Piętno mafii. Piotr Rozmus
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Piętno mafii - Piotr Rozmus страница 32
Na miejscu był po piętnastu minutach. Wbiegł po drewnianych schodach starej, zrujnowanej kamienicy, jakby gonił go sam diabeł. Zanim dotarł na właściwe piętro, dostrzegł błysk fleszy odbijających się od odrapanych, pokrytych bohomazami ścian. Na miejscu byli technicy… Boże! Znajomy funkcjonariusz zastąpił mu drogę. Rozłożył ręce niczym obrońca strzegący drogi do bramki:
– Panie komisarzu, wiem, że to pana żona, ale…
Merk odepchnął młodego na bok i wtedy ją zobaczył. Leżała na półpiętrze, na plecach, w kałuży krwi. Ręce miała bezwładnie rozłożone na boki. Szeroko otwarte, martwe oczy wpatrywały się w sufit. Wyglądało na to, że spadła ze schodów.
– Bożena… – wymamrotał i poczuł, że świat wokół zaczyna wirować.
Ktoś chciał złapać go za ramię. Nie pozwolił na to. Ktoś inny tłumaczył, że jego żona musiała spaść ze schodów. Prawdopodobnie została zepchnięta. Przyklęknął przy zwłokach i mimo że doskonale wiedział, że nie powinien ich dotykać, wziął je w ramiona. Potem krzyczał i płakał. Nie wiedział, jak długo…
Natalię odnaleźli dopiero po kilku dniach, odurzoną narkotykami, w jakimś obskurnym mieszkaniu na Pomorzanach. Nie była nawet na pogrzebie matki. Trafiła do ośrodka leczenia uzależnień. Trwało śledztwo w sprawie śmierci Bożeny. Fakty, które ujawniono, sprawiły, że Olgierd sam zapragnął być martwy. Sprawdzono telefon jego żony i córki. Tamtego wieczora Natalia dzwoniła do matki. Śledczy podejrzewali, że dziewczyna chciała, żeby po nią przyjechała. Po tym, jak Merk potraktował jej chłopaka, prawdopodobnie prosiła, by matka nie mówiła nic ojcu. Taksówkarz, który zawiózł Bożenę pod wskazany adres, zeznał, że zobaczył grupkę osób wybiegających z kamienicy. Jedną z dziewczyn praktycznie niesiono na rękach. Zaniepokojony faktem, że jego klientka nie wraca, wszedł na klatkę schodową. Znalazł ją martwą na jednym z pięter. Jakaś staruszka mieszkająca obok powiedziała policjantom, że było bardzo głośno, słyszała muzykę i krzyki, a potem hałas na schodach.
Po ośmiotygodniowym odwyku Natalia wylądowała w centrum zdrowia psychicznego. Nie potrafiła odtworzyć wydarzeń tamtej feralnej nocy. Policja poszukiwała chłopaka, którego rysopis podał Olgierd. Ale to on znalazł go pierwszy. Chodził po ulicach i klubach praktycznie każdej nocy, rozpytując o długowłosego Patryka. Naturalnie każdy go zbywał, ale pewnego razu w spelunie, w której heavy metalowa muzyka sprawiała, że człowiek nie słyszał własnych myśli, jakaś dziewczyna krzyknęła mu do ucha: „Tam!”. Podążył wzrokiem za jej ramieniem. Chłopak stał w rogu zadymionego pomieszczenia z papierosem w ustach. Oparty o ceglaną ścianę, ubrany w czarną skórę nabitą ćwiekami brylował w towarzystwie. Olgierd podziękował nastolatce, wyszedł i czekał w samochodzie przed klubem. Chłopak pokazał się po godzinie. Nie był sam. Towarzyszyła mu jakaś dziewczyna. Komplikowało to plan Olgierda, ale niespecjalnie. Było mu już wszystko jedno. Jechał za nimi, a potem minął ich, kiedy wspinali się chwiejnym krokiem pod wzniesienie ulicy ks. Warcisława I. Zatrzymał się na parkingu tuż za jednym z marketów. Wokół nie było żywej duszy. Latarnie rzucały mętne światło na dachy stojących nieopodal samochodów. Od czasu do czasu przejechała taksówka albo nocny autobus. Merk dostrzegł podchmieloną parę w lusterku wstecznym. Zmierzali w kierunku betonowego łącznika prowadzącego na osiedle. Idealnie. Wysiadł, wyciągnął z bagażnika klucz do kół i ruszył za nimi.
