W pogoni za Harrym Winstonem. Лорен Вайсбергер

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу W pogoni za Harrym Winstonem - Лорен Вайсбергер страница 2

W pogoni za Harrym Winstonem - Лорен Вайсбергер

Скачать книгу

apartamentu w idealnym stanie z jedną sypialnią. Składała się na niego odnowiona kuchnia, wielka wanna i bardzo przyzwoity widok na Empire State Building od północy. Może i było to jedno z najmniejszych mieszkań w budynku – no dobrze, najmniejsze – ale i tak wymarzone, piękne, spełnione marzenie w budynku, który Leigh początkowo uznała za zbyt drogi, a każdy nieprzyzwoicie drogi metr kwadratowy powierzchni opłaciła z własnej ciężkiej pracy i oszczędności.

      Skąd mogła wiedzieć, że ta pozornie nieszkodliwa sąsiadka z góry okaże się zapaloną zwolenniczką potężnych drewnianych trepów ortopedycznych? W każdym razie Leigh regularnie robiła sobie wyrzuty za to, że uznała wysokie obcasy za jedyne źródło potencjalnego hałasu. Typowy błąd amatora. Zanim wypatrzyła sąsiadkę w problematycznym obuwiu, wypracowała zawiłe wyjaśnienie dla nieustannego hałasu z góry. Uznała, że kobieta musi być Holenderką (wszyscy wiedzą, że Holendrzy noszą trepy) i przywódczynią wielkiego, dumnego, holenderskiego klanu, przyjmującą nieustanne wizyty licznych dzieci, wnuków, siostrzenic, bratanków, rodzeństwa, kuzynów i rozmaitych interesantów. a wszyscy w holenderskich trepach. Gdy przyuważyła sąsiadkę w stabilizatorze na nodze, udała zainteresowanie jej stopami i ich chorobami o okropnie brzmiących nazwach, wśród których znalazło się (i nie tylko) zapalenie powięzi podeszwy, wrastające paznokcie, nerwiaki i odciski, po czym, cmokając jak najbardziej współczująco, pognała na górę po swój egzemplarz przepisów dotyczących wspólnoty. Oczywiście stwierdzały, że właściciele są zobowiązani przykryć dywanem osiemdziesiąt procent drewnianych podłóg – co pozostawało wymogiem czysto teoretycznym, z czego zdała sobie sprawę, odkrywając na kolejnej stronie, że sąsiadka z góry jest przewodniczącą rady wspólnoty.

      Leigh przecierpiała niemal cztery miesiące nieustannego stukania trepami, co mogłoby być zabawne, gdyby przytrafiło się komuś innemu. Stan jej nerwów był bezpośrednio zależny od poziomu głośności i częstotliwości stałego łup-łup-łup, które zmieniało się w bum-łup-bum-łup-łup, gdy serce Leigh zaczynało dostosowywać się do tego rytmu. Próbowała oddychać powoli, ale jej wydechy stawały się krótkie i chrapliwe, przerywane wdechami „na rybkę”. Gdy w lustrzanych drzwiach szafy w przedpokoju oglądała swoją bladą cerę (w dobrych dniach myślała o niej jako o „eterycznej”, we wszystkie pozostałe akceptowała określenie „niezdrowa”), na czole miała cienką warstwę potu.

      Zdarzało się to coraz częściej, całe to pocenie z dyszeniem – i nie tylko wtedy, gdy słyszała walenie drewnem o drewno. Czasami Leigh budziła się ze snu tak głębokiego, że aż bolesnego, by odkryć, że serce jej wali, a pościel jest wilgotna. W poprzednim tygodniu podczas całkowicie relaksującej sawasany – choć instruktor czuł się zmuszony puścić przez głośniki śpiewaną a cappella wersję Amazing Grace – przy każdym rytmicznym oddechu pierś Leigh przeszywał ostry ból. A tego samego ranka, gdy przyglądała się ludzkiej fali wciskającej się do pociągu N – zmuszała się do jazdy metrem, ale serdecznie tego nienawidziła – zacisnęło jej się gardło, a puls z niewyjaśnionych powodów przyspieszył. Wyglądało na to, że są tylko dwa sensowe wyjaśnienia i chociaż trochę hipochondryczka, nawet Leigh nie uważała się za prawdopodobną kandydatkę do zawału. To był klasyczny atak paniki.

