Piętno mafii. Piotr Rozmus

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Piętno mafii - Piotr Rozmus страница 26

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Piętno mafii - Piotr Rozmus

Скачать книгу

na brzuchu. Tego dnia wszystko miało wyglądać inaczej. Wieczorem powiedziała mu, że będą mieli dziecko.

      Widok majaczącego w oddali zagajnika sprawił, że Sven wrócił do rzeczywistości. Przystanął, poprawił torbę, która zdążyła zsunąć mu się z ramienia, i uśmiechnął się szeroko. Lasek Björna, bo tak nazywali ulubione miejsce zabaw ich syna, dzieliło od domu zaledwie kilkaset metrów. Co prawda Judith nie pozwalała chłopcu chadzać tam samemu, ale Sven poważnie wątpił, aby przez ponad dwa miesiące ojcowskiej nieobecności Björn był w stanie przestrzegać zakazu. Ruszył ścieżką w kierunku drzew, których korony tworzyły nad jego głową coś na podobieństwo liściastego sklepienia. Intensywna woń lasu sprawiała, że aż kręciło mu się w głowie. Nie był jednak pewien, czy to tylko i wyłącznie wynik naturalnego zapachu, czy kolejnych wspomnień, jakie ten wywoływał. Przed oczami Sven miał chowającego się Björna, przekonanego, że jest niewidoczny. Mały uwielbiał zabawy w chowanego, prawie tak samo jak bitwy, które często toczyli. Wcześniej jednak musieli się porządnie uzbroić, a to oznaczało kolejne sztuki drewnianych mieczy, łuków, toporów i niezliczone ilości strzał, które strugali, siedząc nad płynącym nieopodal strumykiem.

      – Tato, myślisz, że Wikingowie mieli takie same miecze jak my? – pytał Björn, zaciekle zeskrobując korę scyzorykiem. Sven z rozbawieniem obserwował syna, jak z lekko wysuniętym językiem i zmarszczonymi brwiami oddaje się swojej pracy.

      – Myślę, że mieli prawie identyczne. Właściwie jestem pewien, że Ragnar miał dokładnie taki jak twój.

      Chłopiec z wrażenia zaprzestał na moment strugania.

      – Serio?

      Sven uśmiechnął się i chwycił kawałek trzymanego przez syna drewna.

      – Zobacz. – Wskazał na wyprofilowaną rękojeść. – Wystrugaliśmy ją tak, aby idealnie leżała w twojej dłoni. Miecz nie może być za ciężki, żebyś swobodnie mógł walczyć jedną ręką. – Sven uniósł drewnianą broń i przyglądał się jej przez dłuższą chwilę, jakby była prawdziwa, wykuta z lśniącej w słońcu stali. – Ale nie może też być za lekki, bo w przeciwnym razie miecze wroga rozłupią go w okamgnieniu. Cały sekret tkwi w ostrzu. – Sven przejechał palcem po sztychu wilgotnym od żywicy. – Musi być dobrze wyważone, i to jemu musisz poświęcić najwięcej uwagi. Ragnar miał taką samą dwusieczną spathę jak twoja.

      Oddał miecz synowi, ale ten wciąż przyglądał się ojcu z szeroko rozdziawioną buzią. Dopiero po pewnym czasie ostrze nożyka na powrót zatopiło się w miękkim drewnie. Białe łuski lądowały u stóp chłopca.

      – Tato, wiesz co?

      Sven uniósł brwi, czekając na to, co syn chce mu powiedzieć.

      – Jesteś dla mnie dzielny jak Ragnar Lothbrok, a może nawet i dzielniejszy.

      Uśmiechnął się i zmierzwił chłopcu blond czuprynę. Svenowi schlebił ten komplement, ale zaraz przypomniał sobie sytuację, kiedy Björn zobaczył coś, czego nie powinno oglądać żadne dziecko: ojca w przypływie niemożliwej do okiełznania agresji, wylewającej się z niego z siłą żywiołu i pozostawiającej po sobie równie nieodwracalne spustoszenie. Tamtej niedzieli wracali z kościoła. Trzymali Björna za ręce, a ten, wesoło podskakując, pytał, czy to prawda, że Bóg widzi wszystko.

      – To święta prawda, mały – usłyszeli odpowiedź, ale nie udzieliło jej żadne z nich.

