Zniknąć. Petra Soukupova
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Zniknąć - Petra Soukupova страница 15
Chodzi po miastach, których nie zna i każdy blondynek jest dla niej Martinem. Całymi dniami chodzi po bożonarodzeniowym mieście i wie, że teraz nie może wrócić do domu. Dwudziestego trzeciego rano spotyka jednak na dworcu cygańskie dziecko, które chce, żeby dała mu jakieś pieniądze. Matka nic mu nie daje, ale jego twarzyczka przypomina jej Kubę. Jeszcze cały dzień szuka i wraca do Hradca pociągiem o 17.22.
Szybko wysiada w Nymburku, bo ma wrażenie, że go widziała. Pociąg jej ucieka, jedzie następnym.
W przeddzień Wigilii o ósmej wieczór mama wraca do domu. Z płaczem rzucam jej się na szyję. Ona nie płacze, jest jakaś inna. Po chwili odsuwa się i bierze notesik, który leży obok telefonu.
Na papierze przy telefonie, od momentu kiedy wyjechała, jest kolejnych tysiąc miejsc, gdzie brat na pewno jest. Mama przelatuje je oczyma, mnie już wcale nie widzi. Ostatnio na szczęście osób, które dzwonią, jest coraz mniej. Kiedy całkiem przestaną dzwonić, mama nie będzie miała dokąd pojechać. I wróci.
Ojciec chodzi do pracy, a po pracy na policję. Nic. Badają ślady. Ale zdjęcie Martina już nie pojawia się codziennie w wiadomościach.
Potem prosto do knajpy. Upić się. Do domu wraca dopiero, kiedy doprowadzi się do stanu, w którym od razu zaśnie. Chlanie jest dla ojca tym, czym dla matki wszystkie kilometry, które dziennie przejdzie.
Zmęczyć się tak, żeby w końcu zasnąć. Żeby nic się nie śniło.
PIERWSZE ŚWIĘTA NOWEJ ERY
W Wigilię budzę się wcześnie, nie mogę spać, choć wstawać też mi się nie chce, wiem, że nie wydarzy się żaden bożonarodzeniowy cud, brat nie wróci, rodzice nie zapomną o nim ani na sekundę, będzie lipa, wszystko to wiem, a jednak. A jednak czekam na cud.
Potem i tak wstaję, w kuchni babcia przygotowuje jedzenie, na stole obrus świąteczny i ciasteczka, strucla i posypana cukrem babka, rodziców nie ma.
Jem śniadanie, babcia gotuje zupę rybną, przyglądam się, bo to bardzo ciekawe, a potem nie mamy już nic do roboty, mieszkanie na błysk, my też, przebieramy się w odświętne ubrania i idziemy z babcią na spacer po mieście. Dochodzimy do kościoła, gdzie babcia zapala świecę i chwilkę przy niej stoi. Zimno mi. Kiedy wychodzimy z kościoła, na dworze jest ciemno, a mi znowu robi się okropnie smutno, chcę być już w domu, w cieple, z mamusią i tatusiem, siedzieć w salonie i rozdawać prezenty, to moje zadanie, bo jestem najmłodszy. I zaczynam ryczeć, bo i tak nie będzie dobrze, ryczę, a babcia mnie pociesza, na ulicy, żałosny moment, jak mała dziewczynka, wstydzę się. Szlocham, że mi smutno i że chcę do domu.
I znowu czuję straszną nienawiść do brata, wszystko przez niego. Jasne, że chciałem i codziennie chcę, żeby wrócił. Jednak teraz go nienawidzę.
Kiedy wracamy ze spaceru, rodzice już są w domu, siedzą w kuchni i słuchają radia, mama pije herbatę, tata kawę, chyba z rumem.
Na kolację babcia uroczyście nakrywa do stołu, jeden talerz i widelec więcej, podobno tak się robi, jak dla mnie to dziwne, jakby ktoś mógł w każdej chwili przyjść, próbuję nie zwracać uwagi, ale i tak ciągle tam zerkam, widzę przezroczystego brata, utkanego z pajęczyn tego, czego sobie życzymy, lecą kolędy z kasety, jemy w milczeniu, mama prawie nie je, tata jest z kolei nienormalnie wesoły, a babcia ciągle zachęca nas do jedzenia, no i potem zaczyna mówić o bracie, a tego nie wolno, mówi, że na pewno wszystko dobrze się skończy, że za rok spotkamy się tu wszyscy, tego rodzice nie wytrzymują, tata ofukuje babcię, mama płacze, jak na razie cicho, i babcia też zaczyna płakać. Wtedy tata wstaje od stołu, zaś babcia panikuje, że nie wolno wstawać od kolacji wigilijnej, że to zły znak, a tata krzyczy na nią:
– Milcz, mało się nam złego przydarzyło? Więc proszę cię, nie opowiadaj takich pierdół!