      W daremnym wysiłku uspokojenia się Leigh przycisnęła palce do skroni i poruszała głową na boki, co ni cholery w niczym nie pomogło. Miała wrażenie, że jej płuca wypełniają się w zaledwie dziesięciu procentach i gdy właśnie zastanawiała się, kto znajdzie jej zwłoki – i kiedy – usłyszała stłumiony szloch i kolejny dzwonek.

      Podeszła na palcach do drzwi i spojrzała przez wizjer, ale zobaczyła tylko pusty korytarz. Ludzie w Nowym Jorku są napadani i gwałceni dokładnie w taki sposób – namówieni przez jakiegoś mistrza zbrodni do otwarcia drzwi.

      Ja się na to nie nabiorę, pomyślała, ukradkiem wykręcając numer portiera. I co z tego, że zabezpieczenia budynku mogły konkurować z zabezpieczeniami w siedzibie ONZ, że podczas ośmiu lat spędzonych w mieście nie poznała osobiście nikogo, kto padłby ofiarą chociaż kieszonkowca, że szanse na to, by psychopatyczny morderca spośród ponad dwustu innych mieszkań wybrał właśnie jej apartament… Tak się to wszystko zaczęło.

      Portier odebrał po czterech długich jak wieczność dzwonkach.

      – Gerardzie, to Leigh Eisner z szesnaście D. Ktoś jest pod moimi drzwiami. Chyba próbują się włamać. Możesz przyjechać na górę? Czy mam dzwonić pod dziewięćset jedenaście? – Słowa wylewały się z niej bezładnie, gdy krążyła po niedużym korytarzyku i wprost z foliowego opakowania wrzucała do ust kwadraciki nicorette.

      – Oczywiście natychmiast kogoś przyślę, panno Eisner, ale może bierze pani pannę Solomon za kogoś innego? Zjawiła się kilka minut temu i poszła prosto do pani mieszkania… Co jest dozwolone w przypadku osób z listy ze stałą zgodą na wejście.

      – Emmy tu jest? – zdziwiła się Leigh. Zupełnie zapomniała o swojej nieuchronnej śmierci z powodu choroby lub zabójstwa i szeroko otworzyła drzwi, by znaleźć Emmy z kolanami ciasno przyciśniętymi do piersi, kiwającą się na podłodze w przód i w tył z policzkami mokrymi od łez.

      – Czy mogę jeszcze w czymś pomoc? Czy mam mimo wszystko…

      – Dziękuję za pomoc, Gerardzie. Już wszystko w porządku – zapewniła Leigh, gwałtownie zamykając komórkę i wpychając ją do kieszeni na brzuchu bluzy dresowej. Bez namysłu padła na kolana i wzięła Emmy w ramiona.

      – Kochanie, co się dzieje? – wyszeptała, odgarniając mokre od łez włosy z twarzy Emmy. – Co się stało?

      Te oznaki troski wywołały nowy strumień łez. Emmy szlochała tak rozpaczliwie, że jej drobnym ciałem wstrząsały drgawki. Leigh zastanawiała się, co mogło wywołać taką rozpacz, i doszła do wniosku, że tylko trzy rzeczy: śmierć w rodzinie, zbliżająca się śmierć w rodzinie albo facet.

      – Czy chodzi o twoich rodziców, kochanie? Coś się im stało? Coś z Izzie?

      Emmy pokręciła głową.

      – Odezwij się, Emmy. Czy z Duncanem wszystko w porządku?

      Sprowokowało to jęk tak żałosny, że Leigh poczuła ból. Bingo.

      – Koniec. – Emmy płakała, a głos wiązł jej w gardle.

      – To koniec na dobre.

      Emmy wygłaszała to oświadczenie nie mniej niż osiem razy w ciągu pięciu lat spędzonych z Duncanem, ale dziś zabrzmiało jakoś inaczej.

      – Kochanie, to na pewno tylko…

      – Poznał kogoś.

      – Co? – Leigh opuściła ręce i przysiadła na piętach.

      – Przepraszam, ujmę to inaczej: kupiłam mu kogoś.

      – O czym ty gadasz?

      – Pamiętasz, jak na trzydzieste pierwsze urodziny opłaciłam mu członkostwo w Clay, bo rozpaczliwie chciał wrócić do formy? I potem nigdy z tego nie skorzystał, ani razu przez cholerne dwa lata, bo, jak to ujął, stanie na bieżni nie jest „efektywnym wykorzystaniem czasu”. Aja, zamiast wszystko odwołać i zapomnieć o tej cholernej sprawie, ja,

Скачать книгу