku wyjeżdżałem stąd nie całkiem przy zdrowych zmysłach. Już wtedy o niczym nie miałem pojęcia, a teraz jest jeszcze gorzej. Potrzebuję dobrych ludzi. Mam nawet jedną sprawę i w ogóle nie wiem, do kogo się z nią zwrócić. Jeszcze w Berlinie pomyślałem: „To przecież prawie krewni, zacznę od nich. Może się sobie na coś przydamy, oni mnie, ja im, jeśli to dobrzy ludzie”. A słyszałem, że z was dobrzy ludzie.

      – Bardzo mi miło – zdziwił się generał. – A czy mógłbym wiedzieć, gdzie się pan zatrzymał?

      – Na razie nigdzie.

      – To znaczy prosto z pociągu przyszedł pan do mnie? Z… bagażami?

      – Jaki tam bagaż, mały węzełek z bielizną; zazwyczaj noszę go przy sobie. A pokój w hotelu i wieczorem zdążę wynająć.

      – To pan chce wynająć pokój?

      – Ależ oczywiście.

      – Słuchając pana, pomyślałem, że pan tak po prostu do mnie przyjechał.

      – To byłoby możliwe, ale tylko w wypadku, gdyby mnie pan zaprosił. Przyznaję jednak, że nawet wtedy bym nie został. Nie z  jakiegoś konkretnego powodu, tylko… taki mam charakter.

      – A więc dobrze się stało, że pana nie zaprosiłem i nie zapraszam. Niech pan pozwoli książę, jeszcze jedno pytanie, żeby już wszystko było jasne – właśnie się obaj zgodziliśmy, że o żadnym pokrewieństwie między nami nie może być mowy. I chociaż rozumie się samo przez się, że dla mnie byłby to zaszczyt, by tak rzec…

      – By tak rzec, mam wstać i iść sobie? –

Скачать книгу