(Nie)pamięć. Марк Леви

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу (Nie)pamięć - Марк Леви страница 6

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
(Nie)pamięć - Марк Леви

Скачать книгу

czy ma wszystko co potrzebne do zajęć, upewnił się, że telefon jest naładowany, a klucze leżą w kieszeni, i zatrzasnął drzwi mieszkania.

      Po drodze wyjął ze skrzynki na prasę darmową gazetę studencką i podreptał do kafeterii.

      Kiedy zasiadł do śniadania, przejrzał e-maile na komórce i zatrzymał się przy jedynym, który powinien zostać odczytany na czczo.

      Drogi Joshu,

      najlepiej nie owijać w bawełnę: jedna część mojej kory mózgowej każe mi powiedzieć: „Nie gniewam się za wczoraj”, a druga nie ma pojęcia, dlaczego wysyłam Ci tę wiadomość.

Całuję (oczywiście w policzek).Hope

      Zaniepokoiło go, że nie potrafi sklecić odpowiedzi, która skłoniłaby ją do uśmiechu. Nadal zastanawiał się nad tym w czasie zajęć.

      Na pytanie Luke’a, dlaczego od godziny gapi się w sufit, mamrocząc pod nosem, Josh odparł:

      – Zdaje się, że wczoraj wieczorem zrobiłem z siebie idiotę w oczach Hope.

      Luke nie wspomniał o chwili, którą spędzili wspólnie w laboratorium.

      – Mówiłeś jej coś o naszych pracach? – ciągnął Luke.

      – Nie, to nie ma z tym nic wspólnego. Odprowadziłem ją do akademika, odbyliśmy dziwną rozmowę i pomyślałem, że zaprosi mnie do pokoju. Sam już nie wiem, na czym stoję.

      – Jak wśród tylu podbojów mógłbyś wiedzieć, na czym stoisz?

      – Hope jest inna, a poza tym skończmy z tą legendą, nie miewam znów aż tylu przygód. Podrywam, ale nie idę do łóżka.

      – Kwestia punktu widzenia. Tak czy inaczej, to mnie wypłakują się w rękaw laski, które porzucasz.

      – Właśnie dlatego, że je porzucam. Tylko mi nie mów, że to nie jest ci na rękę! A tak w ogóle mogę wiedzieć, gdzie wczoraj spałeś?

      – Spędziłem noc w laboratorium. Przynajmniej jeden z nas powinien posuwać nasz projekt naprzód. Przyznaj się, zamierzasz dopuścić ją do tajemnicy? – zapytał Luke.

      Josh udał, że rozważa tę ewentualność. Gdyby to zależało wyłącznie od niego, już dawno przekonałby Hope, żeby się do nich przyłączyła; jej wkład mógłby się okazać cenny… Jednak znając Luke’a, uznał, że sprytniej będzie pozwolić jemu o tym zdecydować.

      – Dlaczego nie? Jest bystra, ma wyobraźnię, wszystko ją ciekawi i…

      – Moim zdaniem dokładnie wiesz, na czym stoisz, jeśli o nią chodzi, ale ostrzegam: jeżeli wprowadzimy ją w nasze sprawy, będziesz musiał zapomnieć o własnych uczuciach. Mowy nie ma, żeby z powodu zawodu miłosnego zrezygnowała w połowie drogi. Jeżeli się zgodzi, będzie musiała się zaangażować bezwarunkowo.

      Hope nie zajrzała do laboratorium przez cały tydzień. Każdą wolną chwilę wykorzystywała na obkuwanie się z krioniki. Miała instynkt współzawodnictwa: kiedy Luke w końcu puści parę z ust, chciała być tak samo obryta jak on.

      Z kolei Josh zastanawiał się nad warunkiem, jaki Luke postawił przed przyjęciem jej do zespołu. Upatrywał w nim doskonały powód, by nie zmieniać swego stylu życia, a zarazem, o dziwo, nie dostrzegał niczego, co by go w równym stopniu satysfakcjonowało.

      W sobotę, po zainkasowaniu zapłaty za korepetycje, poprosił Luke’a, żeby pożyczył mu samochód.

      – Dokąd chcesz jechać?

      – Czy to wpłynie na twoją decyzję?

      – Nie, pytam z czystej ciekawości.

      – Muszę odetchnąć świeżym powietrzem, zrobię wypad na wieś, wrócę wieczorem.

      – Wybierzmy się razem jutro. Mnie też przydałaby się chwila oddechu.

      – Mam ochotę pobyć sam.

      – Wypad na wieś w czystej koszuli i marynarce… Mogę wiedzieć, jak jej na imię?

      – Dasz mi te kluczyki?

      Luke zanurzył dłoń w kieszeni spodni i rzucił mu klucze.

      – Pamiętaj, żeby potem zatankować!

      Josh zbiegł po schodach, zadzwonił jednak do Hope, dopiero gdy znalazł się za kierownicą camaro. Było to coś więcej niż zaproszenie: ubłagał ją, by przyszła pod bramę kampusu koło stacji metra przy Vassar Street. Hope ociągała się dla zasady: ma zaległości w nauce, ale usłyszała tylko, jak Josh mówi: „Za dziesięć minut”, po czym się rozłączył.

      – Dobra – oznajmiła, upuszczając komórkę na łóżko.

      Poprawiła przed lustrem włosy, włożyła sweter, zdjęła go, by włożyć inny, uczesała się na nowo, podniosła telefon i wsunęła go do torebki, następnie wyszła.

      Dotarłszy w umówione miejsce, odczekała, aż sznur samochodów zatrzyma się na czerwonym świetle, poszukała Josha na przeciwległym chodniku, po czym ujrzała camaro zaparkowane na drugiego kilka metrów przed skrzyżowaniem.

      – Co się stało? – zaniepokoiła się, wsiadając do auta.

      – Musimy pogadać. Zapraszam cię na kolację i tym razem to ja płacę. Na co masz ochotę?

      Hope zastanawiała się, co Joshowi chodzi po głowie. Chętnie opuściłaby osłonę przeciwsłoneczną, aby przejrzeć się w lusterku, lecz dała sobie spokój.

      – No więc?

      – Zostawiasz mi wolną rękę?

      – O ile mieści się to w moich możliwościach.

      – A może by tak ostrygi nad brzegiem morza? Zabierz mnie do Nantucket.

      – To trzy godziny drogi, nie licząc przejazdu promem. Nie możesz zaproponować czegoś bliższego?

      – Nie – odrzekła prosto z mostu. – Ale pizza też wystarczy, a za to, co zaoszczędzimy, kupimy benzynę.

      Josh popatrzył na nią, przekręcił kluczyk w stacyjce i ruszył w drogę.

      – Powinniśmy pojechać na południe, a ty kierujesz się na północ – zauważyła, gdy wydostali się z miasta.

      – Salem leży trzy kwadranse stąd. Znajdziemy tam twoje ostrygi i brzeg morza.

      – Niech będzie Salem, będziesz snuł opowieści o czarownicach. A właściwie o czym chcesz pogadać?

      – W pewnym sensie o czarach. Powiem ci więcej, jak już usiądziemy przy stoliku.

      Josh wsunął do odtwarzacza wystającą z niego kasetę

Скачать книгу