Piętno mafii. Piotr Rozmus
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Piętno mafii - Piotr Rozmus страница 31
Problemy zaczęły się przed kilkunastoma miesiącami. Natalia zaczęła wagarować, unikać ich, dziwnie się zachowywać i ubierać. Miejsce kolorowych sukienek zajęły długie czarne spódnice albo dżinsy. Zamiast trampek wybierała wysokie niemal do kolan, sznurowane buty tego samego koloru. Byli przerażeni, ale tłumaczyli sobie, że to, co się dzieje z ich córką, to jedynie tymczasowy kryzys rozwojowy, przejaw typowego dla nastolatków buntu. Ich teorię poparł nawet psycholog, do którego zaciągnęli Natalię.
– To normalne w jej wieku – odparł. – Dziewczyna najwyraźniej wciąż poszukuje własnej tożsamości. Chce się wyróżniać. Im bardziej będziecie państwo zmuszać ją do „normalności”, tym bardziej będzie się buntować – wyjaśniał powody, dla których Natalia nosiła się jak ci wszyscy szajbnięci pseudomuzycy z kapel heavymetalowych. – Radzę państwu, żebyście spróbowali to zaakceptować. Prawdopodobnie wszystko się zmieni diametralnie. Nawet nie zauważycie, kiedy państwa córka w ciągu najbliższych tygodni wyjmie z szafy dawną garderobę.
Tamtego dnia te słowa ich uspokoiły, a zmiana, o której wspomniał psycholog, nastąpiła po kilku miesiącach. Z tym że któregoś razu ich córka, ich słodka Natalia, zamiast w kolorowej sukience stanęła w progu ich pokoju z kompletnie ogoloną głową i kolczykiem w nosie jak u pieprzonego cielaka. Na dodatek nie była sama.
– To mój chłopak, Patryk – oznajmiła, trzymając za rękę wysokiego, dużo starszego chudzielca o długich, wygładzonych prostownicą włosach, który najwyraźniej też był miłośnikiem ciężkiego brzmienia i piercingu. Niezliczona ilość srebrnych kółek mieniła się w jego dolnej wardze. – A teraz idziemy do mojego pokoju – powiedziała rodzicom, którzy wybałuszali oczy tak ze zdziwienia, jak i z przerażenia.
Długo nie mogąc wydusić z siebie słowa, wsłuchiwali się w przeraźliwe dudnienie, które nie miało wiele wspólnego z muzyką.
– Pamiętaj, co mówił psycholog – uspokajała Bożena, spoglądając na niego i czule gładząc po ramieniu. – To minie…
Jedyne, co minęło, to jego ojcowska cierpliwość, gdy któregoś razu zauważył tego chłopaka przemykającego w samych gaciach do łazienki. Wtedy coś w nim pękło. Chwycił go za szyję tak chudą, że bał się, że trzaśnie w jego dłoni jak sucha gałąź. Żona z przestrachem obserwowała, jak Olgierd wyrzuca przez drzwi niedoszłego „zięcia”, serwując mu na koniec mocnego kopniaka w wysuszony tyłek.
– Ona ma szesnaście lat! – krzyczał, wbijając w chudzielca palec wskazujący. – Jeśli zobaczę cię tu jeszcze raz, to – jak mi Bóg miły – zrobię użytek z mojego pistoletu!
Chłopak uciekał w samych slipkach, aż się kurzyło. Kiedy Merk odwrócił się na pięcie, ujrzał Natalię stojącą w progu domu.
– Nienawidzę cię! – wykrzyczała i pobiegła do swojego pokoju.
Od tamtego czasu minęło zaledwie kilkanaście miesięcy, a w głowie Olgierda bardzo często rozbrzmiewały słowa psychologa. „Prawdopodobnie wszystko się diametralnie zmieni”. Musiał przyznać mu rację.