Śmiali się, głośno rozmawiali, ale on nie był w stanie zrozumieć słów. Nawet nie próbował. Zatrzymali się na samym środku tunelu. Olgierd myślał, że go usłyszeli, ale okazało się, że dziewczyna gorzej się poczuła. Puściła pawia, oparłszy się o ścianę. Patryka najwyraźniej nieszczególnie to obeszło, ponieważ ten niespodziewany przestój postanowił wykorzystać na oddanie moczu na chodnik. Olgierd nie zamierzał czekać dłużej. Kilka ostatnich metrów podbiegł. Chłopak odwrócił się i zanim dostał w czoło metalowym kluczem, zdążył krzyknąć:
– Co jest, ku…!
Padł na chodnik. Dziewczyna akurat w tym momencie przecierała usta z resztek wymiocin. Kiedy zorientowała się, co się dzieje, najpierw zaczęła krzyczeć, a potem, widząc zakrwawioną twarz chłopaka, uciekła. Olgierd zadał jeszcze kilka ciosów i, wreszcie opadłszy z sił, spojrzał na swoje dzieło. Musiał odpocząć. Potem chwycił Patryka za wszarz i posadził, opierając go o ścianę.
– Ty gnoju! – krzyczał przez łzy.
Głowa Patryka przechyliła się bezwładnie. Krew ściekła na skórzaną kurtkę.
– Zabiłeś ją! Wiem, że to ty, zasrańcu…
Kolejne uderzenie mogło być tym ostatnim. Olgierd chciał je zadać, ale ostatecznie odrzucił klucz, który z brzękiem uderzył o chodnik. Gdy wspominał później tę chwilę, Merk wielokrotnie zachodził w głowę, jakim cudem udało mu się opanować. Podczas rozprawy prokurator przekonywał, że Olgierd wystraszył się odgłosów zbliżających się syren. Okazało się, że dziewczyna dość szybko doszła do siebie. Na tyle szybko, że zdążyła wezwać policję. Oskarżyciel wnosił o osiem lat pozbawienia wolności za usiłowanie zabójstwa. Sąd postanowił jednak zakwalifikować przestępstwo do typu uprzywilejowanego, biorąc pod uwagę fakt, że Merk działał pod wpływem silnego wzburzenia psychicznego, potocznie zwanego afektem. Został dyscyplinarnie wydalony ze służby i skazany na dwa lata pozbawienia wolności w zawieszeniu.
Olgierd ocknął się z zamyślenia, a właściwie do rzeczywistości znowu przywołał go ten głos: „Jedź do domu, staruszku… Jedź do domu i zalej się w trupa, rozczulając się nad swoim gównianym, nic niewartym życiem…”. I właściwie mniej więcej taki miał plan na resztę dnia. Zerknął po raz ostatni na gmach szpitala i zapuścił silnik. Przejeżdżając obok pobliskiego kościoła, odruchowo wcisnął hamulec. Siedział w samochodzie, przyglądając się budowli z czerwonej cegły przez dobre dziesięć minut. W końcu wysiadł z auta i podreptał w kierunku świątyni. Wielkie drzwi były otwarte, ale dostępu do naw strzegła zamknięta kuta brama. Poczuł specyficzny zapach miejsca. Zacisnął na kracie dłonie jak na prętach celi i zerknął w stronę prezbiterium. Czerwona lampka w kształcie diamentu świeciła się tuż nad tabernakulum. Nie był w kościele od czasu pogrzebu Bożeny. Jeszcze jakiś czas temu próbował licytować się z diabłem, kiedy i czy się napije, a teraz chciał się układać Bogiem…
„Proszę cię… proszę cię, jeśli cokolwiek dla ciebie znaczę, nie zabieraj mi jej. Straciłem już chyba wystarczająco dużo, nie uważasz? Rzucę picie, przyrzekam, że się postaram… – Zerknął na obraz ukazujący udręczone oblicze Chrystusa. – Za mało? W takim razie postaram się pomóc w poszukiwaniach dziewczyny Makowskiego, tylko spraw, żeby Natalia się obudziła…”.
Odwrócił się, zamoczył palce w wodzie święconej, wykonał pospieszny znak krzyża i wyszedł.
18. HÄRNÖSAND
Christin Carlsson obserwowała, jak jeden z techników przenosi odciśnięty ślad męskiego buta wraz z fragmentem gleby na żelatynową folię traseologiczną. Facet robił to z niezwykłą precyzją. Jeden fałszywy ruch i ślad by diabli wzięli. Na sam widok trzęsły jej się dłonie, które teraz wcisnęła do granatowego ortalionu z napisem POLIS na plecach.
– Mamy tylko jeden rodzaj buta? – zapytała, kucając tuż przy nim, kiedy