Mama jeszcze bardziej zaczyna płakać, tata idzie do kuchni. Nalewa sobie śliwowicy, słyszę, albo wyobrażam sobie, dźwięk odkręcania butelki i nalewanie. Ja siedzę i chcę, żeby już się to wszystko skończyło, żebym mógł iść do swojego pokoju. Po chwili obie się uspokajają, tata wraca i w milczeniu kończymy jeść. Karp smakuje jak błoto.
Nim rozdamy prezenty, robimy sobie wspólne zdjęcie, robimy tak co roku, stawiamy aparat na szafie i robimy z samowyzwalaczem, to taka nasza tradycja, co roku identyczne zdjęcie. Zwykle jednak w Wigilię wycykujemy cały film. Zdjęcie, jak jemy, rozpakowujemy prezenty, tata daje buzi mamie, mama tacie, obejmujemy się z bratem, cały ten świąteczny nastrój. Choćby i po stokroć udawany.
W tym roku robimy sobie tylko to jedno zdjęcie, nie ma żadnych buziaków ani obejmowania. Stoimy tam całą czwórką, jakbyśmy byli zrobieni z wosku, ale jednej figury woskowej brakuje.
Pod choinkę dostaję parę pierdółek. Książkę, skarpetki i bluzę sportową. Wszystko mi jedno. Wiem, że nikt nawet nie pomyślał o świętach. Tyle że ta bluza jest na mnie za duża, przychodzi mi więc do głowy, że miała być dla niego, co chyba jest niesprawiedliwe wobec rodziców. Przy rozdawaniu prezentów starają się tylko ze względu na mnie.
Zrobiłem dla mamy takie coś: z modeliny korpusik, który potem pofarbowałem, a potem nakleiłem na niego prawdziwe piórka Pirata, jakby ogonek, taki mały ptaszek, więc jej go dałem. Udaje, że się cieszy, dostaję nawet buziaka.
Kiedy w nocy idę do toalety, w salonie przy choince na małym taboreciku stoi świecznik, a na nim zapalona świeczka. Rzuca ogromne cienie na ścianę. Obok zdjęcie brata.
Na kanapie śpi tata i chrapie.
A na stole leży ten ptaszek mamy.
W nocy ojciec się upija i kłóci z matką. Ojciec uważa, że jego ból jest większy. Czuje się pokrzywdzony. To on stracił dziecko, to, które było bardziej jego, dziecko, z którym lepiej się rozumiał, z którym tyle go łączyło, swojego chłopaka. Matce przecież został jej maminsynek. Ojciec w ogóle nie rozumie, że matka nie rozdziela dzieci w taki sposób, dla matki obaj chłopcy są tak samo jej, tak samo drogocenni. Kiedyś czytała Wybór Zofii i zrobiło jej się niedobrze. Wybór Zofii jest dla każdej matki najgorszą rzeczą na świecie, myśli matka.
Na drugi dzień rano budzą mnie głosy, mama kłóci się w kuchni z babcią. Chce mi się siku. Więc muszę wstać, chociaż wolałbym tego uniknąć. Szybko przechodzę koło kuchni, kątem oka widzę mamę, jest już ubrana do wyjścia. I słyszę coś o Ústí nad Labem.
Kiedy wracam z toalety, nie udaje mi się prześliznąć niepostrzeżenie, woła mnie babcia i potem tam tkwię, babcia krzyczy na mamę, zobacz, on też cię potrzebuje, a mama nachyla się i mnie przytula, gładzi po głowie, a babcia ciągnie, dlaczego nie zostawisz tego policji, masz tu dom, męża i dziecko, masz obowiązki. A mama szepcze do mnie: Kubíku, prawda, że chcesz, żeby Martinek wrócił, chcesz, prawda? I znowu babcia, dokąd matka chce jechać i kiedy wróci, niech powie coś konkretnego, tak się po prostu nie robi, a mama