      Przystanęli. Nie wiadomo skąd tuż obok pojawiło się dwóch mężczyzn. Jeden z nich trzymał w ręku butelkę. Pociągnął łyk i zaraz podał drugiemu. Judith natychmiast przygarnęła Björna do siebie. Sven stanął tuż przed nimi, zasłaniając ich własnym ciałem.

      – Bóg widzi wszystko – wybełkotał pijak. – Widział też, jak twoja mamusia się puszczała, a teraz…

      Nie dokończył. Zaciśnięte pięści Svena poszły w ruch. Powalił mężczyznę i tłukł go bez opamiętania. Towarzyszący mu kompan, widząc, co się święci, puścił butelkę i uciekł, skręcając w najbliższą uliczkę. Sven był w transie, nie przestał nawet wtedy, kiedy twarz nieszczęśnika zamieniła się w krwawą maskę. Nie pomagał krzyk Judith i gapiów. Nie pomógł odgłos zbliżających się syren. Do rzeczywistości przywrócił go dopiero płacz Björna.

      Wtedy nad strumykiem słowa syna wzruszyły go, ale i przeraziły. Chciał, aby mały umiał radzić sobie w życiu, stawiać czoło zagrożeniu. Nie chciał jednak, by pamiętał ojca pochylającego się nad tym łajdakiem.

      – Jeżeli ja jestem Ragnar, to ty jesteś Björn Żelaznoboki. Co ty na to?

      Chłopiec rozpromienił się i pokiwał głową z aprobatą. Tamtego dnia strugali kilka godzin i wrócili do domu z naręczem nowej broni dopiero późnym popołudniem.

      Kolejne wspomnienie uleciało, gdy Sven dostrzegł wyraźną czerwień domu przebijającą przez linię ostatnich drzew. To Judith wybrała kolor. Obramowania okien pomalowali na biało. Dach z kolei zdobiła pomarańczowa dachówka. W promieniu kilometra nie było żadnych sąsiadów. Oto wkraczał w inny wymiar, inny świat – świat Svena Jönssona – i czuł, jak ogarnia go wielkie szczęście.

      Wszystko było jak zawsze, a widok wybiegającego mu na spotkanie syna sprawił, że irracjonalne lęki, które odczuwał jeszcze przed kilkunastoma minutami, odpłynęły w siną dal. Chłopiec gnał co sił w jego kierunku, a jego przydługimi blond włosami zabawiał się wiatr.

      – Tato! Tato! – krzyczał.

      Sven zrzucił torbę na ziemię, przykląkł i czekał, aż Björn wpadnie mu w ramiona. Kiedy wreszcie się to stało, uniósł chłopca wysoko i podrzucił kilka razy, aż mały zapiszczał z zachwytu.

      – Jaki ty jesteś ciężki – ocenił, stawiając syna na ziemię. – Za każdym razem, kiedy wracam, jesteś większy.

      Potem chwycił malca za rękę i ruszył w kierunku domu. Judith wyszła im na spotkanie. Zupełnie jak według wcześniej nakreślonego scenariusza. Ten sam spektakl odgrywany podczas każdego jego powrotu do domu. Spojrzał głęboko w jej szczęśliwe niebieskie oczy. Odsunął jej z czoła pasmo blond włosów. Musnął palcem różowe usta, a ich kąciki natychmiast powędrowały ku górze.

      – Tak bardzo tęskniłam – wyszeptała, gładząc go po szorstkim zaroście.

      – Ja też.

      Björn z zadartą głową wpatrywał się uważnie w rodziców. Kiedy wreszcie się pocałowali, zaklaskał głośno. Chwycili go za ręce i cała trójka ruszyła w stronę domu. Wiedzieli, co nastąpi później. Najpierw obiad, potem deser. Björn jak zwykle nie będzie się mógł doczekać chwili, kiedy ojciec rozpakuje swoją torbę i pokaże mu, co tym razem przywiózł w prezencie. Potem usiądą przy kominku. Śmiechom i rozmowom nie będzie końca. Zjedzą kolację. Judith i Sven, podekscytowani, nie będą mogli się doczekać, kiedy Björn wreszcie pójdzie spać. On, jak na złość, pokrzyżuje ich plany, siedząc z nimi do późna. Gdy mały w końcu uśnie, Sven zaniesie go do jego pokoju i zostaną z Judith sami. Będą się kochać długo i namiętnie. A potem jeszcze raz, aż sami zasną wyczerpani. Pełnia szczęścia, wszystko

Скачать книгу