Piętno mafii. Piotr Rozmus
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Piętno mafii - Piotr Rozmus страница 28
Czuła przejmujący chłód. Zasłonili jej oczy. Wcisnęli jej coś do ust i zakleili je taśmą. Bolał ją każdy centymetr ciała, najbardziej jednak ręce, które unieruchomili i przywiązali do czegoś nad jej głową. Miała na sobie jedynie przewiewną koszulkę. Stała boso na zimnej posadzce w kałuży własnego moczu. Starała się wytrzymać jak najdłużej, ale po prostu nie dała rady. Pęcherz piekł ją żywym ogniem. Kiedy odpuściła, ulga przyszła natychmiast. Ciepło rozeszło się po udach, ale po chwili zniknęło, a ona znów zaczęła dygotać na całym ciele.
Już nie próbowała krzyczeć. To nie miało sensu. Jedyne głosy, jakie słyszała, odzywały się bowiem w jej głowie. Już nie płakała, bo nie miała czym. Zastanawiała się tylko, czy jeszcze kiedyś zobaczy mamę i Bartka, gdzie jest Anka i… czy jeśli w końcu zdecydują się ją zabić, będzie w stanie wytrzymać ból.
Metalowy rygiel odpuścił ze zgrzytem. Zawiasy zaskrzypiały i fala zimnego powietrza wdarła się do środka. Agnieszka poruszyła się nerwowo, kiedy ciężkie podeszwy zastukały na blaszanej podłodze. Ktoś szedł w jej kierunku. Poczuła ciepły dotyk na twarzy, szyi i piersi… A potem jeszcze jeden, ale tym razem zupełnie inny, zimny i ostry. Coś przesuwało się po jej ramieniu, piersi, brzuchu, udzie… najpierw było delikatne ukłucie, potem zdecydowanie mocniejsze. Drgnęła, gdy ostrze wbiło się w miękką skórę. Usłyszała swój krzyk, ale ten rozległ się tylko w jej głowie. Krew płynęła po nodze, a ona poznała odpowiedź na jedno z dręczących ją pytań: Nie, nie potrafiła znieść bólu…
15. OKOLICE SZCZECINA
Merk miał trudności ze znalezieniem odpowiedniego zjazdu. Kiedy wreszcie wypatrzył szutrową drogę znikającą w lesie, odbił natychmiast. Bezlistne korony drzew tworzyły baldachim nad jego samochodem. Po przejechaniu kilkuset metrów dojrzał elewację domu. Przed ogrodzeniem stało kilka radiowozów. Na terenie posesji kręcili się ubrani w białe uniformy i niebieskie rękawiczki technicy policyjni. Zaparkował, ale wcale się nie kwapił, by wysiąść z auta. Wcisnął do ust papierosa, opuścił szybę i czekał.
Po telefonie Jana pojechał do domu i, prawdę powiedziawszy, nie zamierzał sobie zaprzątać nim głowy. Dziewczyna nie wróciła na noc? Merk nie sądził, że to „oni” – jak sugerował Jan – ją uprowadzili. A poza tym miał na głowie o wiele większe zmartwienia. Sam był ojcem siedemnastolatki, która wczorajszej nocy próbowała odebrać sobie życie.
Tym razem nie zostawił butelki Wyborowej w samochodzie. Zabrał ją ze sobą, zamierzając rozprawić się z tym, co zostało. Już odkręcał korek, ale jakiś głos w jego głowie zaproponował mu układ. „Zadzwoń do Wolańskiego – mówił. – Jeżeli nie odbierze, wypijesz do dna i pobiegniesz po więcej. Co ty na to?”. Rozważał w myślach wszystkie „za” i „przeciw”. Ostatecznie przyjął propozycję, ale postanowił wprowadzić pewne udoskonalenia, przez co misja o kryptonimie „Trzeźwość” miała dużo mniejsze szanse na powodzenie.
– Wyślę esemesa – odburknął głosowi. – Jeśli Wolański nie odpisze w ciągu piętnastu minut, urżnę się.
Głos nie odpowiedział. Merk uznał to za przyzwolenie. Chwycił telefon i wystukał krótką wiadomość: Córka Makowskiego nie wróciła do domu. Macie coś? Wysłał. Wolański odpisał po niespełna kwadransie. Merk zastygł z butelką przy ustach i zaklął siarczyście.
I tak oto był w tym miejscu i czekał na swojego byłego partnera. Wolański wyszedł z domu po chwili. Zanim podszedł do samochodu Merka, zamienił kilka zdań z technikami. Olgierd nie znał ich wszystkich. Najwyraźniej przez rok sporo zdążyło się zmienić.
– Napisałem, co napisałem, ale nie mówiłem, że masz od razu przyjeżdżać. – Wolański podał Merkowi dłoń, kładąc drugą na dach jego samochodu. Olgierd wyciągnął w jego stronę paczkę papierosów, ale ten odmówił ruchem głowy.
– Kiedy rzuciłeś? – zapytał Merk.
– Jakiś rok temu.
– Rozstanie ze mną najwyraźniej dobrze ci zrobiło. – Na twarzy Olgierda pojawiło się coś na podobieństwo uśmiechu. Zamiast na Wolańskiego wciąż spoglądał przez przednią szybę.
– Przynajmniej w tej materii – odparł Borys. – Co u Natalii?
Merk nie odpowiedział. Wyłuskał kolejnego papierosa, zapalił i wypuścił przez uchylone okno smużkę dymu. Wolański machnął dłonią przed nosem, jakby chciał odpędzić uporczywego komara.
– Skąd się w ogóle dowiedziałeś o całej sprawie? – zapytał, uznając, że zmiana tematu będzie dobrym pomysłem.
– Powiedzmy, że wciąż mam swoje kontakty. To na pewno córka Makowskiego?
– Na sto procent. Była z koleżanką. Zabrali tylko ją. Drugą dziewczynę wypuścili.
– Czyj to dom? – Merk zaciągnął się kolejny raz, spoglądając na willę.
Wolański kartkował mały notatnik.
– Jakiegoś Schulza.
– To niemieckie nazwisko.
– Brawo.
Merk zerknął na Wolańskiego, tym razem wypuszczając dym nosem.
– Udało wam się go namierzyć?
– Nie. Podejrzewam, że facet nie istnieje.
Przez kolejne dziesięć minut Wolański opowiadał ze szczegółami to, co usłyszał od dziewczyny, którą wypuścili.
– Miała szczęście – ocenił Merk. – Gdyby nie ten chłopak, pewnie by ją zabili albo sprzedali do jakiegoś ruskiego burdelu.
– Mówi ci coś imię Maks? – zapytał Wolański. – Ponoć facet wyglądał jak król Cyganów.
Olgierd pokręcił głową.
– Bardzo możliwe, że będziemy mieli co najmniej jednego trupa – oznajmił Borys. Udało mu się przykuć wzrok dawnego kolegi z wydziału na dłużej.
– Jak to „bardzo możliwe”?
– Technicy pobrali z podłogi próbki krwi. Ktoś pospiesznie i wyjątkowo nieudolnie próbował zatrzeć ślady. Na piętrze wyłamano barierkę. Wygląda to tak, jakby kogoś przez nią wyrzucili.
– Może to jednak krew dziewczyny?
Wolański spojrzał na niego wymownie.
– Mało prawdopodobne, ale sprawdzimy.
– Dałeś Makowskiej ochronę?
– Taa.
– Na pewno się odezwą.
– Pytanie tylko, czego chcą? Muszą wiedzieć, że babka jest spłukana.
– Może wcale nie chodzi o pieniądze? –