Natalia zaczęła wymykać się z domu. Zdarzało się, że nie wracała na noc, a on szukał jej na pustych, skąpanych w świetle latarń ulicach miasta. Pewnego razu przywieźli ją policjanci z prewencji, których znał z widzenia. Nigdy nie zapomniał tego uczucia, kiedy ujrzał ich w drzwiach mieszkania. Natalia była pijana. Jak się później okazało, również pod wpływem narkotyków. Ich życie powoli zamieniało się w piekło. Pomocy psychologa wymagała nie tylko ich córka, ale także Bożena, która balansowała na granicy załamania nerwowego. A najgorsze miało dopiero nadejść…
Tamtego wieczoru siedzieli z Wolańskim w samochodzie pod domem Makowskich. Obserwowali posesję od dwóch godzin. Widzieli córkę Makowskiego wracającą ze szkoły. Była mniej więcej w wieku Natalii. Olgierd pamiętał, że patrząc wówczas na normalną, ubraną w typowo dziewczęce ciuchy nastolatkę, pomyślał, że nawet mafioso nie ma takich problemów jak on. Od pewnego czasu wraz z oficerami CBŚP podejrzewali, że warszawska mafia narkotykowa znów się uaktywniła na Pomorzu. Kilka tropów prowadziło do Adama Makowskiego i jako pierwszy wpadł na nie Olgierd. Potrzebowali tylko ostatecznego potwierdzenia jego przypuszczeń, aby zaangażować do działań antyterrorystów. Pod dom podjechało czarne bmw na warszawskich rejestracjach. Samochodu Makowskiego nie było jednak na podjeździe. Wolański, spoglądając na niemiecką limuzynę, najpewniej należącą do gangsterów, zapytał:
– Skąd wiedziałeś, Olgierd?
– Po prostu miałem nosa… – odpowiedział tajemniczo.
Prawda była jednak zgoła inna, ale nie zamierzał jej wyjawiać młodszemu partnerowi. Jeszcze nie wtedy. Odezwał się jego telefon. Esemes. Odczytał wiadomość:
Olgierd, ona znowu uciekła! Nie wiem, co robić!
Zaklął i schował komórkę do kieszeni.
– Co jest? – zapytał Wolański.
Merk oparł głowę o zagłówek. Jego żuchwa pracowała, jakby żuł gumę. Westchnął.
– Natalia znowu nawiała.
– Kurwa. Myślisz, że do tego chłopaka?
– A do kogo by innego? Bóg mi świadkiem, zabiję tego gnoja.
Wytrzymał godzinę, podczas której czarne bmw zdążyło odjechać, a Bożena wysłała co najmniej kilka wiadomości o podobnej treści. Gdy jednak przez kolejnych trzydzieści minut telefon milczał, Merk nie wytrzymał.
– Borys, cholera, muszę tam pojechać, bo zwariuję… – powiedział do Wolańskiego.
Partner zawiózł go do domu i sam wrócił pod posesję Makowskich. Jak się później okazało, tej samej nocy Adam Makowski zginął w wypadku samochodowym i stało się to mniej więcej o północy, kiedy Merk przekraczał próg swojego mieszkania. Był wówczas święcie przekonany, że zastanie Bożenę w kuchni. Chciał ją uspokoić, powiedzieć, że poprosił chłopaków pełniących służbę, aby pojeździli po mieście, odwiedzili kilka dzielnic. Chciał przekazać żonie, że odnajdzie ich córkę…
– Bożena? – odezwał się, gdy tylko otworzył drzwi, ale odpowiedziała mu cisza. – Bożena?!
W mieszkaniu jej nie było. Wybrał jej numer. Po kilku sygnałach odezwała się poczta głosowa. Mimo to próbował kilkakrotnie. Bez rezultatu. Dzwonił do Natalii, choć wiedział, że szanse na to, że córka odbierze, były jak jeden do miliona. Wybiegł z mieszkania i zdążył zajrzeć w parę